Zabili Miłosza maczetami. I właśnie wyszli na wolność
Zaszlachtowali 18-letniego Miłosza za to, że był kibicem Cracovii. Każdy z napastników doskakiwał do niego i uderzał tym, co miał - maczetą, siekierą. Każdy chciał mieć swój udział w jatce. Właśnie wyszli z aresztu na wolność - pisze w "Polityce" Violetta Krasnowska.
Miłosz spotkał się wieczorem 30 stycznia 2018 r. pod sklepem na osiedlu Prokocim w Krakowie z kilkoma kolegami, tak jak on kibicami Cracovii. Nagle usłyszeli okrzyk: "Stać, kurwy!". Ulicą biegła w ich stronę grupa, najpierw kilka, potem więcej osób, w kominiarkach, z emblematami Sharków, kiboli Wisły, z maczetami i siekierami w dłoniach. Ci spod sklepu rzucili się do ucieczki, każdy w swoją stronę. Świadkowie mówili potem, że Miłosz akurat zawiązywał sobie sznurówkę u buta, więc, traf, ruszył do ucieczki najpóźniej. I pewnie dlatego akurat na nim skupili się atakujący. Bo wszyscy rzucili się w pogoń tylko za nim. Miłosz uciekając złapał, chcąc zasłonić się jak tarczą, przechodzącego mężczyznę, ale puścił. Rzucił się w stronę bloku przy ul. Teligi. Chciał może schronić się na klatce i tam szukać ratunku. Ale tuż przed wejściem go dopadli.
Akcją dowodził 31-letni Daniel U. ps. Dzidek. Agresywny i nieobliczalny – mówili o nim. Zwykł mawiać: Wilkołak jest głodny – i zwoływał ludzi na akcje jak ta. Wilkołak jest najedzony – mawiał po powrocie. Szkolił w posługiwaniu się maczetą, radził, żeby ostrzyć ją z dwóch stron, bo wtedy będzie służyć jako broń obosieczna.
Jedno z uderzeń maczetą niemal odrąbało rękę Miłosza na wysokości łokcia. Według świadków każdy doskakiwał do niego, żeby zadać cios, często w nogi, ręce, przecinając mięśnie i kości. Po czym odbiegli, zostawiając chłopaka w rosnącej kałuży krwi. "Po powrocie do auta słyszałem kłótnię uczestników, że Dzidek przesadził z pocięciem" – zeznał Kanarek, skruszony kibol, który był wtedy ich kierowcą.
– Znając wyroki, jakie zapadały w innych sprawach, sprawcy nauczyli się, że jak kogoś masakrują, to tak, żeby zostawić ofiarę na granicy śmierci, żeby się wykrwawiła, bo wtedy nie będą odpowiadać za zabójstwo, tylko za pobicie ze skutkiem śmiertelnym zagrożone karą do 10 lat więzienia, i z reguły po kilku latach się wychodzi. Uważają, że jak biją w nogi czy ręce, to nie odpowiedzą za "głowę" – wyjaśnia prokurator.
Miłosz zmarł z wykrwawienia. Na stronie internetowej Ultras Worlds zamieszczono jego czarno-białe zdjęcie – ot, zwykły, śmiejący się trochę sztucznie do zdjęcia nieduży chłopak w ciemnej kurtce, w czapce z daszkiem. Krótka informacja po angielsku o jego śmierci i "Spoczywaj w pokoju bracie". W komentarzach, już po polsku: "Śpij w pokoju Pasiasty Bracie!". Za to na profilu kibiców Wisły napisano: "Miłosz był pierwszy, następni w kolejce. Młoda Ferajna odetnie wam ręce!".
Polowanie na ludzi
To było jedno z polowań na ludzi, jakie zdarzają się w Krakowie na osiedlach Bieżanów, Kozłówek, Prokocim i Kurdwanów, nazywanych największą sypialnią Krakowa, gdzie mieszka 20 tys. ludzi. – Tam odbywają się nieustannie tego rodzaju walki o strefy wpływów między kibicami Cracovii a Wisły – mówi prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska, która prowadziła śledztwo w sprawie śmierci Miłosza. Pracując w Prokuraturze Rejonowej Kraków-Podgórze obejmującej te osiedla, spotykała się z tym nie raz.
