Znany aktor i dziennikarz nie molestował swojego synka
Było zatrzymanie, areszt, życie z piętnem osoby seksualnie wykorzystującej własnego syna. Teraz, po siedmiu latach, krakowski sąd uniewinnił Bogusława Sobczuka od zarzutów molestowania kilkuletniego wówczas dziecka w latach 2001-2003. Aktor i dziennikarz nigdy nie przyznał się do winy. Twierdził, że to zemsta ze strony byłej partnerki, matki chłopca.
12.11.2010 | aktual.: 15.11.2010 08:45
- Czuje pan ulgę? - na to pytanie Sobczuk nie odpowiada. Wymownie patrzy na swojego obrońcę Andrzeja Patelę, który z kolei nie kryje, że o sprawie, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami, mówić nie może. - Ale ulga jest. I poczucie, że zwyciężyła sprawiedliwość. Sędzia prowadzący sprawę, wydając wyrok oczyszczający mojego klienta z zarzutów, oparł się na przepisach prawa. To jest najważniejsze - dodaje adwokat.
Prokuratura domagała się dla Sobczuka kary dwóch lat więzienia. Być może będzie apelować od tego nieprawomocnego orzeczenia. Tak też może zrobić oskarżycielka posiłkowa w sprawie, Dorota W., była partnerka Sobczuka, dziennikarka radiowa. Nie było jej podczas ogłaszania wyroku, a jej adwokat Krystyna Kaleta-Wyroba nie chce na gorąco komentować uniewinnienia. - Ta sprawa wymaga namysłu. Muszę się skontaktować z moją klientką, wtedy podejmiemy decyzję - ucina.
Dorota W. nigdy nie zgodziła się na rozmowę o sprawie. Pierwszy proces Sobczuka zaczął się w połowie 2004 roku. Po trzech latach oskarżony został skazany na dwa lata pozbawienia wolności. Sąd uznał, że wina oskarżonego została udowodniona, ale skuteczna była apelacja obrońców Sobczuka. Sąd odwoławczy uchylił wyrok i sprawę skierował do ponownego rozpoznania.
Powodem były kwestie proceduralne, ponieważ - jak się okazało - przesłuchiwane w postępowaniu jako świadek kilkuletnie dziecko nie zostało poinformowane o możliwości odmowy zeznań, a także o celu przesłuchania. Konieczna była także opinia biegłych, czy dziecko może być ponownie przesłuchane. Ponadto - zdaniem sądu drugiej instancji - niewystarczająca i nieprzekonująca była argumentacja, dlaczego sąd w wyroku oparł się tylko na opinii niekorzystnej dla oskarżonego.
Sąd wskazał także na różnicę w ocenie dowodów, tj. dwóch sprzecznych opinii psychologicznych na temat tego, czy zachowania Sobczuka miały charakter molestowania seksualnego czy też miały inne podłoże. Ponowny proces rozpoczął się w listopadzie 2008 r. i trwał dwa lata. W środę prokurator ponownie domagał się w mowie końcowej skazania oskarżonego na karę dwóch lat więzienia. Obrońca i Sobczuk wnosili o uniewinnienie. Sąd przychylił się do ich wniosków. - Jestem trochę zaskoczony sytuacją. Spodziewaliśmy się z moim adwokatem, że po mowach końcowych sąd odroczy ogłoszenie wyroku na kilka dni, a tu nie, wszystko nastąpiło od razu - opowiada Sobczuk. Widać, że powoli opadają z niego wielkie emocje. Już podczas ogłaszania wyroku adwokat lekko trącił go łokciem, bo z odczytywanych po kolei paragrafów doświadczony prawnik pierwszy zorientował się, że sędzia Grzegorz Kościelniak wyda wyrok uniewinniający.
- Sąd, wymiar sprawiedliwości, to straszne miejsce, a wiem co mówię, bo poznałem je dobrze przez te siedem lat. Byłem w więzieniu, a stamtąd nie każdy wraca w jednym kawałku, nie tyle w sensie fizycznym, ale psychicznym. Byłem twardy, wytrzymałem - nie kryje Sobczuk. Największy sprzeciw budzi w nim jednak to, co wymiar sprawiedliwości zrobił z jego synem. - Z zaleceń sądu najwyższego wynika, że w takich sprawach dziecko przesłuchuje się raz i koniec. W przypadku mojego syna były trzy przesłuchania. I to aż do skutku wiercono mu dziurę w psychice, aż przesłuchujący usłyszał to, co chciał usłyszeć. Jednak wcześniej nie powiedziano synowi, że może odmówić zeznań przeciwko mnie, swojemu tacie - dodaje.
Bogusław Sobczuk wie, że może być jeszcze apelacja od tego wyroku, że przeciwna strona nie odpuści. - Ale uniewinniając mnie dzisiaj i racjonalnie to argumentując sąd zrobił pewien krok, dla mnie istotny. Myślę, że tu nic się więcej nie zmieni - uważa Sobczuk. Zapowiada kroki prawne przeciwko prokuraturze, która decydowała o jego zatrzymaniu i aresztowaniu, oraz mediom, które, jak twierdzi, naruszyły jego dobra osobiste.
Polecamy w wydaniu internetowym: Galicja, nazywana polskim Piemontem, była otuchą dla Polaków z pozostałych zaborów