Kreml działa z narodowcami. Bojówki są Putinowi bardzo przydatne
Bojówki, które w pierwszych miesiącach wojny przedstawiano jako "ochotnicze oddziały patriotów" gotowych bronić kraju przed rzekomym "zagrożeniem z Zachodu", dziś działają w sposób coraz bardziej samowolny. Kreml daje im jednak wolną rękę. Ich działania są władzom przydatne.
W rosyjskich miastach, zwłaszcza na przedmieściach Moskwy i w regionach przemysłowych, pojawiają się zamaskowane grupy paramilitarne, które prowadzą coś w rodzaju "patroli ideologicznych". Atakują migrantów, osoby homoseksualne, a nawet zwykłych mieszkańców, którzy nie wpisują się w ich wizję "prawdziwego Rosjanina".
Najgłośniejszy przypadek ostatnich tygodni to marsz 140 członków "Russkoj Obszcziny" w podmoskiewskich Lubiercach. Członkowie tej organizacji, ubrani na czarno, z zasłoniętymi twarzami, przemaszerowali przez osiedle Pticefabrika, oficjalnie "patrolując swoje ulice" i "pomagając służbom w walce z etnoprzetępczością".
Polsko-ukraińskie pojednanie a rzeź wołyńska. "To jest niemożliwe"
Władimir Putin i jego otoczenie od lat flirtowali z nacjonalistyczną retoryką, ale dopiero po 2022 roku doszło do faktycznego sprzężenia ideologicznego i organizacyjnego między państwem a skrajną prawicą. Kreml nauczył się wykorzystywać te grupy jako instrument polityczny, propagandowy.
W dodatku, jak zauważa Wera Alperowicz, ekspertka z SOVA Center, cytowana w serwisie Meduza, "policja wręcz wita tę pomoc z radością, ponieważ boryka się z brakami kadrowymi. Gdy funkcjonariusze przychodzą dokumentować incydent z udziałem aktywistów, grupa ta zawsze potrafi narzucić własną interpretację konfliktu. Ofiary często nawet nie próbują wyjaśniać, co się naprawdę stało".
Według niej, bojówek nie spotyka typowa odpowiedzialność karna. Często wręcz są one tolerowane, a nawet wspierane przez niektórych przedstawicieli państwa. Podobnego zdania jest Asmik Nowikowa z fundacji Public Verdict, która zwraca uwagę, że granica między akceptowaną działalnością a przestępczością jest cienka i coraz częściej przekraczana.
Poza prawem
Przekraczanie prawa przez te grupy jest już w zasadzie elementem rosyjskiego systemu prawnego. Członkowie "Russkiej Obszcziny", "Rusicza" czy "Patriotycznych Bractw" często stosują przemoc fizyczną, porywają ludzi, dokonują samosądów i publikują nagrania z takich "akcji" w sieci. W normalnym państwie byłoby to przestępstwem, w Rosji natomiast bywa nagradzane uznaniem w mediach lub milczeniem wymiaru sprawiedliwości. Kiedy dochodzi do ofiar śmiertelnych, śledztwa zazwyczaj kończą się symbolicznie, ponieważ nikt nie chce ryzykować konfliktu z "patriotami".
Przykłady takich działań można znaleźć w wielu częściach Rosji. W Nowosybirsku grupa nacjonalistycznych "patrolujących" wtargnęła na teren budowy, zatrzymała pracujących tam migrantów, a następnie poprowadziła ich do komisariatu, filmując całą akcję i żądając okazania dokumentów, mimo że nie miała do tego żadnych uprawnień. Podobne sytuacje regularnie opisują niezależne rosyjskie media, w tym portal Meduza.
W Jekaterynburgu tak zwani "drużynnicy" – ochotnicy rzekomo pomagający policji – odebrali owoce sprzedawcom o ciemniejszym kolorze skóry, twierdząc, że handlują nielegalnie. Wkrótce dołączyła do nich część przechodniów, którzy zaczęli kraść zabrany towar. Policja, mimo że była obecna na miejscu, nie podjęła żadnej interwencji.
Jeszcze tragiczniejszy finał miały wydarzenia w Wsiewołożsku pod Petersburgiem. Członkowie "Russkiej Obszcziny" wdarli się tam do mieszkania 37-letniego Ormianina i podpalili je. Mężczyzna zginął w płomieniach, a jego partnerka zdołała uratować się, wyskakując przez okno. Choć śledztwo formalnie wszczęto, funkcjonariusze potraktowali sprawców jako świadków, a nie podejrzanych.
Rozbuchany nacjonalizm
"Russkaja Obszczina" to tylko jedna z kilku takich formacji, które pojawiły się lub odrodziły w czasie wojny z Ukrainą dzięki pomocy państwa. W całej Rosji aktywne są dziś m.in. ugrupowania "Rusicz", "Wojenno-patrioticzeskie obszczestwo", "Nacjonalnyj Korporatyw" czy "Siewiernyj Wieter". Część z nich wysyła ochotników na front, inne zajmują się "czyszczeniem ulic" z migrantów.
To, co szczególnie niepokoi, to nie tyle sama obecność tych grup, ile ich rosnąca bezkarność i nieformalny związek z państwem. W rosyjskich mediach państwowych rzadko pojawia się krytyka takich ugrupowań, a niekiedy wręcz przedstawia się je jako "aktywnych obywateli" czy "patriotyczne inicjatywy społeczne".
Wiele wskazuje na to, że Kreml patrzy na nie przychylnie, dopóki są użyteczne. Władze wykorzystują je jako narzędzie kontroli społecznej i pozwalają im działać tam, gdzie państwo oficjalnie nie może otwarcie użyć przemocy. "Obszczina" czy "Rusicz" nie tylko straszą migrantów, ale też pokazują społeczeństwu, że porządek w Rosji oznacza twardą rękę i gotowość do użycia siły nie tylko wobec "obcych", ale tych, których władza uważa za niewygodnych.
Z perspektywy Kremla takie bojówki pełnią też funkcję rezerwowej armii ideologicznej. Wielu ich członków to weterani wojny w Ukrainie. Są to ludzie zahartowani w walce, ale często bez perspektyw po powrocie z frontu. Zamiast ich rozbrajać i zapewnić wsparcie, państwo daje im poczucie misji i przyzwolenie na działanie. Część bierze udział w mobilizacyjnych wiecach, inni ochraniają lokalne wydarzenia polityczne lub biorą udział w kampaniach rekrutacyjnych do armii. Zdarza się, że współpracują z lokalnymi urzędami czy policją.
Żmija na własnej piersi?
W dłuższej perspektywie taki model jest jednak dla Kremla ryzykowny. Część skrajnie prawicowych środowisk zaczyna postrzegać władzę nie jako sojusznika, ale jako słabego strażnika. Po śmierci Jewgienija Prigożyna i upadku jego Grupy Wagnera część byłych najemników zaczęła tworzyć własne ugrupowania, łącząc doświadczenie wojenne z nacjonalistyczną ideologią.
Grupa "Rusicz", której członkowie w otwarty sposób przyznają się do neonazistowskich poglądów, co notabene jest dość ironiczne, biorąc pod uwagę hasła "denazyfikacji Ukrainy", stanowi przykład takiej przemiany: z oddziału walczącego na froncie na Ukrainie od lat stała się środowiskiem ideologicznym, publikującym manifesty o "oczyszczeniu Rosji z liberalizmu i cudzoziemców". Ich hasła coraz częściej wykraczają poza retorykę państwową, uderzając w sam Kreml, któremu zarzucają "zdradę rosyjskiej rasy".
Rosja wchodzi więc w niebezpieczną fazę, w której skrajnie prawicowe bojówki mogą się wyrwać spod luźnej kontroli Kremla. Pytanie, jak długo władze będą w stanie balansować na granicy prawa i utrzymywać w ryzach bojówki, które raczej nie chcą się podporządkowywać narzucanemu prawu.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski