Krytyka referendum w dniu wyborów. Szef PKW zabrał głos
Termin tegorocznych wyborów parlamentarnych zbiegnie się z planowanym referendum. Zbieżność tą krytykuje nie tylko opozycja, ale również część ekspertów. - Połączenie wyborów i referendum nie może być powodem ich nieważności czy podstawą do kwestionowania samych instytucji - odpowiada przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, sędzia Sylwester Marciniak. Zaapelował też o "ostudzenie emocji".
W rozmowie z "Rzeczpospolitą" szef PKW przypomniał, że przepisy prawa dopuszczają organizację wyborów i referendum tego samego dnia. - Taka jest wola ustawodawcy, a Państwowa Komisja Wyborcza nie może kwestionować przepisów - mówi.
Wskazał, że organizowanie jednocześnie wyborów i referendum jest praktykowane w szeregu krajów, m.in. w Szwajcarii, czy w Niemczech. - Połączenie wyborów i referendum z pewnością nie może być powodem ich nieważności czy podstawą do kwestionowania samych instytucji - podkreślił.
Wcześniej do bojkotu głosowania namawiał m.in. Donald Tusk. Z kolei były szef PKW Wojciech Hermeliński mówił, że "PiS manipuluje pytaniami, które mają znaleźć się w referendum".
Szerokim echem odbił się też głos byłego ministra spraw zagranicznych. Jacek Czaputowicz sugerował m.in., że organizując jednego dnia wybory i referendum trudniej będzie zapewnić wymaganą przez konstytucję tajność obu głosowań. - Ten system został tak stworzony, żeby tych, którzy nie odbiorą karty, nie chcą wziąć udziału w wyborach, jakoś napiętnować - stwierdził.
Burza wokół referendum i wyborów. PKW apeluje
Zdaniem Marciniaka tego rodzaju opinie "są przesadzone i wprowadzają niepotrzebne emocje i zamieszanie".
- Po pierwsze, wyborca podpisuje odbiór kart. W najbliższych wyborach będą to trzy karty, do Sejmu, do Senatu i referendalna. I przypuśćmy, że wyborca odbiera kartę głosowania do Sejmu, co kwituje, a nie chce karty do Senatu, co jeden z członków komisji odnotowuje w "uwagach". Ale wyborca w tym przypadku też sam składa podpis. To wynika wprost z kodeksu wyborczego - przekonywał szef PKW.
Zapewnił, że "te adnotacje są dokonywane wyłącznie na potrzeby członków komisji, którzy muszą rozliczyć się z przekazanych im kart". - Tylko w ten sposób będą mogli policzyć, ile kart zostało wydanych wyborcom, i porównać z liczbą kart otrzymanych przed głosowaniem oraz wyjętych z urny - mówił Marciniak.
Przypomniał, że zgodnie z kodeksem wyborczym, zapewnienie tajności głosowania to zadanie obwodowych komisji wyborczych.
- Trzeba przy tym zauważyć, że odmowa potwierdzenia odbioru karty do głosowania podpisem złożonym przez wyborcę w określonej rubryce spisu wyborców, nie prowadzi do pozbawienia prawa do udziału w głosowaniu. Komisja musi jednak odnotować w spisie wyborców - w rubryce "uwagi" - fakt wydania karty i odmowy podpisu, aby ten sam wyborca nie mógł głosować po raz drugi - tłumaczył Marciniak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: "Sprawdzamy Wybory". Skandaliści na listach wyborczych. Są były faszysta i działacze PZPR
Odnosząc się do słów ministra Czaputowicza, szef PKW ocenił, że "pobranie lub niepobranie karty do głosowania nie wskazuje na poglądy polityczne, które kierowały głosujący". Według niego takie sugestie "to nadinterpretacja".
Sędzia podkreślił, że że nie obawia się o przebieg czy ważność wyborów. - Jednak jako przewodniczącego PKW martwi mnie to, że emocje przed tymi wyborami, które zazwyczaj są duże, dziś są tak olbrzymie. Nawoływania do obywatelskiej kontroli wyborów traktuję trochę jako element gry wyborczej, ale są też pewne granice ataku na organy wyborcze, na PKW, na KBW czy komisarzy - podkreślił sędzia Marciniak.
Źródło: "Rzeczpospolita"/PAP