Łukasz Warzecha: mówisz "my", "oni"? Jesteś pełen nienawiści!
Jeśli o obcokrajowcach mówicie Państwo „oni”, a o Polakach „my”, jesteście Państwo winni dyskryminacji, szowinizmu i kto wie, jakich jeszcze zbrodni. No dobrze – jesteście po prostu faszystami - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla WP.PL.
Czytaj także wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Jechałem niedawno autostradą A2. Na odpoczynek zatrzymałem się na jednym z parkingów ze stacją benzynową i McDonaldem. Po kilku minutach zauważyłem mężczyzn o charakterystycznej ciemnej karnacji, krążących pomiędzy podróżnymi. Oferowali zestawy noży oraz telefony komórkowe. „Ajfon bardzo tanio” – zachwalali. „Ajfony” były oczywiście równie oryginalne co dowcipy Jakuba Wojewódzkiego, a noże równie ostre co intelekt Agnieszki Pomaski.
Identyfikacja panów z handlującej gromadki nie była trudna. Ich aparycja, asortyment, który oferowali, oraz ich bezprecedensowa namolność – gdy tylko ktoś się do nich odezwał, choćby mówiąc: „Niczego nie potrzebuję”, przyczepiali się na kilka minut – nie pozostawiały wątpliwości. Takie grupki Cyganów można spotkać w większości państw Europy Środkowej.
Trzeba przyznać, że policja z pobliskiego Koła zjawiła się po moim telefonie błyskawicznie, ale też Cyganie mieli to doskonale przećwiczone. Rączo ruszyli do czekającego auta; nie dobiegł tylko ten, który stał na czatach. Zresztą nawet nie próbował. Tego jednego policjanci odprowadzili do radiowozu. Starszy sierżant, rozkładając ręce, wyjaśniał, że on tu interweniuje po kilkanaście razy w tygodniu od wielu miesięcy, ale niewiele może zrobić. Zaś Cyganie i tak wracają, bo im się zwyczajnie opłaca. Zawsze jakiś skrajny naiwniak kupi pseudoajfona za kilkaset złotych, a mandat, który można Cyganom („obywatelom Rumunii”) wystawić wynosi 50 złotych. Kalkulacja jest jasna.
Tę historię opowiedziałem w Krakowie podczas konferencji „Multikulturowość nie działa?”. Dodałem, że żyjemy jeszcze w wolnym kraju, gdzie poprawność polityczna wciąż nie stanowi normy, bo nie tylko mogłem tę anegdotę umieścić w felietonie w tygodniku „W Sieci”, nie tylko mogłem nazwać Cyganów Cyganami, a nie „Romami”, ale mogłem nawet napisać, że ich zachowanie ilustruje doskonale pochodzenie słowa „ocyganić”.
Dalej opowiadałem o mieszkających w mojej podwarszawskiej miejscowości Wietnamczykach, którzy nie sprawiają żadnych problemów, a ich dzieci chodzą do miejscowej szkoły i mówią bez śladu obcego akcentu po polsku. Oraz o uchodźcach z Pakistanu, którzy wywołali sprzeciw mieszkańców swoim zachowaniem – przede wszystkim agresywnymi zaczepkami wobec kobiet.
Moje wywody wywołały niejakie wzburzenie obecnej na sali – choć nie wśród uczestników tamtego panelu – prof. Magdaleny Środy, która koniecznie chciała mi dowieść, że nie rozumiem, na czym polega demokracja. Ten wątek jednak pomijam, bo jaka Magdalena Środa jest, każdy widzi i każdy może też sobie świetnie wyobrazić, co powie w każdej sytuacji.
Ciekawa była natomiast wypowiedź pewnego młodego człowieka, który uznał, że musi ustawić mnie do pionu. Stwierdził mianowicie – proszę się trzymać – że używanie przeze mnie zaimka „oni” na określenie Cyganów, Wietnamczyków lub jakiejkolwiek innej nacji oraz zaimka „my” na określenie Polaków jest niedopuszczalne. Jego zdaniem w ten sposób dyskryminuję i stygmatyzuję „onych”. Bo pan uważa, że ci oni są jacyś gorsi niż my!” – oznajmił oskarżycielskim tonem młodzieniec.
