Kurs oszalał, politycy PiS ruszyli do ataku. A to wszystko błąd
Internauci korzystający z serwisu Google do sprawdzania kursów walut przecierają od kilku godzin oczy ze zdumienia. Powód? Teoretyczny i drastyczny wzrost kursu euro. Posłanka PiS Joanna Lichocka już zarzuca, że to "efekt Tuska". Minister finansów Andrzej Domański uspokaja, to tylko błąd źródła danych. Wyjaśniamy - kursy walut nie wystrzeliły.
W poniedziałek kurs euro w stosunku do złotego w serwisie Google Finanse wynosił około 4,35 zł. Tak było do godziny 17 - wtedy zaczął drastycznie rosnąć, do niespotykanych poziomów. Wieczorem wynosił w tym serwisie już ponad 5 złotych i wzrósł przez kilka godzin w sumie o złotówkę. Teoretycznie. Podobnie sytuacja miała wyglądać z kursem franka szwajcarskiego oraz dolara.
Takie wartości podaje finansowy serwis Google. To kurs czysto teoretyczny, a nie transakcyjny - co widać między innymi na stronach banków, które takie wymiany walut miałyby rozliczać (a ich oczywiście po takim kursie by nie rozliczały). Część serwisów pobiera dane z tych samych źródeł, co Google - stąd nieprawdziwa wartość kursu może się pojawiać również na stronach dla inwestorów.
Poprawną można znaleźć między innymi na zagranicznym serwisie ekonomicznym Bloomberg. I wynosił w chwili publikacji - 4,3478 zł. Dlatego nie ma powodów, by na przykład wyprzedawać lub kupować nerwowo waluty, sugerując się błędnym kursem w tym źródle.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Część komentatorów w mediach społecznościowych uznała jednak szybko, że kurs jest prawdziwy. I zwiastuje coś złego, co miałoby wydarzyć się we wtorek 2 stycznia. A w rzeczy samej wzrosty kursu euro i dolara o niemal 20 proc. (oznaczające drastyczny spadek siły złotego) byłyby bardzo złym sygnałem. Musiałyby jednak być prawdziwe, a nie są.
"Pogrom złotówki" - napisał na portalu X (dawniej Twitter - red.) poseł PiS Jerzy Polaczek. Błąd wykorzystali szybko politycy PiS i zaczęli atakować rząd oraz Donalda Tuska.
"Kolejne efekty Tuska. Dane Google na temat kursu polskiej waluty" - napisała na Facebooku kolejna posłanka PiS Joanna Lichocka.
W kolejnym wpisie dodała: "Według danych Google obecnie euro za 5,22 zł i ciągle drożeje. Jutro obudzimy się w kraju bananowym?" - napisała. Tak nie będzie - trzeba dodać i wyjaśnić.
Sprawę skomentował także minister finansów Andrzej Domański.
"Spokojnie. Ten kurs złotego, który sieje panikę to "fejk" (błąd źródła danych). Za chwilę otworzą się rynki w Azji i sytuacja wróci do normy. Na Bloombergu sytuacja wygląda tak" - napisał Andrzej Domański i dołączył skan z normalnym kursem złotego w stosunku do euro.
"Uwaga na siejących panikę" - dodał szef Kancelarii Premiera Jan Grabiec. I miał oczywiście na myśli m.in. polityków konkurencji.
"Szybkie sprostowanie Ministra Finansów" - skomentował Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. "Ale trzeba wyjaśnić dlaczego strona Google podaje ciągle fejkowy kurs. Z jakiego źródła Google Polska bierze kursy. Miałem wiele telefonów od znajomych, dziennikarzy. Ten fejk 'zdenerwował' wielu ludzi, którzy nie mają Bloomberga" - napisał Dudek na portalu X.
Zajmujący się cyberbezpieczeństwem serwis Niebezpiecznik wyjaśnił, że takie sytuacje w przypadku Google się zdarzają.
"Tak. Google czasem głupieje jak nie ma notowań, bo święto/weekend" - czytamy. I tu warto dodać, że 1 stycznia rynki nie działają.
Odpowiedź napisał też poseł Koalicji Obywatelskiej - Roman Giertych. Zapytał, czy wśród osób piszących o wysokim kursie walut są tacy, którzy kupią po nim waluty. "Sprzedam natychmiast" - wrzucił w mediach społecznościowych.
Czytaj także: