Krwawe ofiary Azteków
• Jednym z głównych elementów religii Azteków były krwawe ofiary z ludzi
• Kapłani zabijali na różne sposoby: wyrywali serca, palili żywcem, obdzierali ze skóry
• Ceremonialne mordy miały Indianom gwarantować przetrwanie i pomyślność
07.04.2016 09:03
Filozof Tzvetan Todorov badający stosunek Hiszpanów do Indian Ameryki Środkowej i Południowej zwracał uwagę na kompletny brak kontroli prawnej, politycznej i społecznej nad ich postępowaniem. U oddalonych od macierzystego kraju o 5 tys. km konkwistadorów rodziło to mordercze instynkty, potęgowane patologiczną żądzą złota. Nienawiść do Indian wzmacniała jeszcze niezrozumiała dla Europejczyków indiańska fascynacja masowymi ofiarami z ludzi, śmiercią, kaleczeniem, kanibalizmem. ''Składając swoje nikczemne ofiary, oddają cześć diabłu, którego uważają za swojego boga, i wierzą, że nie mogą złożyć żadnego lepszego daru niż ludzkie serca'' – pisał świadek konkwisty Diego Durán. 500 lat później James George Frazer – autor słynnej ''Złotej gałęzi'' – opisał aztecką religię jako ''okrutny system ofiar ludzkich, najokrutniejszy z wszystkich nam znanych'' (wypowiedział to przed narodzinami totalitaryzmu). Wspomniany wyżej Todorov nie wahał się nazywać zaś azteckich poczynań ''zbrodnią religijną''.
Śmierć boga
Ze świadectw wyłania się taki obraz: młodego, pięknej urody wojownika Aztekowie pochwycili rok temu w czasie jednej z wojen toczonych z sąsiadami. Oszołomionego ciosem drewnianej pałki ponieśli ku stolicy - Tenochtitlan. Gdy wydobrzał, nie wtrącili go jednak do lochu ani nie posłali na katorgę. Przeciwnie, zaczęli traktować go z wszelkimi honorami. Codziennie serwowali mu mięso, podarowali złote ozdoby i szaty, na które ledwo było stać samego króla. Stał się inkarnacją boga. Pod eskortą przechadzał się po ulicach, grając na flecie i wąchając kwiaty. Matki podtykały mu niemowlaki, by je błogosławił, a mijani mieszczanie rzucali się na ziemię i mamrocząc modły, lizali uliczny pył wpatrzeni w młodzieńca z psim oddaniem. Miał wszystko, czego zapragnął, włącznie z najpiękniejszymi dziewczynami biegłymi w arkanach miłości. Tak minęło 11 miesięcy. Pod koniec kwietnia eskorta zabrała go łodzią na Górę Rozstania, gdzie wznosiła się piramidalna świątynia, jakich wiele w mieście. Bóg wszedł po schodach, łamiąc po kolei
swoje flety. Na szczycie czekali na niego kapłani, mężowie żyjący w celibacie, pełni wielkiej łagodności i pobożności, których uszy wisiały w strzępach od rytualnych samookaleczeń. Ucapili nagle jeńca i momentalnie rozciągnęli na kamiennym ołtarzu. Najstarszy z nich wprawnym i silnym ruchem wbił w pierś młodzieńca krzemienny sztylet. Mężczyzna zawył. Jego umięśnione i piękne ciało wygięło się w konwulsjach, ale trzymali je mocno. Drugie cięcie noża rozerwało przeponę i chwilę potem żylaste ramię kapłana zniknęło w okrutnej ranie, wyrywając z trzewi bijące jeszcze serce. Mistrz ceremonii uniósł je ku słońcu - dawcy życia. Kapłani z szacunkiem znieśli zwłoki ku wodzie. Tam odcięli głowę i nadziali ją na włócznię. Bóg nie umarł jednak. Tego samego dnia w strojne szaty ubrano kolejnego młodzieńca, który przez rok cieszyć się będzie życiem boga.
Czciciele śmierci
Powyższa ceremonia obrazująca śmierć i zmartwychwstanie boga Tezcatlipoca była tylko jedną z wielu ohydnych orgii znanych z Ameryki prekolumbijskiej. Ofiary z ludzi składano od północnych prerii, przez góry Meksyku i dżungle Majów, do płaskowyżów Inków. Do naszych czasów zachowały się setki dowodów: zgruchotane szkielety, mumie, rysunki, rzeźby i opisy ówczesnych świadków - zarówno konkwistadorów, jak i Indian, których relacje ci pierwsi spisywali.
Z tych wszystkich ludów w metodycznym podejściu i liczbach prym wiodą oczywiście Aztekowie. Sami niezbyt liczni, zmusili w XV w. okoliczne ludy i miasta do płacenia trybutu, tworząc imperium sięgające Zatoki Meksykańskiej. Tylko w czasie jednego święta konsekracji Wielkiej Świątyni w Tenochtitlan kapłani mieli wyrwać serca 80 tys. nieszczęśników. Liczba ta, jako że powstała po hiszpańskim podboju, jest przez badaczy podważana. Skłaniają się oni ku około 4 tys. ofiar. Rocznie zaś miało w Tenochtitlan być składanych 20 tys. ludzi, co istotnie czyni ową religię najbardziej krwiożerczą.
Aztecki rok, podzielony na 18 miesięcy, obfitował w wiele okazji do organizowania krwawych ceremonii. Każda z nich poświęcona była któremuś z bóstw meksykańskiego panteonu, ale prym wiedli tu Tezcatlipoca (bóg-władca), Huitzilopochtli (słońce) i Tlaloc (deszcze). Najbardziej klasyczną formą zabijania było wyrwanie serca na wzór tego z inkarnacji Tazcatlipoca. Podczas obrzędu zgromadzony u stóp piramidalnej świątyni tłum śpiewał, grał na fletach i tańczył, poddając się przy tym samookaleczeniom. Wysmarowane kredą ciała ofiar podczas zwykłych uroczystości nie były tak uroczyście znoszone jak w przypadku zmartwychwstania - zrzucano je ze schodów do stóp zakrwawionej piramidy, po czym ćwiartowano, by je zjeść. Mięsa wystarczało oczywiście tylko dla wojowniczej arystokracji i kapłanów. Wnętrzności rzucano zwierzętom, głowy wystawiono na pikach, a serca zostawały na górze w płonących misach trzymanych przez posągi bóstw.
Oprócz tego ludzie byli paleni żywcem. Jeszcze zipiących wyciągano z płomieni ku ołtarzowi, by tam wyrwać ich serca. Ofiary były topione (młode kobiety), duszone, zrzucane z wysokości, tłuczone maczugą po głowie, dekapitowane, zabijane w nierównej walce znanej ze starożytnego Rzymu, przeszywane strzałami z łuku. U Majów nawet gra w piłkę mogła skończyć się krwawo. Zawodnik jednej z drużyn był zabijany przez odcięcie głowy, przy czym niekoniecznie musiał należeć do przegranej drużyny.
Po złożeniu ofiary kapłani zrywali skórę ofiar i sami ją przyodziewali, choćby była dla nich zbyt ciasna. Tak było w przypadku święta kukurydzy, gdy zabijano najpiękniejszą nastolatkę w mieście przez dekapitację. Kapłan wciśnięty w skórę dziewczyny tańczył przez całą procesję, ale zdarzały się sytuacje, w których nosili oni owe odrażające utensylia przez kilka dni.
Kapłani oraz przedstawiciele innych warstw społeczeństwa nie szczędzili własnego ciała - regularnie nakłuwali kolcami agawy penisy, uszy i języki w celu upuszczenia krwi jako elementu zapłaty bogom za ich trud. To właśnie owa mistyka krwi wprowadziła Hiszpanów w pierwsze osłupienie, gdy w kwietniu 1519 r. posłaniec Montezumy - Tendille - najpierw upuścił sobie krew, po czym dał ją gościom do wypicia, a resztą skropił żywność przyniesioną w darze.
