ŚwiatKryzys ekonomiczny w Kurdystanie zagrozi wojnie z Państwem Islamskim? Peszmergowie nie dostają żołdu i sprzedają karabiny, które dostali od Niemców

Kryzys ekonomiczny w Kurdystanie zagrozi wojnie z Państwem Islamskim? Peszmergowie nie dostają żołdu i sprzedają karabiny, które dostali od Niemców

• Iracki Kurdystan ponosi główny ciężar lądowych walk z Państwem Islamskim

• Autonomiczny region przeżywa jednak poważny kryzys gospodarczy

• Wojsko nie dostaje żołdu, a bojownicy zaczynają handlować sprzętem

• Na ewentualnym upadku Kurdystanu może skorzystać ISIS

• Gospodarka Kurdystanu traci na niskich cenach ropy naftowej

• Problemem jest też przerost zatrudnienia w budżetówce oraz fikcyjne etaty

• Władze zapowiadają reformy, a Zachód pomoc finansową

Kryzys ekonomiczny w Kurdystanie zagrozi wojnie z Państwem Islamskim? Peszmergowie nie dostają żołdu i sprzedają karabiny, które dostali od Niemców
Źródło zdjęć: © AFP | Safin Hamed
Adam Parfieniuk

13.04.2016 | aktual.: 13.04.2016 19:44

Iracki Kurdystan od początku stoi w awangardzie walki z Państwem Islamskim. To przede wszystkim dzięki wysiłkom oddziałów tamtejszym peszmergów udało się zatrzymać pochód dżihadystów i rozrost samozwańczego kalifatu. Kurdystan poniósł główny ciężar walk lądowych.

Cztery stopnie kryzysu

Jednak dziś płaci za walkę naprawdę wysoką cenę. Wicepremier tego autonomicznego regionu mówi nawet o "realnym zagrożeniu dla istnienia" Kurdystanu i już wdraża projekty, mające zapobiec katastrofie. Nie ma przy tym na myśli kontrofensywy islamistów ani nawet tradycyjnie antykurdyjskiej polityki Turcji. Kurdystan przeżywa bowiem poważne załamanie gospodarcze, które może podważyć fundamenty autonomii i wywrócić do góry nogami dotychczasowe działania zbrojne wymierzone przeciwko Państwu Islamskiemu.

Wicepremier Talabani, odpowiedzialny za wprowadzanie fiskalnych reform w obliczu kryzysu, mówi, że jest on czterostopniowy i długotrwały. W jego ocenie, źródeł załamania można szukać jeszcze na początku 2014 roku, gdy władze centralne w Iraku znacząco uszczupliły Kurdystanowi finansowanie z państwowego budżetu. W połowie tego samego roku w regionie pojawiło się Państwo Islamskie. Działania dżihadystów wymusiły nadzwyczajne wydatki na siły zbrojne, a przy okazji uruchomiły falę uchodźców, która szukała schronienia w Kurdystanie. Razem z wewnętrznymi przesiedleńcami w autonomicznym regionie jest ich już około dwóch milionów. Całości dopełniły spadki cen na globalnych rynkach ropy naftowej - według wyliczeń samego Kurdystanu, aż 90 proc. przychodów regionalnego budżetu pochodzi z ropy.

Nie tylko kryzys

Kryzys odbija się na funkcjonowaniu regionalnych władz. Członkowie administracji rządowej muszą zadowolić się obniżonymi pensjami, siły bezpieczeństwa dostają pieniądze raz na cztery miesiące, a urzędnicy otrzymują wypłaty raz na pięć miesięcy. W rozmowie z serwisem The Daily Beast anonimowy przedstawiciel wywiadu stwierdził, że dalsze trwanie kryzysu zaczyna zagrażać powodzeniu wojny z Państwem Islamskim.

Zagraża mu także system, który przez dziesięciolecia wykształcił się w Kurdystanie. Demokratyczna Partia Kurdystanu i Patriotyczna Unia Kurdystanu, dwie dominujące siły polityczne w regionie, utkały w nim sieć połączeń polityczno-towarzyskich. Dzięki odpowiednim układom łatwo zdobyć dobrze płatną posadę, a nawet fikcyjny etat. The Daily Beast pisze, że w Kurdystanie nawet mała wiejska szkoła lub szpital może mieć nawet 40 strażników opłacanych przez rząd. Przy czym zdecydowana większość to "krewni i znajomi królika", wciągnięci na listę płac.

Skalę nadużyć i fikcyjnych etatów dobrze pokazuje liczba osób zatrudnionych w budżetówce. W regionie, zamieszkałym przez 5,2 mln mieszkańców, jest ich aż 1,4 mln.

Walka na ograniczonych warunkach

Iracki Kurdystan, choć cieszy się sporą autonomią, nie jest państwem, toteż nie może zwalczać kryzysu gospodarczego w sposób typowy dla w pełni niepodległych podmiotów. Nie może interweniować przy pomocy emisji waluty, nie może też liczyć na międzynarodowe kredyty i pakiety pomocowe. Dlatego jedyną drogą dla autonomicznych władz są reformy i szukanie oszczędności.

Władze podjęły już pewne kroki. Samo "zaciskanie pasa" przyniosło kilkaset mln dol. oszczędności w skali miesiąca. Dzięki cięciom wypłat członków rządu i administracji udało się obniżyć miesięczne wydatki na ten cel z 795 do 480 milionów dolarów. Czterokrotnie zmniejszono także miesięczne tempo narastania deficytu budżetowego (z nieco ponad 400 do ponad 100 mln dol.).

