Lech Wałęsa dla WP: chciałem systemu prezydenckiego, byłem w stanie uporządkować kraj
- Chciałem by jeszcze raz, na 5 lub 10 lat, wprowadzono system prezydencki z dekretami włącznie. Byłem w stanie uporządkować kraj i zaproponować dobre rozwiązania. Mój dramat polegał na tym, że nie mogłem tego powiedzieć, tylko musiałem działać. Tymczasem wrogów miałem z każdej strony - wśród komunistów, a także, jak mi się wówczas wydawało, przyjaciół. Dlatego swój program zrealizowałem tylko do połowy, a druga jego część została zniszczona - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były prezydent Lech Wałęsa.
06.05.2016 | aktual.: 07.05.2016 19:58
WP: Jak pan odbiera zapowiedzi Prawa i Sprawiedliwości odnośnie napisania nowej konstytucji. Ta z 1997 roku rzeczywiście potrzebuje zmiany?
- Wszyscy już zapomnieli, że konstytucja która obecnie obowiązuje była pisana przeciwko Lechowi Wałęsie. Za jej pomocą Aleksander Kwaśniewski i jego środowisko chcieli ograniczyć możliwości mojego działania i skomplikować drugą kadencję prezydentury, o którą się wówczas ubiegałem. Z tego względu obecna ustawa zasadnicza nie jest dobra i należy ją poprawić. Jednak na pewno nie teraz. Nie w okresie tak dużych różnic zdań między Polakami i polaryzacji społecznej. Najpierw musimy wypracować wspólne porozumienie i szeroko pojętą zgodę, a dopiero potem pisać nową konstytucję.
WP: Jeszcze rok temu przekonywał pan, że mamy dobry klimat do rozmów nad nową ustawą zasadniczą. "Niech wszyscy się przygotowują, składają propozycje i rozpocznijmy prace nad nową konstytucją Polski na 20-lecie tej obecnej" – to pańskie słowa. Dlaczego teraz nie mielibyśmy tego robić, co się od tego czasu zmieniło?
- Teraz do władzy doszli ludzie, którzy nie szanują konstytucji i łamią zapisany w niej podział władzy. Im nie wolno powierzyć pisania nowej ustawy zasadniczej.
WP: Prezydent Andrzej Duda zapewnia jednak, że nowa konstytucja ma powstawać w debacie z suwerenem, którym jest społeczeństwo, a także z politykami wszystkich opcji.
- Suwerenem jest naród, czyli nie tylko ludzie, którzy głosowali na PiS, ale wszyscy Polacy. Jeżeli prezydent powołuje się na decyzję narodu, to musi brać pod uwagę fakt, że oznacza to zgodę co najmniej połowy wszystkich Polaków na zmiany, a nie tylko jego wyborców.
WP: Rzeczywistość wygląda jednak tak, że rząd nie ma większości pozwalającej na uchwalenie nowej konstytucji. Jaki jest więc cel poruszania tego tematu?
- Być może PiS próbuje tematem pisania nowej konstytucji przykryć inne problemy i niewygodne pytania. Moim zdaniem jest to przede wszystkim próba zbicia kapitału politycznego. Im się wydaje, że będą rządzili jeszcze przez kolejną kadencję i już teraz zabiegają o to, by tak się stało. Jestem jednak przekonany, że polski naród odrzuci populizm oraz demagogię i w końcu się obudzi. Gdy okaże się, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie jest w stanie spełnić swoich obietnic, wówczas ludzie przejrzą na oczy.
WP: Profesor Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, komentując pomysł PiS napisania konstytucji wyraził obawy, że ma ona na celu zmienienie ustroju państwa, który ograniczyłby władzę sądowniczą.
- Obecnie rządzący ludzie są głęboko zakompleksieni. Oni nie przeszliby badań lekarskich. Ich pomysły są dziwne, choć muszę przyznać, że czasem nawet skuteczne. Oni są w stanie kombinować i być może chodzi im o zmianę ustroju państwa. To co robią prędzej czy później źle się skończy. Ja już nie pierwszy raz ostrzegam, że zmierzamy w kierunku siłowych rozwiązań.
WP: Polska powinna pójść w stronę modelu prezydenckiego czy może kanclerskiego, który swego czasu marzył się Donaldowi Tuskowi?
- To pytanie do Polaków. Jeśli chcemy mieć dekoracyjnego prezydenta, to trzeba go inaczej wybierać. Nie musi tego robić naród, a może np. parlament. Polacy muszą się zastanowić, czy wolą mieć jednego dobrego kierowcę, którym będzie prezydent, czy wolą by to rząd łapał za kierownicę.
WP: Wspomniał pan już, że konstytucja z 1997 roku była napisana tak, by ograniczyć prerogatywy prezydenta. Co by pan zrobił, gdyby wówczas nie przegrał w wyborach z Aleksandrem Kwaśniewskim?
- Zarówno wtedy, jak i dziś uważam, że mądrzy ludzie powinni zorganizować społeczeństwo zgodnie z jego przekrojem. Chciałem by jeszcze raz, na 5 lub 10 lat, wprowadzono system prezydencki z dekretami włącznie. Wówczas mógłbym przeprowadzić prywatyzację, która zakładała uwłaszczenie 25 procent ludzi, a nie zaledwie 5 procent, jak to miało miejsce. Zrobiłbym również porządek ze złodziejami i cwaniakami. Wówczas taki Kaczyński w ogóle by nie zaistniał. Byłem w stanie uporządkować kraj i zaproponować dobre rozwiązania. Mój dramat polegał na tym, że nie mogłem tego powiedzieć, tylko musiałem działać. Tymczasem wrogów miałem z każdej strony - wśród komunistów, a także, jak mi się wówczas wydawało, przyjaciół. Dlatego swój program zrealizowałem tylko do połowy, a druga jego część została zniszczona.