Los dzieci
Najbardziej ponure były jednak rytuały, podczas których zabijano dzieci. Byli to głównie chłopcy w wieku około sześciu lat, a wielu z nich miało poważne choroby układu kostnego. Jako że bóg Tlaloc wymagał, by łzy ofiar nawadniały ziemię, kapłani zrywali chłopcom paznokcie, by spowodować płacz. Okazji do tych mordów było w roku pięć, z czego podczas ostatniego jesiennego święta ciała dzieci obrywano ze skóry. Jak się okazuje, nie były to wcale sieroty ani młody narybek bezimiennych żebraków, lecz dzieci bogatych azteckich rodów. Co więcej, zwyczaj ten aprobowany był przez samych rodziców. Tak samo było u Majów, którzy wyrywali serca małym chłopcom, czyniąc to z okazji objęcia tronu przez nowego króla lub wybudowania świątyni.
Podobnie było w imperium Inków - w samej miejscowości Cuenca z okazji żniw ginęło 100 dzieci rocznie. Inkowie byli jednak od Azteków bardziej ''humanitarni'' - przed śmiercią (zadaną za pomocą ciosu w głowę lub uduszenia) odurzali dzieci etanolem lub liśćmi koki. Ciała zostawiali potem na szczytach Andów, gdzie - dzięki odpowiednim warunkom atmosferycznym - mumifikowały się i dotrwały do dzisiejszych czasów.
Tożsamość ofiar miała znaczenie. Mogli być to niewolnicy lub jeńcy. Tych drugich łowiono w Meksyku podczas owianych tajemnicą kampanii zwanych kwietnymi wojnami. Ich istotą nie było zabicie jak największej liczby wrogów tudzież przepędzenie ich z pola walki, ale właśnie pochwycenie jeńców - stąd słynne meksykańskie pałki. Starcia owe miały być skutkiem jakiejś tajemniczej umowy, jaką zawarli Aztekowie z ościennymi, suwerennymi plemionami. Czy rzeczywiście powodem był nieurodzaj, który wyzwolił gwałtowną chęć przebłagania bogów i zwiększenie zapotrzebowania na ofiary? Część historyków skłania się ku tezie, że był to po prostu skuteczny sposób terroryzowania sąsiadów lub ukazania wyższości azteckiego wyszkolenia taktycznego i indywidualnego.
Wojownik, który złapał jeńca, awansował z grupy zwykłego pospolitego ruszenia do profesjonalistów. Jeniec nie powinien jednak pochodzić z bardzo dalekiego plemienia - za słaby był jego związek z lokalnymi bogami. W takim przypadku trzeba go było potrzymać w niewoli, by się zasymilował. Od tej zasady czyniono wyjątek w przypadku hiszpańskich żołnierzy - ich Aztekowie prowadzili na ołtarz od razu, zabijając wraz z końmi i wbijając ich głowy na włócznie.
Akceptacja kultu
Wszystko to przypomina znakomity, fascynujący film Mela Gibsona ''Apocalypto'', ale podkreślmy, że w Ameryce przedkolumbijskiej cieszyło się szeroką akceptacją i tworzyło ład społeczny. W tamtejszej religii wciąż widać było magię, którą Frazer nazywał magią homeopatyczną. Praktykujące ją na całym świecie i przez całe tysiąclecia ludy były przekonane, że można wpływać na siły natury lub na osoby poprzez obrzędy, które będą naśladownictwem lub wyobrażeniem danych zdarzeń bądź osób. I tak Aztekowie rzeczywiście byli przeświadczeni, że słońce nie wzejdzie lub nie zgaśnie, jeśli nie wzniesie się ku niemu bijącego serca ofiary, które to jest dla ciała tym samym co słońce dla świata. Skóra zdarta z ofiary przynosi szczęście i moc temu, kto ją założy, skoro sama ofiara pochodziła z potężnego rodu tudzież była wojownikiem.
I motyw czysto religijny. Bóg Huitzilopochtli (co tłumaczy się jako Koliber Południa lub Drogocenny Mańkut) wyprawia w drogę księżyc - swoją siostrę - i gwiazdy - swoich braci. Nowy dzień był efektem jego trudu. Duchy poległych wojowników pomagały mu się wznieść, a kobiet umarłych w połogu opaść. Żeby pracować, musiał jednak pić krew. Według badacza dziejów Meksyku Hugh Thomasa Huitzilopochtli to mityczne odbicie jakiegoś dawnego dowódcy wojskowego z czasu przybycia Azteków do doliny, w której powstało potem Tenochtitlan.
Bóg Tlaloc nie pomagał wyrosnąć kukurydzy i fasoli, jeśli nie otrzymał ofiary z dziecięcych serc i ich łez. Młody jeniec traktowany jak bóg uosabiał zmartwychwstanie (sic!) Tezcatlipoca. Skoro bogowie poświęcili się, by mogli żyć ludzie, to i ludzie muszą składać ofiary dziękczynne ze swoich ziomków jako wyraz szacunku i próby rekompensaty na skalę kosmiczną. Krwawe zwieńczenie meczów w piłkę to także rytualna rekonstrukcja walki dnia z nocą oraz życia ze śmiercią.
Aztekowie rozróżniali dwa rodzaje śmierci - dobrą i złą. Ta pierwsza polegała na złożeniu się w ofierze lub zginięciu na wojnie. Cicha śmierć w łożu była zła i kończyła się gdzieś w ponurych zaświatach. Cały system nie byłby możliwy bez szerokiej społecznej akceptacji. Za bardzo zły znak uważano sytuację, w której ofiara ze strachu defekowała, słabła, wymiotowała, drgała. Takiego człowieka brano natychmiast na zaplecze świątynne, ucinając mu głowę i dobierając kilku kolejnych, którzy godnie przeproszą bogów za ową hańbę. Zdarzało się, że uwolnieni przez Hiszpanów jeńcy domagali się, aby pozwolić im zostać złożonymi w ofierze. ''Czcimy ich jako dobrych, oni nam dają zdrowie i wodę, i dobre zasiewy, i pogodę'' - mówił Montezuma do Cortésa o swoich bogach. Innym razem zaś do swoich wojowników: ''Po to właśnie przyszliśmy na świat. Po to ruszamy do boju. To błogosławiona śmierć wychwalana przez naszych przodków''.
Todorov wskazuje na mocno kolektywistyczny charakter Azteków: ''Śmierć okazuje się katastrofą w wymiarze ściśle jednostkowym, ze społecznego punktu widzenia zaś korzyści płynące z podporządkowania się prawu grupy mają większą wagę aniżeli strata jednostki''. W Tenochtitlan na co dzień toczyło się normalne życie, w którym naczelnicy dzielnic głową odpowiadali za bezpieczeństwo, co skutkowało małą liczbą przestępstw. Pijaństwo było karane, mało było żebraków, a ulice czyste. Panowały posłuszeństwo, zdyscyplinowanie, dziedziczność zawodów i powszechność edukacji rzemieślniczej. Nic dziwnego, że łatwo tu dostrzec związki z innymi cywilizacjami, które stawiały zbiorowość ponad jednostkę i charakteryzowały się rytualizmem, militaryzmem oraz przestrzeganiem higieny. Michael Wood pisał: ''Gdyby żeglarze z dynastii Ming zjawili się pewnego dnia w indiańskim Cuzco i wyszli im naprzeciw ludzie, z którymi mieli wspólne azjatyckie pochodzenie i którzy w swojej kulturze pod pewnymi względami zachowali w nienaruszonym
stanie głębokie związki z azjatyckimi korzeniami, na pewno lepiej zrozumieliby siebie nawzajem''.
###Polecamy również: 12. Dywizja Pancerna SS Hitlerjugend – nastolatki w armii III Rzeszy