Władze Kurdystanu szukają także sposobów na restrukturyzację finansów na dłuższą metę. Udało im się zdobyć fundusze z Banku Światowego na doinwestowanie sieci energetycznej. Rząd szacuje, że dzięki temu koszty produkcji energii zmaleją o 40 proc. W planach jest także prywatyzacja dostawców energii i koncentracja na zasilaniu gazem ziemnych, którego jest w regionie pod dostatkiem. W Kurdystanie pojawił się także były minister finansów Libanu. Zaprosił go sam Nechervan Barzani, by ten przeprowadził swego rodzaju przegląd ministerstwa finansów. Władze chciały w ten sposób sprowadzić obiektywnego człowieka spoza regionu, co pozwoliło uniknąć oskarżeń o nepotyzm. Na podobnych zasadach w Kurdystanie pojawiła się korporacja Deloitte, która przeprowadzi audyt ministerstwa surowców naturalnych, mający na celu wykrycie i eliminację źródeł korupcji.

Otwiera się także front walki ze wspominanym już fikcyjnym zatrudnieniem. Barzani i Talabani chcą bowiem utworzyć "paszport biometryczny" pracowników budżetówki. Dokładna baza danych ma skutecznie ukrócić zatrudnianie "martwych dusz".

Amerykański think tank Brookings Institution ocenił niedawno, że śmiały plan reform, w przypadku ich skutecznego wdrożenia, może okazać się testem przyszłej niepodległości Kurdystanu. "Program (…) może wylać solidne ekonomiczne fundamenty pod niepodległości w przyszłej dekadzie. Ale, jak zwykle, w przypadku Bliskiego Wschodu, pytanie jest o to, czy reformy będą kontynuowane, gdy minie doraźny kryzys" - pisał Kenneth M. Pollack, ekspert Brookings Institution.

Można było tego uniknąć?

Na razie władze Kurdystanu nie mogą jednak wybiegać tak mocno w przód, bo ostre oszczędności już teraz odbijają się na społeczeństwie. W ubiegłym tygodniu w As-Sulajmanijji, jednym z najważniejszych miast regionu, doszło do kilkudniowych protestów, których uczestniczyli peszmergowie i policjanci. Domagali się wypłat zaległych wynagrodzeń. Na antenie regionalnej telewizji można było obejrzeć wściekłych bojowników, którzy nawoływali do odwołania władz.

Morale w oddziałach peszmergów jest słabe, zdarza się nawet, że bojownicy, którzy przestali otrzymywać żołd, wyprzedają swoje uzbrojenie. Według niemieckiej telewizji NDR, w ostatnich tygodniach na targowiskach w stołecznym Ibrilu i As-Sulajmanijji pojawiły się pistolety P1 i karabiny G3, przekazane peszmergom przez niemiecką armię.

Wielu ekspertów wskazuje, że obecnej sytuacji można było uniknąć, gdyby władze podejmowały działania w czasie pokoju i dobrobytu. - Kurdystan nie był w stanie zdywersyfikować swojej gospodarki w czasach prosperity, a teraz region wymaga gruntownych reform i bolesnych decyzji. Dywersyfikacja powinna być centralnym punktem przyszłych reform - oceniał na łamach serwisu Middle East Eye Ahmed Ali z irackiego Instytutu Studiów Regionalnych i Międzynarodowych. W jego opinii naftowy boom z lat 2003-2014 został przespany przez polityczne elity autonomii, które w dodatku niejako upaństwowiły większość sektora prywatnego, a ten stał się siedliskiem podobnego nepotyzmu jak budżetówka.

Podobnego zdania jest Shwan Sharey, wykładowca ekonomii z Uniwersytetu w As-Sulajmanijji. - Władze muszą stworzyć prywatny sektor, ale tym razem nie w oparciu o kapitalizm kolesiowski. Gdyby Kurdystan miał zdywersyfikowaną gospodarkę, może nie znalazłby się w takiej sytuacji. Pojawiłyby się pewne trudności, ale nie takie - oceniał dla Middle East Eye.

Zachód pospieszy na ratunek?

Przy tym wszystkim wojna z Państwem Islamskim może być postrzegana przez Kurdystan jako "szczęście w nieszczęściu". Autonomiczny region, dźwigający ciężar lądowych walk z dżihadystami, jest dziś po prostu zbyt ważny, by pozwolić na jego upadek. Wojna Kurdystanu z ISIS to także sprawa Zachodu. I chociaż NATO za wszelką cenę unika interwencji lądowej, to w obliczu ewentualnego bankructwa Kurdów, może ona stać się nieodzowna.

Dlatego Stany Zjednoczone nie zamierzają się biernie przyglądać kryzysowi. W piątek sekretarz stanu John Kerry zapowiedział, że jego kraj i cała społeczność międzynarodowa będą wspierały Kurdów. Kerry obiecał, że część z pomocy, którą USA wysyłają do Iraku, będzie trafiało bezpośrednio do Kurdystanu. Obietnice składał w ambasadzie USA w Bagdadzie, w obecności premiera autonomii.

Problem w tym, że sam Kurdystan - z racji swojego statusu - ma problemy z dokładnym oszacowaniem deficytu, a co za tym idzie kształtu i wielkości pomocy finansowej. Ranj Alaaldin z London School of Economics oceniał, że także dlatego Stany Zjednoczone i Unia Europejska powinny być ostrożne w udzielaniu pomocy. "Fundusze mogą być dostarczone pod pewnymi warunkami. Takimi, które zachęcą do dalszych reform, wygenerują wzrost gospodarczy i koniec końców postawą Kurdystan w pozycji, w której będzie mógł być samowystarczalny na dłuższą metę" - pisał w The Daily Beast. Wydaje się, że w kontekście kurdyjskich starań o niepodległość i zachodniego braku woli do interwencji lądowej przeciwko Państwu Islamskiemu, taka dobrze skalkulowana pomoc może przynieść korzyści dla obu stron.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)