Lewicowa nienawiść do Żydów
Dziś to nie prawica ma problem z antysemityzmem. Środowiska konserwatywne są największymi przyjaciółmi Izraela. To lewica pod płaszczykiem antysyjonizmu rozpowszechnia haniebną nienawiść do Żydów.
03.10.2011 | aktual.: 03.10.2011 11:23
Dyskurs radykalnie antyizraelski, z porównaniami z III Rzeszą, stał się bowiem w prasie zachodnioeuropejskiej na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat absolutnie dopuszczalny. Było tylko kwestią czasu, by i w Polsce ten dyskurs zyskał prawo obywatelstwa. Wielka w tym zasługa »Polityki«” – napisał Konstanty Gebert po skandalicznym wywiadzie, jaki przeprowadził Artur Domosławski z prof. Zygmuntem Baumanem. Bauman stawia tezę, że Izrael „ciemięży i upokarza” Palestyńczyków, nie chce pokoju i wykorzystuje Holocaust do usprawiedliwiania swoich „bezecnych” działań. „Czymże jest mur wznoszony dziś wokół terenów okupowanych, jeśli nie próbą prześcignięcia zleceniodawców muru wokół warszawskiego getta?” – pyta socjolog. Środowiska żydowskie słusznie zareagowały oburzeniem na słowa, które do tej pory pojawiały się w ustach lewackich aktywistów i skrajnych nacjonalistów.
„Polacy nie mieli do czynienia z takim pamfletem na syjonizm i Izrael od czasu antysemickiej kampanii reżimu komunistycznego podczas wojny sześciodniowej” – napisał lewicowy „Haarec”. Niestety, antyżydowskie tezy, które zostały opublikowane w „Polityce”, pojawiają się dziś niezwykle często w lewicowych środowiskach, które sprytnie ukrywają swój antysemityzm pod płaszczykiem antysyjonizmu. Lewica ma zresztą bogatą tradycję antysemityzmu, który był w praktyce realizowany nie tylko przez Stalina i polskich komunistów, ale również pojawiał się na kartach teoretyków czerwonej ideologii.
Od proroków oświecenia do pokolenia ’68
Lewicowi historycy skrzętnie ukrywają fakt głębokiej nienawiści do Żydów, jaką żywili autorzy hasła „Wolność, Równość, Braterstwo”, a później z pietyzmem zaplanowali ludobójstwo całych grup społecznych, dając podstawy fanatyzmowi znanemu później w bolszewickiej Rosji. „Przedstawiciele wieku oświecenia, którzy przygotowali rewolucję francuską, w rzeczywistości gardzili Żydami: widzieli w nich pozostałości średniowiecza i nienawidzili ich jako finansowych agentów arystokracji”. We Francji jedynymi zdeklarowanymi przyjaciółmi Żydów byli konserwatyści, którzy potępiali postawy antyżydowskie jako jedną z ulubionych tez XVIII w. „Natomiast autorzy bardziej liberalni lub radykalni już niemal na zasadzie tradycji ostrzegali przed Żydami jako barbarzyńcami przywiązanymi tylko do patriarchalnej formy rządów i nieuznającymi innej formy państwa” – pisała Hannah Arendt w „Korzeniach totalitaryzmu”. Autorka w tym wybitnym dziele pokazuje zresztą, jak lewica w Austrii, we Francji czy w Prusach zwalczała w imię „postępu”
żydostwo.
Nie można zapominać, że również Wolter raczył zauważyć, iż Żydzi to naród „zupełnych ignorantów, który przez lata łączył niegodziwe skąpstwo i najbardziej oburzający przesąd z gwałtowną nienawiścią tych wszystkich narodów, które ich tolerowały”.
Natomiast twórca słynnej „Encyklopedii”, Diderot, dodał, że Żydzi „posiadają wszystkie wady właściwe ignoranckiemu i zabobonnemu narodowi”. Od czasów opisywanych przez Arendt wiele się nie zmieniło. Dziś państwo Izrael również jest wspierane przez konserwatystów takich jak najbardziej prosyjonistyczny prezydent RP śp. Lech Kaczyński czy chrześcijańscy fundamentaliści z Tea Party w USA.
Oczywiście nie mogą tego ścierpieć dzisiejsi miłośnicy Karola Marksa, który jest zresztą przykładem klasycznego antysemity. W rozprawie pt. „W kwestii żydowskiej” w 1843 r. pisał on: „To, co w religii żydowskiej tkwi w formie abstrakcyjnej jako pogarda dla teorii, dla sztuki, dla historii, dla człowieka jako celu samego w sobie, to jest rzeczywistym, świadomym punktem widzenia, cnotą człowieka pieniądza. Chimeryczna narodowość Żyda to narodowość kupca, w ogóle człowieka pieniądza”.