Byłem zmuszony zauważyć, że to jedynie projekcja jego własnych wyobrażeń, jako że nic takiego w żadnym momencie nie powiedziałem ani też niczego takiego z mojej wypowiedzi nie można było wywnioskować. Zaintrygował mnie jednak postulat, aby wobec innej nacji nie używać określenia „oni”, nawet jeżeli tematem rozmowy są właśnie różnice kulturowe pomiędzy narodami. Spytałem zatem, jakiego mianowicie słowa miałbym użyć, aby nie dyskryminować i nie stygmatyzować. Niestety, tu inwencja mojego oponenta się skończyła i odpowiedzi nie uzyskałem poza stwierdzeniem, że „wszyscy jesteśmy ludźmi”. Oczywiście, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Z tym że jedni ludzie są Polakami, inni Węgrami, jeszcze inni Cyganami, Żydami albo Chińczykami.
Oburzenie młodego człowieka jest świadectwem przerażającego spustoszenia, jakiego mogą dokonać w mózgach lewicowa ideologia i dogmaty politycznej poprawności. Na zdrowy rozum domaganie się, aby zrezygnować z identyfikacji „my” – „oni” jest czystym absurdem. To identyfikacja najbardziej podstawowa, biorąca się z tkwiącej głęboko w naszym instynkcie od pradawnych czasów hierarchii poczucia wspólnoty. Najpierw jest najbliższa rodzina, potem dalsza, potem ludzie, których znamy, a na końcu wspólnota niegdyś plemienna, dziś na-rodowa. Wspólnotę narodową określają wspólny język, wspólna historia, wspólne punkty odniesienia w kulturze materialnej i niematerialnej. To jest całkowicie naturalne. Kto tego nie rozumie i nie czuje, z tym – przepraszam – jednak nie wszystko jest w porządku.
Gdzieś dalej jest wspólnota największa, czyli ludzkość. To zresztą ogromna zasługa chrześcijaństwa – czego dzisiejsi piewcy multikulti, w większości zatwardziali lewicowcy – nie chcą przyznać. Tymczasem to ono sprawiło, że w obcym, w przedstawicielu innej nacji, ludzie nauczyli się dostrzegać takiego samego człowieka jak oni sami. I z tego też między innymi powodu wszystkie totalitaryzmy tak zaciekle walczyły z Kościołem.
Wszystko to bardzo nie podoba się lewicy, która z zasady dąży do zniszczenia wszelkich hierarchii – od rodziny począwszy, na wspólnocie narodowej skończywszy. Prowadzi to oczywiście do absurdu. Multikulti jest, zdaniem lewicy, świetną ideą, ale problem pojawia się, jeśli w jego ramach na przykład muzułmanie dokonują mordów honorowych albo wysadzają się w powietrze. Wtedy jednak multikulturowa mieszanka okazuje się cokolwiek skwaśniała. To jak z nią w końcu jest? Albo się zgadzamy, że wszystkie normy są równe, albo jednak niektórym przyznajemy pierwszeństwo.
Muszę tu jednak wspomnieć o Magdalenie Środzie, za co przepraszam wszystkich, którzy mają na tę panią zrozumiałą alergię. Podczas krakowskiej konferencji wszedłem z nią w polemikę, gdy ktoś z obecnych wspomniał, że niektórzy islamscy imigranci domagają się już zalegalizowania w Europie wielożeństwa. W końcu jak multikulti, to na całego. Ten pomysł jakoś się jednak pani profesor nie spodobał. Zacząłem drążyć i dopytywać, dlaczego właściwie wielożeństwo nie miałoby zostać zaakceptowane. Przecież nikomu krzywda się nie dzieje. Pierwsza odpowiedź brzmiała, że nie pozwala na nie prawo. Ale to żaden argument – wyjaśniałem. Prawo można w ramach demokratycznej procedury zmienić. Wystarczy, że w wyborach zostanie wybranych wystarczająco wielu posłów, gotowych przegłosować taką zmianę. To w końcu może nastąpić, wszak muzułmanie mają wiele dzieci, które kiedyś zaczną głosować. „Może pan oczywiście wszystko sprowadzać do absurdu!” – rzekła w końcu zirytowana prof. Środa i w pośpiechu opuściła salę. Podobno spieszyła się
na pociąg.
Rzecz w tym, że niczego do absurdu sprowadzać nie trzeba. Poglądy Magdaleny Środy i jej sprzymierzeńców są w tych sprawach absurdalne same z siebie. Jedyną zaporą przed takimi pomysłami jak wielożeństwo czy mordy honorowe jest silna świadomość naszych własnych norm kulturowych. I niezgoda na to, żeby swoje, obce nam normy, narzucali nam – tak, tak – oni.
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski