ŚwiatLiczba imigrantów na Bliskim Wschodzie w ciągu dekady wzrosła ponad dwukrotnie. Marne perspektywy dla Europy

Liczba imigrantów na Bliskim Wschodzie w ciągu dekady wzrosła ponad dwukrotnie. Marne perspektywy dla Europy

• Od 2005 do 2015 roku liczba ta wzrosła z 25 do 54 milionów

• Większość z nich to imigranci zarobkowi z biednych krajów Azji

• W ostatnich latach gwałtownie rośnie liczba uchodźców

• To jeden z sygnałów, że presja migracyjna do Europy nie zmaleje w najbliższych latach

• Nie da się rozwiązać tego problemu, nie pomagając imigrantom i uchodźcom na miejscu w krajach, z których uciekają do Europy

Liczba imigrantów na Bliskim Wschodzie w ciągu dekady wzrosła ponad dwukrotnie. Marne perspektywy dla Europy
Źródło zdjęć: © AFP | MANDEL NGAN / AFP POOL

Na Bliskim Wschodzie w ciągu ostatniej dekady populacja imigrantów wzrosła ponad dwukrotnie - czytamy w ostatnim raporcie Pew Research Center. Czy jednak chodzi głównie o uchodźców, czy też większym czynnikiem motywującym do zmiany państwa zamieszkania jest ekonomia? Co wynika z rosnącej liczby uchodźców i imigrantów ekonomicznych w tamtym rejonie świata?

Analizując suche liczby widać, że od roku 2005 do 2015 liczba imigrantów wzrosła z 25 do 54 milionów. I chociaż od momentu rozpoczęcia konfliktu w Syrii liczba uciekinierów związanych z kryzysem rośnie gwałtownie, to jednak gros imigracji na Bliskim Wschodzie stanowią imigranci zarobkowi, spoza regionu - to około 31 milionów osób. Ponad połowa z nich, przeszło 18 milionów osób, w poszukiwaniu pracy udała się do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Poza czołówką, daleko w tyle, zostały kolejne państwa docelowe imigracji zarobkowej: Kuwejt (2,9 miliona) i Izrael (2 miliony). Co ciekawe w Kuwejcie, Katarze i w ZEA imigranci stanowią przynajmniej trzy czwarte populacji kraju. Nawet Arabia Saudyjska, która w porównaniu z nimi posiada relatywnie niewielki odsetek imigrantów (32 proc.), ma ich zdecydowanie więcej niż kraje europejskie czy Stany Zjednoczone.

Współczesne niewolnictwo

Hierarchię i warunki, w jakich pracują ci najniżej postawieni robotnicy w ZEA, opisywała ostatnio książka "Dubaj" polskiego podróżnika Jacka Pałkiewicza. Mieszkańcy Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Indonezji i Filipin, wykonujący proste prace w domach czy pracujący na budowach, traktowani są w sposób przypominający niewolnictwo, a nie pracę zarobkową. Jednak wizja jakichkolwiek pieniędzy jest na tyle atrakcyjna dla biednej części świata, że obecnie tysiące Etiopczyków jest gotowych ryzykować drogę przez ogarnięty wojną Jemen, żeby dostać możliwość nawet najcięższej pracy w Arabii Saudyjskiej. Wielu z nich utknęło teraz w obozie uchodźców w Dżibuti - przeważnie to mężczyźni, bo kobiety, jako bardziej pożądane na saudyjskim rynku pracy pomoce domowe, mają mniejsze problemy z przedostaniem się z pomocą przemytników na Półwysep Arabski.

Tymczasem po 2011 roku gwałtowny wzrost migracji dotyczył raczej uchodźców zmuszonych do opuszczenia swoich domów przez konflikty. Ogółem liczba ta wzrosła z 5 milionów do 23 milionów, co pokazuje rozmiar katastrofy humanitarnej. Jednak ponad połowa z nich to tak zwani uchodźcy wewnętrzni, czyli ci, którzy pozostali na terenie kraju, chociaż musieli uciekać z miejsc zamieszkania. W samej Syrii, Iraku i Jemenie jest ich łącznie 13 milionów.