W innym miejscu używa sformułowań, jakich nie powstydziłby się sam „Der Strümer”: „Przez żydostwo rozumiemy więc pewien powszechny współczesny element antyspołeczny, który osiągnął swą obecną skrajną postać przez rozwój historyczny, do którego Żydzi, w tym sensie ujemnym, gorliwie się przyczynili; w tej obecnej zaś skrajnej postaci element ten musi nieuchronnie ulec likwidacji. Emancypacja Żydów jest więc w swym ostatecznym znaczeniu emancypacją ludzkości od żydostwa”.
Marks nie budował nienawiści do żydostwa tylko z pobudek antykapitalistycznych, ale również czysto rasowych. W 1856 r. na łamach „New York Daily Tribune” opublikował: „Jest teraz dla mnie całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jego głowy i sposób, w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu”. W 1849 r. w „Neue Rheinische Zeitung” napisał zaś, że „Żydzi z Polski są najbardziej brudną ze wszystkich ras”. Wiele tez od Marksa przejął socjalista i ulubieniec nowej lewicy, Fourier, który pisał: „Żydzi są rasą aspołeczną, upartą, piekielną. (...) Powinniśmy odesłać tę rasę z powrotem do Azji lub zniszczyć ją”. Antysemityzm ikon lewicy musiał wpłynąć również na wykonawców teoretycznych nauk czerwonych myślicieli. Męczennik świętej sprawy socjalizmu (w rzeczywistości agent KGB, który zastrzelił się z karabinu podarowanego mu przez samego Fidela) Salvador Allende w swojej pracy doktorskiej napisał, że: „Żydów charakteryzują określone rodzaje zbrodni.
Oszustwo, fałszerstwo, oszczerstwo i przede wszystkim lichwa. Te fakty potwierdzają przypuszczenie, że rasa ta odgrywa ważną rolę w przestępczości”.
Polakom nie trzeba szczególnie przypominać o antysemickiej czystce w roku 1968 i pogromach Żydów w Związku Radzieckim. Konstanty Gebert uważa nawet, że gdyby nie śmierć Stalina bolszewicy urządziliby kolejny Holocaust. Warto przypomnieć, że wydawany dziś przez polską „trendy lewicę” Lenin pisał, iż: „Ktokolwiek, wprost lub pośrednio, wysuwa hasło »narodowej kultury« Żydów, jest (jakiekolwiek mogą być jego dobre chęci) wrogiem proletariatu, poplecznikiem starego i kastowej pozycji Żydów, pomocnikiem rabinów i burżuazji”. Komuniści z ochotą wspierali również każdego, kto rzucał rękawicę państwu Izrael. Nowa lewica pełnymi garściami czerpie z tego dziedzictwa, również odbudowując swoją niechęć do Żydów.
Mydlenie oczu antysyjonizmem
„Synagogi są podpalane, rabini nękani, cmentarze profanowane, instytucje wspólnotowe, ale też uniwersytety muszą za dnia czyścić swoje mury z obrzydliwych napisów, którymi pomazano je w nocy. Trzeba odwagi, by nosić kipę w tych dzikich miejscach, które zwie się wrażliwymi punktami, i w paryskim metrze. Coraz więcej intelektualistów uważa syjonizm za zbrodnię, nauczanie o Shoah okazuje się niemożliwe właśnie teraz, gdy staje się obowiązkowe, odkrycie starożytności wydaje Hebrajczyków na pastwę rozkrzyczanej dzieciarni, obelżywe wyrażenie »brudny Żyd« powróciło (w slangu) w niemal wszystkich szkołach. Żydzi są przygnębieni i – po raz pierwszy od czasów wojny – boją się” – pisał francuski filozof Alain Finkielkraut w słynnym eseju „W imię innego”. To właśnie w tolerancyjnej Francji Żydzi są dziś częściej prześladowani, niż ma to miejsce w innych krajach. I powodem tego wcale nie jest tylko masowa imigracja muzułmanów.
