Łukasz Warzecha: kupimy sobie bezkarność na drodze
Pomysł na nowe karanie kierowców to rodzaj patologicznej umowy: róbta co chceta, tylko płaćcie kasę. To jawne zezwolenie na drogowe chamstwo i cwaniactwo - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
W 1969 r. amerykański psycholog społeczny Philip Zimbardo ustawił samochód w nowojorskiej dzielnicy Bronx (niecieszącej się zbyt dobrą sławą). W tym samym czasie drugie auto stanęło w znacznie lepszym miejscu: Palo Alto w Kalifornii. Oba samochody były bez tablic rejestracyjnych i miały podniesione maski. Samochód ustawiony na Bronksie został okradziony już kilkanaście minut po porzuceniu go na ulicy. W ciągu tygodnia zniknęło z niego wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Auto w Palo Alto stało tymczasem nietknięte.
W końcu Zimbardo sam rozpoczął destrukcję drugiego samochodu, używając dużego młota. Wkrótce dołączyli do niego przypadkowi przechodnie, z których większość sprawiała wrażenie dobrze ubranych, porządnych obywateli.
Tak narodziła się teoria wybitych szyb, opisana następnie na początku lat 80. przez wybitnych socjologów: Jamesa Q. Wilsona i George’a L. Kellinga w "The Atlantic Monthly". To ona stała się dekadę później podstawą działań, mających na celu przywrócenie porządku w Nowym Jorku, prowadzonych przez burmistrza Rudolpha Giulianiego i szefa tamtejszej policji (NYPD) Williama Brattona (który niedawno, po wielu latach, powrócił na to stanowisko, no-minowany przez nowego burmistrza de Blasio). Wspólnie osiągnęli sukces.
Teoria wybitych szyb w ogromnym uproszczeniu mówi: nieład, agresja, poważna przestępczość rozpoczyna się od małych wykroczeń. Jeżeli tolerujemy te drobne naruszenia porządku, możemy się wkrótce spodziewać znacznego pogorszenia się stanu bezpieczeństwa.
Proszę wybaczyć ten przydługi wstęp i nagłą zmianę tematu, bo nie o przestępczości sensu stricto będzie, ale o genialnym pomyśle miłościwie nam panujących posłów (bez różnic partyjnych, bo głupota jest ponadpartyjna) na zmianę systemu karania kierowców. Co ma wspólnego eksperyment Zimbardo z karaniem kierowców w Polsce?
Wyobraźmy sobie, że w Nowym Jorku nastaje nowy szef NYPD i ogłasza, co następuje: „Zauważyliśmy, że zdecydowana większość przestępców ma tatuaże. Dlatego ostrzegam: od dziś zaczynamy bezwzględnie ścigać osoby z tatuażami. Za posiadanie tatuażu będziemy karali grzywnami proporcjonalnymi do jego wielkości. Im większy, tym większa grzywna. Dziękuję za uwagę”.
Proszę zwrócić uwagę, nasz nowy komisarz nowojorskiej policji nie mówi nic na temat rozmaitych niebezpiecznych zachowań i ich ścigania. Ani słowa o napadach, rabunkach, wymuszeniach, handlu narkotykami i tak dalej. Tylko tatuaże.
Jak Państwo myślą, jakie byłyby skutki? Dość łatwo to przewidzieć. Po pierwsze – wszyscy prawdziwi bandyci usuwają sobie tatuaże. Po drugie – bogaci szpanerzy mają grzywny gdzieś. Ba, płacenie za swoje tatuaże uważają za rodzaj niezłego popisu. Po trzecie – policja skupia się na łapaniu obywateli z tatuażami, podczas gdy obok okradane są sklepy, sprzedaje się prochy i dźga ludzi nożami.
Absurd? Ależ to dokładnie to, co dzieje się na polskich drogach, a będzie się dziać jeszcze bardziej po wejściu w życie nowych regulacji. Od lat bowiem właściwie wszystkie organizacje i osoby, zajmujące się bezpieczeństwem na drogach – od policji, poprzez Inspekcję Transportu Drogowego, Krajową Radę Bezpieczeństwa Drogowego, na posłach zainteresowanych tą problematyką skończywszy – widzą tylko jedną naczelną przyczynę wypadków i w ogóle wszelkiego zła na drogach: „nadmierną prędkość”.
To są właśnie tatuaże z naszego hipotetycznego przykładu. Inaczej mówiąc, to tak, jakby uznać, że przyczyną śmierci zastrzelonej osoby był pocisk kalibru dziewięć milimetrów. Faktycznie, on bezpośrednio spowodował śmierć, ale przecież równie ważne, a nawet ważniejsze są inne pytania. Kto go wystrzelił? Z jakiej broni? Dlaczego ją posiadał? Legalnie czy nie? Co spowodowało strzelaninę?
Analogicznie należałoby spytać: Dlaczego kierowca jechał z nadmierną prędkością? W jakim stanie był jego samochód? Jeśli w złym, to czemu diagnosta dopuścił go do ruchu? Jeśli zawiodły umiejętności kierowcy, to dlaczego? Kto i kiedy go szkolił? Dopiero gdy odpowiemy na te pytania i zaczniemy eliminować faktyczne przyczyny, bezpieczeństwo zacznie się zwiększać. To, co proponuje od lat polska drogówka wespół z GITD, to jedynie – proszę wybaczyć dosadne określenie – pudrowanie syfu.