Z wielu śledztw wynika, że kibole w telefonach mają tzw. twarzówki – zdjęcia z trybun z zaznaczonymi twarzami co aktywniejszych kibiców konkurencyjnej drużyny. Z podpisem, kto to jest, gdzie mieszka. Mają też zaznaczone miejsca na mapie, gdzie się spotykają. I jeżdżą grupą wyposażeni w maczety, siekiery, noże i widły na polowanie, często na konkretnego człowieka – z podczepianiem nadajnika GPS pod samochód, stałą obserwacją, ściąganiem zdjęć członków rodziny. Tak zrobili z Człowiekiem – zabitym w 2011 r. liderem kiboli Cracovii (najwyższe wyroki to 8 i 10 lat). I tak rozpracowywali w 2017 r. Daniela D., lidera kiboli GKS Katowice. Nawet raz zaczaili się pod przedszkolem, gdzie chodziło jego dziecko, żeby tam go dopaść. Ale tego akurat dnia pod przedszkolem pojawiła się masa rodziców, więc odstąpili. W końcu podjechali, gdy szedł ulicą zapatrzony w telefon. Misiek, szef Sharków, zadał pierwszy cios maczetą, niemal odrąbując mu rękę. Napadnięty próbował uciekać, czołgał się, Misiek poprawił, a dalej oburącz "obrabiał go" Daniel U. ps. Dzidek – ten od ataku na Miłosza. "Tak siekał, że aż mięso fruwało w powietrzu" – zeznał później Misiek, gdy zaczął współpracować z prokuraturą.
Prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska mieszkała w Kurdwanowie – tam, gdzie zginął Człowiek. I też była świadkiem podobnych akcji. Kiedyś była z dziećmi w parku, gdy najpierw zobaczyła biegnących dwóch chłopaków, a za chwilę minęła ją kilkunastoosobowa grupa, częściowo zamaskowanych ludzi, z reklamówkami w rękach. Któryś kopnął jej dziecku piłkę. – Chmara facetów w kominiarkach maszeruje przez środek osiedla w środku dnia, gdzie jest multum dzieci. I moje dzieci pytają: – Mamo, co oni mają w tych reklamówkach? A ja odpowiadam: – Mają w nich maczety. – Mamo, skąd to wiesz? Z doświadczenia zawodowego – opowiada dziś, ciągle ze zgrozą, gdy uświadomiła sobie, co widziała. Mówi, że często w środku dnia bili się tymi maczetami i takich pojedynczych incydentów było sporo. Bardzo często ofiary trafiały do krakowskich szpitali, ale nic nie chciały mówić. I dlatego przyznaje, że ma do sprawy osobisty stosunek.
– Jak pracuje się w prokuraturze rejonowej, to widzi się te wszystkie z pozoru błahe, "śmieszne" sprawy zupełnie inaczej – mówi prokurator. Choćby takie pobicie chłopaka i zabranie mu szalika drużyny. Co to za sprawa, prawda? Wybryk – powie sąd, szalik nie ma wielkiej wartości. Ale jak się zna to środowisko, to się widzi, że spod prokuratury czy komendy odbiera tych chłopaków człowiek, który jest wysoko w strukturach, handluje narkotykami. I że to jest element szkolenia nowych kadr na zasadzie: chcesz być z nami, musisz zrobić to czy tamto. Na przykład zabrać szalik. Chcesz coś znaczyć i dorwać się do zysków z przestępczej działalności, musisz się wykazać. Tego zwykle się w całości nie widzi. Bo takie sprawy robi prokuratura rejonowa, CBŚP robi te duże, a dzieciakami zajmują się osobne policyjne wydziały ds. nieletnich. Kto na tym poziomie doszukuje się grupy przestępczej?