Tych natomiast, którzy opuścili swój kraj, przyjęły państwa sąsiadujące ze strefami konfliktów. Najwięcej, bo 2,85 miliona, znajduje się w Jordanii. Trzeba jednak pamiętać, że Syryjczycy stanowią "tylko" 680 tysięcy z całej populacji uchodźców w tym kraju. Ponad dwa miliony to uchodźcy z Palestyny, którzy zamieszkują Jordanię już od dawna. Największy przypływ uchodźców pojawił się za to w Turcji i Libanie - odpowiednio 2,75 i 1,1 miliona.

Przy okazji raportu PEW wyszło na jaw także kłamstwo, którym Arabia Saudyjska w ubiegłym roku raczyła światowe media. Autorzy raportu wskazują, że jest w tym kraju mniej niż tysiąc uchodźców z Bliskiego Wschodu, choć kraj ten chełpił się, że udzielił schronienia dwóm milionom Syryjczyków. Widocznie władzom saudyjskim pomieszały się tabelki z tanią siłą roboczą.

Tragikomicznego obrazu dopełnia najnowsze badanie Uniwersytetu Stanowego Michigan, w którym to kraje bliskowschodnie wyzyskujące tanią siłę roboczą - Arabię Saudyjską, ZEA i Kuwejt - umieszczono w pierwszej dziesiątce najbardziej empatycznych społeczeństw.

"Twierdza Europa"

Te liczby mogą wydawać się suche, ale jednak powinny dać decydentom do myślenia. Presja na imigrację do Europy nie zmaleje w najbliższych latach, a wraz z nadchodzącym boomem ludnościowym na Bliskim Wschodzie i w Afryce raczej wzrośnie. Napływ imigrantów może w końcu wywołać napięcia, bo państwa, w których na początku będą oni lądować, czyli Grecja, Włochy i Hiszpania, to kraje o największym bezrobociu w Unii Europejskiej.

Dlatego Unia Europejska, po zatrzymaniu napływu imigrantów przez Grecję i dalej trasą Bałkańską, przymierza się do powstrzymania niekontrolowanego ich napływu przez Libię. UE robi to mimo oskarżeń humanitarnych organizacji pozarządowych, takich jak Oxfam, że buduje "twierdzę Europa".

To może być jednak za mało. Nie tylko bowiem kraje upadłe, ale także takie państwa jak Egipt, borykają się z problemem dynamicznego wzrostu populacji i słabej gospodarki. Tam również tworzą się nowe ogniska przemytu ludzi w kierunku Europy. Po ostatniej katastrofie pod koniec września, kiedy na Morzu Śródziemnym utonęło 169 osób, które wyruszyły z Egiptu, prezydent Abd al-Fattah as-Sisi zapowiedział utworzenie nowych miejsc pracy, żeby Egipcjanie nie ryzykowali śmierci na morzu w próbie dostania się do Europy.

Biorąc pod uwagę oczekiwany wzrost demograficzny należy stwierdzić, że nie da się rozwiązać kryzysu i ulżyć cierpieniom milionów ludzi przyjmując ich do Europy. Nie da się tego zrobić płacąc Turcji za ich powstrzymywanie, bo dziesięciokrotnie więcej uchodźców niż w Turcji mieszka w swoich krajach i nie budzą oni zainteresowania świata, pomimo że mogą znajdować się często w sytuacji bardziej tragicznej.

Co więcej, ci którzy się tu dostają - w ubiegłym roku według oficjalnych danych było to 1,3 miliona imigrantów - pochłaniają ogromne środki, które mogłyby zostać spożytkowane na pomoc o wiele większej liczbie ludzi. Skoro rząd niemiecki w związku z kryzysem imigracyjnym planuje wydać w 2016 roku 20 miliardów euro na około jeden milion imigrantów/uchodźców, to oznaczałoby, że każdy uchodźca na Bliskim Wschodzie mógłby otrzymać prawie 900 euro wsparcia na głowę. Nawet gdyby koszty dystrybucji pochłonęły 50 proc., to oznaczałoby 450 euro, co w tragicznej sytuacji tych ludzi jest kwotą niemałą. Problem jest taki, że nie byłby to wówczas system humanitarny, w który wkalkulowana jest emisja pieniądza, która jednocześnie mogłaby stymulować rozwój niemieckiej gospodarki.

Tymczasem rozwiązanie problemu leży tylko i wyłącznie w miejscu, gdzie on powstał. Chociaż może być też i tak, że świat w ogóle stał się już nadmiernie przeludniony.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
uchodźcyimigrancibliski wschód
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (449)