Ks. Węcławski - nazwisko, imię i twarz
ks. prof. Tomasz Węcławski (Fot. Tygodnik Powszechny)
Odrzucając wysuwane przeciw niemu zarzuty o molestowanie kleryków i księży, były metropolita poznański abp Juliusz Paetz mówił o oskarżycielach "bez nazwiska, bez imienia i bez twarzy". W najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego w wywiadzie zatytułowanym "Świadectwo", ks. prof. Tomasz Węcławski, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ujawnia szczegóły sprawy, która wstrząsnęła Kościołem i społeczeństwem.
Dla mnie sprawa zaczęła się jesienią 1999 roku. Poinformował mnie o niej rektor seminarium poznańskiego, ksiądz Tadeusz Karkosz. On z kolei pewnego dnia dowiedział się o sytuacji, jaka w żadnym wypadku nie powinna mieć miejsca w relacjach biskupa z klerykiem. Okazało się bardzo prędko, że nie była to jedyna taka sytuacja. Problem w seminarium był już wtedy bardzo głęboki. Jestem poprzednikiem obecnego rektora seminarium. Rozmawialiśmy więc o tym, co robić. Wszystko, co następnie w tej sprawie wespół z nim zrobiłem, służyło temu, aby położyć kres tego typu nagannym sytuacjom. Działo się to na drodze wskazanej przez Ewangelię: od rozmowy w cztery oczy, przez szukanie pomocy u osób odpowiedzialnych, aż po powiedzenie o całej sprawie Kościołowi. Wiele osób stale modliło się i pościło w tej sprawie - i zapewne będą to czynić nadal - powiedział Tygodnikowi ks. prof. Węcławski.
Dobro Kościoła wymaga, żeby do takich rzeczy nie dochodziło. Natomiast jeśli już są, to jak najszybciej należy je rozwiązać. Oczywiście, lepiej bez dyskusji publicznej. W tym wypadku jednak sprawę upubliczniły nie tyle media, ile wcześniej zrobił to sam Arcybiskup swoim zachowaniem - uważa ks. Węcławski.
Na pytanie o watykańskie śledztwo i jego wyniki, Węcławski odpowiedział: Klerycy i kapłani dotknięci działaniami księdza arcybiskupa złożyli zaprzysiężone zeznania na ręce osobistych delegatów Ojca Świętego. Ojciec Święty nie komunikuje światu wyników tego rodzaju badań za pośrednictwem "przecieków z dobrze poinformowanych źródeł watykańskich" kierowanych do dziennikarzy, a już na pewno nie za pośrednictwem takich gazet jak "La Repubblica", na którą w związku z tym się powoływano. (...) Nie bardzo też rozumiem, na czym opiera się rozróżnienie "winy" i "niewłaściwego zachowania". Jeśli ktoś, kto ponosi wielką odpowiedzialność publiczną, zachowuje się tak, że jego działania odbierane są jako niestosowne albo wprost gorszące, ponosi tym samym publiczną winę.
Wielu ludzi doznaje wstrząsu moralnego dlatego właśnie, że inni, skądinąd powołani do większej odpowiedzialności, swoje sumienie zastąpili lojalnością wobec władzy, układu, fałszywie rozumianego dobra instytucji Kościoła czy też zagłuszyli sumienie przez brak odwagi i męstwa - konkluduje Węcławski. (aka)