Francuscy nauczyciele raportowali kilka lat temu, że rzeczywiście nie mogą uczyć o Holocauście, bo coraz więcej, również białych, dzieci zarzuca im syjonistyczną propagandę. Podczas manifestacji przeciwko wojnie w Iraku lewicowa młodzież nie bała się wykrzykiwać: „Śmierć Żydom!”. To antysemickie rozbestwienie, na które przyzwalają elity polityczne, skutkuje tym, że popularny komik francuski Dieudonné na wizji podniósł rękę i powiedział „Heil Izrael”. Trudno akceptować tak nikczemne porównanie, które wynika z czystego rasizmu. Problem rasistowskiego podłoża antysyjonizmu opisał ciekawie Mark Strauss w „Foreign Affairs”. W tekście „Antiglobalism’s Jewish Problem” przypomniał, jak antyglobaliści wznosili hasła w stylu: „Naziści, Jankesi i Żydzi. Nigdy więcej narodów wybranych”. Inni uczestnicy opisywanych przez autora protestów paradowali w koszulkach z symbolem swastyki przekształconej w gwiazdę Dawida. Podczas jednej z manifestacji zaatakowano nawet członków żydowskiej organizacji domagającej się powołania
państwa palestyńskiego i zaprowadzenia pokoju na Bliskim Wschodzie.
Przemoc jest zresztą coraz powszechniejsza wśród lewicowych antysemitów. Dwa lata temu włoski związek zawodowy powiązany z lewackimi organizacjami Flaica-Uniti-Club w proteście przeciwko wojnie Izraela z Palestyną rozrzucał w Rzymie ulotki nawołujące do bojkotu żydowskich sklepów. Szef związku groził, że zostanie opracowana specjalna lista rzymskich sklepów, które należą do syjonistów. Nawet w pierwszych latach faszyzmu Mussoliniego takie wybryki nie miały miejsca. Antysemickie okrzyki pojawiające się na manifestacjach lewicy czy nawet próba znakowania żydowskich sklepów nie są jednak niczym specjalnie szokującym, gdy przyjrzymy się poglądom pokolenia ’68.
Na czele rewolty studenckiej na Uniwersytecie Columbia przed 43 laty stał lider marksistowsko-antysemickiego ugrupowania, Lyndon H. LaRouche jr. Słynne Czarne Pantery były przepełnione nienawiścią do Żydów. Nawet prezydent USA, Barack Obama, wciąż nie odciął się jednoznacznie od Zjednoczonego Kościoła Chrystusa, do którego przez lata należał. Liderem tego zboru jest czarnoskóry pastor Jeremy Wright, który słynie ze skrajnie antyamerykańskich wystąpień. Obama, który również przesiąkł ideologią pokolenia ’68, brał udział w 1995 r. w marszu organizowanym przez współpracownika Wrighta, islamskiego radykała Farrakhana, który twierdził publicznie, że Żydzi pomogli zbudować Hitlerowi III Rzeszę. Nie twierdzę oczywiście, że prezydent USA jest antysemitą. Staram się jednak pokazać, jak powszechnie akceptowany jest antysemityzm lewej strony.
Nie można również zapominać, że Ulrike Meinhof powiedziała podczas swojego procesu, że „Auschwitz oznacza zabicie sześciu milionów Żydów i wyrzucenie ich na śmietnik Europy za to, czym byli: żydowską finansjerą”. Duch tej lewackiej terrorystki, której działalność „jest w stanie zrozumieć” Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej”, wciąż unosi się nad niemiecką lewicą. Kilkanaście miesięcy temu Niemiecka Partia Lewicy wzywała do bojkotu towarów izraelskich za pomocą ulotki, na której jest gwiazda Dawida ze swastyką. Na stronie partii, obok propagandowego bełkotu, pojawiło się zdanie mówiące, że w rezultacie alianckich bombardowań Drezna zginęło więcej osób niż w Auschwitz, oraz apel, by przeciwstawić się „moralnemu szantażowi Holocaustu”. „Lewica jest najbardziej antysemickim ugrupowaniem spośród liczących się partii politycznych” – napisał wówczas Daniel Dogan, berliński korespondent „Jerusalem Post”.
Niedawno w „Plusie i Minusie” Dawid Wildstein opisał, jakie ulotki rozdawano podczas pokazu antysyjonistycznego filmu zorganizowanego przez Kampanię Solidarności z Palestyną i redakcję „Le Monde Diplomatique”.