Raport o przyczynach wypadków drogowych, stworzony przez Najwyższą Izbę Kontroli w 2011 r., w ogóle nie wymieniał nadmiernej prędkości. Najważniejszy był według NIK stan infrastruktury drogowej, dalej nieprawidłowości w szkoleniu kierowców, potem nieprawidłowości w organizacji ruchu. Dziś infrastruktura trochę się poprawiła, więc być może kolejność tych czynników nieco się zmieniła. Ale – powtórzmy – w ogóle nie ma wśród nich nadmiernej prędkości, tego fetysza policjantów z drogówki i posłów, którzy uwielbiają ustawiać nam życie!
Wydawałoby się, że skutkiem takiego raportu powinno być przewartościowanie podejścia do bezpieczeństwa ruchu. Ale nic takiego się nie stało. Raport został po prostu przemilczany, za to ówczesny minister transportu Sławomir Nowak zaczął właśnie wtedy konstruować ogólnopolski zakład fotograficzny. Przyczyna jest dokładnie taka sama jak w przypadku najnowszych zmian: kasa.
Pomysł jest brutalnie prosty. Karzemy nie kierujących, ale właścicieli pojazdów, i to w trybie administracyjnym, znikają więc wszystkie kruczki, które dziś pozwalają uniknąć mandatu z fotoradaru. Likwidujemy punkty karne, za to drastycznie podnosimy kary finansowe, przy czym policji oraz GITD dajemy możliwość karania już za przekroczenie prędkości rzędu dwóch kilometrów na godzinę. Czyli doić kierowców, zwłaszcza tych bogatszych i ostrzej jeżdżących, możemy w nieskończoność, bo prawa jazdy za punkty nie stracą. A jak budżet będzie w naglącej potrzebie, wydajemy dyskretne ustne polecenie wydziałom ruchu drogowego we wszystkich komendach i zaczyna się Wielkie Łupienie Kierowców za nawet minimalne przekroczenie dozwolonej prędkości. Proste i genialne.
Mógłbym tu umieścić długi passus o tym, że świadome tworzenie prawa, którego nie da się egzekwować lub można je będzie stosować skrajnie wybiórczo, to uczenie obywateli, aby olewali własne państwo i przepisy. Mógłbym też pisać o tym, dlaczego karanie za przekroczenie prędkości o pięć procent jest absurdem. Ale to tematy na inny tekst. Wróćmy do Zimbardo i wybitych szyb. Co przenikliwsi i słabiej słyszalni spece od bezpieczeństwa drogowego przyznają, że sprawa nie jest taka prosta.
Nie wystarczy nastawiać fotoradarów i wlepiać gigantycznych mandatów, bo problem leży znacznie głębiej: w cwaniackiej, chamowatej mentalności ogromnej części polskich kierowców, którzy stymulują atmosferę wojny na ulicach. I właśnie w to cwaniactwo należy uderzyć, a ono akurat często z „nadmierną prędkością” nie ma wiele wspólnego. To wpychanie się na chama, skręt bez kierunkowskazu, wymuszanie pierwszeństwa, jazda buspasem, skręt z niewłaściwego pasa, żeby ominąć kolejkę czekających, omijanie korka poboczem i podobne zachowania. Tymczasem posłowie, policja i inni mądrale mają dla kierowców wyraźny komunikat: interesuje nas tylko przekraczanie prędkości, inne sprawy mamy gdzieś.
To zresztą komunikat obowiązujący od dawna. Skutki widać na drogach doskonale. Kierowcy, wyposażeni w coraz doskonalsze środki ostrzegania przed kontrolami, toczą z policją i GITD wojenkę, którą wygrywają. Dziś mandat za przekroczenie prędkości dostaje właściwie tylko gapa albo kompletny idiota. Natomiast inne grzechy uchodzą całkowicie na sucho. Kierowcy kulturalni i grzeczni czują się coraz bardziej jak ostatni frajerzy. Oni potulnie czekają w kolejce, podczas gdy buspasem przemyka bezkarnie jeden chamuś za drugim. Ten sam chamuś – który wie, że nie ma się czego bać – w innym momencie wykaże się tragiczną w skutkach brawurą. Bo się nauczył, że wolno mu wszystko, jeśli tylko pilnuje prędkościomierza tam, gdzie akurat jest kontrola.
Projekt zmian sposobu karania kierowców to świadome i otwarte złamanie zasady wy-bitych szyb: nie ścigamy za żadne drobne wykroczenia, kasujemy tylko za jedno: prędkość. Państwo chce zawrzeć z kierowcami patologiczny pakt: pozwolimy wam na chamstwo, agresję, na róbta co chceta, tylko w zamian dołożycie się bardziej niż dotąd do budżetu. Kupicie sobie licencję na bezkarność. Nie wiem, jak Państwo, ale takiego paktu podpisywać nie chcę.
Specjalnie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha