PolskaLitwa: kłopoty z polską książką

Litwa: kłopoty z polską książką

02.04.2001 09:54, aktualizacja: 22.06.2002 14:29


O problemach z polskimi książkami na Litwie w 3 nr "Magazynu Wileńskiego" pisze Michał Mackiewicz , dyrektor Wydawnictwa Polskiego w Wilnie. Przytaczamy obszerne fragmenty tekstu:

"(...)Od lat prawie 12 pracujemy w dziedzinie wydawnictwa i księgarstwa, sprowadzamy m. in. książki z Polski do księgarń w Wilnie i na Wileńszczyźnie i śmiało mogę twierdzić, że istniejące problemy w tej dziedzinie znamy, wydaje się, od podszewki. Od czasu, gdy się urwała scentralizowana dostawa książek poprzez Moskwę i wileńska księgarnia „Przyjaźń” zaczęła świecić przerażającą pustką, wzięliśmy ten trud na siebie. Dopiero po latach doczekaliśmy się jakiejś konkurencji. Najpierw sztucznie zorganizowanej (za grube pieniądze z kieszeni polskiego podatnika) i praktycznie nic nie znaczącej, a później również poważniejszej, prywatnej, zrodzonej poniekąd też przy naszej redakcji. Ale wciąż jest tej konkurencji za mało, byśmy mogli nareszcie robić wyłącznie "pracę".

Obecnie sprowadzane przez naszą redakcję książki znajdują odbiorców w 14 księgarniach. W poszukiwaniu tańszej oferty nawiązaliśmy kontakty z dziesiątkami różnych wydawnictw w całej Polsce. Są więc książki również tańsze, ale są też bardzo drogie, które, niestety, dla wielu chętnych pozostają niedostępne, tak samo zresztą jak w Polsce. W sumie więc jest to "biznes" marny. (...)

Inna rzecz, gdy książkę się nabywa bezpośrednio od wydawcy, z rabatem, z pominięciem licznych dostawców, hurtowni. Wówczas ceny w wileńskiej księgarni "Przyjaźń" są porównywalne, a czasem nawet niższe od cen, na przykład, w Księgarni Prusa na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. I tak w zasadzie jest. O tym, że w zależności od dostawcy i księgarni, ceny na te same książki w Wilnie czasem znacząco się różnią, wiedzą wszyscy, kto nimi się interesuje. Powszechnie znana zasada wolnego rynku. A kupujący książki stale (są to przede wszystkim przedstawiciele inteligencji litewskiej) nauczyli się nabywać je bezpośrednio od dostawcy, po cenach znacznie niższych, niż w księgarniach w Polsce.

Niestety, od roku bieżącego w Polsce wprowadzono VAT na papier i usługi poligraficzne. W najbliższym czasie należy więc oczekiwać kolejnego wzrostu cen również na książki.

(...) na początku lat 90. założyliśmy przy naszej redakcji Wydawnictwo. Policzyliśmy bowiem, że wiele pozycji wydać w Wilnie, na miejscu, jest znacznie taniej, niż sprowadzać je z Polski. Dla przykładu, nasze wydanie "W pustyni i w puszczy" H. Sienkiewicza kosztowało w księgarni 5 Lt, bezpośrednio w redakcji, przy zakupie hurtowym - 4 Lt. Czy to drogo? Taniej w dzisiejszych realiach - to tylko "za darmo". A za darmo, jak wiadomo, niczego nie ma. W wypadku szkół polskich na Litwie płaci najczęściej polski podatnik: z funduszy przeznaczonych na wsparcie tychże szkół, w ramach programu "promocji książki polskiej" itd. I płaci słono. Uczciwej logiki postępowania decydentów od tych funduszy w Polsce, przy największej chęci, dopatrzyć się nie sposób. Ta sama "Wspólnota Polska" obiecała kiedyś zakupić w naszym wydawnictwie jedną z książek do bibliotek na Wileńszczyźnie. Czekaliśmy prawie przez rok, nie oddając książek do wolnej sprzedaży. Dopiero w końcu roku okazało się, że możliwości takiej nie ma. Tymczasem
ten sam tytuł kupiony w Polsce za wielokrotnie wyższą cenę (w znikomej ilości w stosunku do potrzeb, bo drogo), jedzie do polskich szkół Wilna, a wydany w Wilnie wędruje do księgarzy warszawskich, którzy książkę hurtem i z podziękowaniem za niską cenę kupują. Czy tak być powinno?

Wiele zależy tu również od Macierzy Szkolnej. Jestem zdania, że gdyby jej prezesowi Józefowi Kwiatkowskiemu rzeczywiście, choć w jakimś stopniu, zależało na dostępnych, tanich lekturach szkolnych (po kosztach wydania, nawet bez 50 ct zarobku, które konsul chce ofiarować dla "dobrego wujka z Ameryki"), problemu takiego od dawna by nie było. Niestety, żadnego zainteresowania, mimo ofert, nigdy nie okazał. Nawet, gdy MEN chce zakupić już wydaną w Wilnie książkę do bibliotek szkolnych na Litwie, a potrzebuje jedynie, by "Macierz" sprecyzowała niezbędną ilość, to potrafi z tym zwlekać przez prawie rok i sprawę ostatecznie zawalić. Tymczasem z podziękowaniem przyjmuje częstokroć dary z Polski... zaznaczmy: za które słono się płaci z funduszy przeznaczonych na pomoc szkołom, a które - zdarza się i tak - są zwykłą, nikomu niepotrzebną, makulaturą. Sądźmy sami, kto w tym jest zainteresowany i komu na tym zależy?

Na podstawie wieloletnich już obserwacji całej sprawy ośmielam się twierdzić, że problem tkwi w pajęczynie powiązań, osobistych kontaktach, intrygach, dzieleniu ludzi na "naszych" i "obcych"... Częstokroć cuchnie tu też zwykłymi aferami. (...)

Na spotkaniu z ministrem kultury RP, podczas jego niedawnej wizyty na Litwie, mówiłem, że wiele polskich książek można i trzeba wydać na miejscu, w Wilnie, zamiast sprowadzać je z Polski. I taniej będzie, i na pewno nie gorzej. Podobno już dziś w Ministerstwie Kultury w Warszawie utworzyła się kolejka chętnych do przyjęcia pieniędzy, które minister obiecał na sprawy wydawnicze. I w tym tkwi sedno - w pieniądzach. Zdobyć fundusze, dysponować nimi, a jak tam będzie potem... to się okaże. (...)

Lansowany Amerykanin może się okazać ostatecznie całkiem porządnym facetem. Może znajdzie inny sposób dostarczania dla nas książek za półdarmo, choćby nawet z Chicago. W każdym bądź razie, jego oficyna Ex libris oferuje na rynku księgarskim w Polsce kilka naprawdę dobrych słowników. Nie jest to oferta na tym rynku najtańsza, ale nie jest też najdroższa. A po dostarczeniu słowników bezpośrednio do odbiorcy przez wydawcę, ceny na pewno będą atrakcyjne. Gdyby p.p. Jackiewicz i Kwiatkowski zechcieli, na pewno znaleźliby sposób zakupu większej ilości tych słowników. (...)W porównaniu z innymi kupowanymi "darami", byłby to dla nauczycieli i uczniów prawdziwy skarb.(...)

W każdym bądź razie nie chciałoby się, by naszym nauczycielom, dyrektorom szkół, którym wcale się nie przelewa, tak prymitywnie robiono wodę z mózgu i kazano za własne pieniądze szukać aż za oceanem to, co z mniejszym wysiłkiem i najprawdopodobniej taniej mogą mieć u siebie. W każdym bądź razie muszą być poinformowani, że mają wybór. Skoro "Macierz Szkolna" (...) nie tylko sama zabiera się do akcji, ale też stawia szkołom zadanie, by zamawiali konkretne lektury u Amerykanina, skoro powinni rozmawiać z uczniami, przeprowadzać konferencje młodzieżow”, tj. promować książkę, to chętnie również rozpatrzymy te zamówienia. I dla uczciwej konkurencji, jak w Ameryce oraz w całym cywilizowanym świecie przyjęto, złożymy swoją ofertę. Od wielu już lat jesteśmy przygotowani w krótkim terminie wydać absolutną większość programowych lektur - dla naszych szkół po kosztach własnych, nawet bez doliczania 50 ct zarobku jak tego chce konsul. (Na zarabianie też mamy inne, w zupełności uczciwe sposoby). Jeżeli te koszta okażą
się jednak wyższe, niż cena na te same książki z Ameryki - trudno, będziemy wszyscy kupowali amerykańskie... Jeżeli zaś nie, dyrektorzy szkół i nauczyciele będą mieli wybór. Czekamy więc na zamówienia.

Będąc przy temacie chciałbym również zapytać warszawskich decydentów od funduszy przeznaczonych na wsparcie oświaty, kultury polskiej na Litwie. Zarówno w Polsce, jak też na Litwie, tam, gdzie w grę wchodzą publiczne pieniądze, obowiązuje przetarg. (...) w takiej sprawie jak zakup czy wydanie podręczników, lektur wciąż decydują pojedyncze osoby według własnego widzimisię i... interesu. Dlaczego?

Rozumiem, że uchylając nieco rąbka tajemnicy wokół "darów, pomocy i wsparcia" w publikacji prasowej, mogę wywołać lawinę zorganizowanych protestów i rozmaitych oskarżeń. Najczęściej jednak ludzie ci wolą zbagatelizować - przemilczeć - zignorować... i nadal gorliwie działać na rzecz polskości. Chodzi mi jednak tylko o to, by jakoś te książki "zbłądziły pod strzechy", by ludzie, od których to zależy, również przestali nareszcie - mniejsze z tym, świadomie czy nie - błądzić.
Michał Mackiewicz

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także