„I tak strony propalestyńskiej propagandy zaludniają powykrzywiane groteskowe postacie, których przynależność polityczna determinowana jest przez te same symbole co żydowska przynależność religijna. Jest pełna obrzydliwych postaci z gwiazdą Dawida, śmiesznych, oszalałych z nienawiści Żydów, o twarzach wykrzywionych żądzą mordu”. Niewiele różnią się te karykatury od obrazków nazistowskiego „Der Strümera”. Były rewolucjonista z pokolenia ’68, Götz Aly, obnażył swoich kolegów w wydanej niedawno książce „Unser Kampf ’68”, w której pokazywał zbieżność między ruchem z lat 60. z tym z lat 30. „To, co młodym komunistom i nazistom wydawało się wielką cnotą, jest w rzeczywistości największą wadą wieku studenckiego – zapał i idealizm łączy się z ignorancją i poczuciem wyższości” – pisał autor, dodając, że w latach 60. w Niemczech na porządku dziennym były neonazistowskie metafory, nazywanie obywateli Izraela „rasą panów”, która chce wytępić „podludzi”, czyli Palestyńczyków. Słowa „wyrzucić syjonistów z Niemiec!”,
wykrzyczane przez lewackich studentów podczas spotkania z pierwszym ambasadorem państwa żydowskiego w RFN w 1969 r. we Frankfurcie, przypominały wydarzenia z czasów III Rzeszy.
Dobry Żyd to słaby Żyd
„W europejskim pojęciu Żyd to mały chłopak w kaszkiecie, który podnosi ręce koło gestapowca w getcie, to jest Żyd. A Izraelczyk na czołgu, który ma swoje samodzielne silne państwo, to już nie jest po żydowsku” – pisał błyskotliwie Szewach Weiss. Można postawić tezę, że lewica nie może znieść państwa Izrael z tego powodu, iż jego ojcowie założyciele nie stworzyli „nowego wspaniałego świata”, który byłby ucieleśnieniem marzeń lewicowych utopistów. Taka tęsknota wypływa z wydanej niedawno u nas książki „Kraj utracony” Görana Rosenberga. Izrael jednak stał się dumnym ze swojej nacji narodem, który zamiast zrzucać na wrogów ulotki, walczy realnie z próbą „zmiecenia go z powierzchni ziemi”. Na dodatek Izrael pokonał trzy arabskie kraje, które otrzymywały znaczącą pomoc komunistów z całego świata. To musi boleć.
„Solidaryzuję się z etycznym sprzeciwem Zygmunta Baumana wobec trwającej od kilku dekad okupacji” – mówi butnie w „Rzeczpospolitej” Artur Domosławski. Jego wypowiedź idealnie pokazuje, jak zacietrzewiona jest dziś lewica, która nie potrafi dostrzec, że Izrael jest jedynym realnym obrońcą judeochrześcijańskiej cywilizacji na Bliskim Wschodzie, zaś jedynym pokojem, jaki zaakceptują wrogowie Izraela, jest brak tego kraju na mapie. „Samo istnienie Izraela stanowi agresję” – mówił w latach 60. prezydent Egiptu Naser.
Lewicy nie chodzi tylko o walkę o wykluczonego Palestyńczyka, który obok mniejszości seksualnych zajął miejsce, jakie przed upadkiem komunizmu zajmował robotnik. Gdyby lewica rzeczywiście miała na sercu tylko dobro Palestyńczyków, protestowałaby podczas konfliktu Palestyny z Jordanią, podczas którego zamordowano w ciągu miesiąca 25 tys. Palestyńczyków. Nie widać było również ich masowych demonstracji podczas ludobójstwa w Sudanie czy na Bałkanach. No, chyba że chodziło o protest przeciwko amerykańskim nalotom. Niestety, nawet ONZ nie jest wolny od uprzedzeń wobec Izraela. Od roku 2003 organizacja ta sformułowała 232 rezolucje dotyczące rzekomego nieprzestrzegania przez ten kraj praw człowieka, co stanowi 40 proc. wszystkich rezolucji i jednocześnie sześć razy więcej niż… Sudanu. Jeżeli dodamy do tego fakt, że w 1975 r. ONZ napiętnował syjonizm jako rasizm, to możemy przekonać się, z jakim „obiektywizmem” mamy do czynienia.
Niedawne badania przedstawione w „Tygodniku Powszechnym” pokazały, że polskie elity są mocno prosyjonistyczne. Niestety, polscy obywatele coraz wyraźniej popierają w konflikcie między Izraelem a Palestyną tych drugich. Ciekawe, czy gdy już stara gwardia „Gazety Wyborczej” do końca zostanie wypchnięta przez nową lewicę, co już się dokonuje na jej łamach, również ona stanie się pismem antyizraelskim. Na razie jej publicyści rzadko szukają antysemityzmu tam, gdzie jest on najbardziej widoczny – na lewicy.
Łukasz Adamski