Śledztwo analityczno-poszlakowe
Śledztwo w sprawie śmierci Miłosza było trudne, bo na samym początku mieli tylko zeznania 15-letniej dziewczyny, która tam była. Wskazała z imienia i nazwiska dwóch sprawców, bo ich znała. Potem doszły bardzo pomocne analizy ich telefonów, które doprowadziły do reszty sprawców: w tym samym momencie wyłączyli telefony i ponownie włączyli po akcji. Potem policjanci ze specjalnie powołanej grupy w komendzie wojewódzkiej znaleźli auto, którym poruszali się sprawcy. A w nim ślady DNA i ślad krwi Miłosza.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"
Już 20 lutego 2018 r. zostali aresztowani pierwsi dwaj sprawcy: 22-letni Arkadiusz W. i 19-letni Daniel S. Kolejny, 19-letni Maciej K., poszukiwany listem gończym, znaleziony w hotelu na Śląsku, usłyszał zarzuty 28 czerwca 2018 r. A 21-letni Konrad O. ps. Młody Opal i najstarszy z nich wszystkich herszt tej kompanii 31-letni Daniel U. ps. Dzidek zarzuty usłyszeli we wrześniu 2018 r. W sprawie całej piątki akt oskarżenia trafił do sądu 17 kwietnia 2019 r.
Materiały dotyczące innych, nieustalonych jeszcze wtedy sprawców wyłączono z tej sprawy i osądzono osobno. To kierowca, ps. Kanarek, który ich tego dnia zawiózł na miejsce, a potem zabrał. I Kamil W., którego akt oskarżenia poszedł do sądu dwa lata później, 2 kwietnia 2021 r. W tej sprawie zapadł już wyrok 10 maja tego roku. Kanarek dostał rok w zawieszeniu na trzy lata za pomocnictwo, a Kamil dziewięć lat więzienia. Sąd nie skazał go za zabójstwo, jak chciała prokurator. Ani za udział w grupie zorganizowanej. Stwierdził, że ich związki z grupą kibolską Sharków były luźne. I skazał go za nieumyślne spowodowanie śmierci.
– Sąd przyjął, że Kamil W. nie działał po to, żeby zabić. W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia mówił, że zamiarem było takie jego pobicie, by wylądował w szpitalu. Porządne bicie, ale żeby przeżył. Że gdyby chcieli zabić, to byliby bardziej agresywni, biliby bardziej i w newralgiczne miejsca. Nie wiem, skąd takie podejście. Gdyby oni choć powiedzieli "my nie chcieliśmy", ale żaden z oskarżonych nie powiedział ani słowa – mówi prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska, która już zapowiada apelację. – Jeżeli sześciu ludzi zgodnie napada i okłada kogoś maczetami, to jednak moim zdaniem go zabijają. Walczymy w tym procesie o to, żeby te zdarzenia o charakterze przemocowym z użyciem maczet zaczęły być przez sąd postrzegane jako zabójstwo – tłumaczy. Już jeden podobny wyrok zapadł w sądzie krakowskim. Tu był co prawda jeden sprawca, jedna ofiara i jeden cios maczetą, który pozbawił ofiarę ręki. Sąd uznał to za "zabójstwo z zamiarem ewentualnym". Czyli że sprawca godził się na to, że może zabić. I właśnie sąd apelacyjny tę kwalifikację podtrzymał.
Niewydolność i indolencja
Tymczasem w procesie piątki, którą prokurator również oskarżyła o zabójstwo Miłosza, nastąpił nagły zwrot. Czterej oskarżeni opuścili areszt i są na wolności. Bez wyroku. (Dzidek ma jeszcze areszt w związku ze sprawą usiłowania zabójstwa Daniela D. ps. Romek przed katowickim sądem). Wypuścił ich Sąd Apelacyjny w Krakowie postanowieniem z 26 kwietnia 2022 r. Bo o przedłużeniu aresztu w trakcie postępowania sądowego po dwóch latach łącznego aresztu decyduje sąd apelacyjny. A on zwolnił oskarżonych nie tylko dlatego, że siedzieli długo, bo w sumie cztery lata, ale – i mówi to wprost – w odpowiedzi na to, co wyprawia w tej sprawie sąd okręgowy, przed którym toczy się ich proces. Sąd stwierdził, że nie może zastosować art. 263 §4 kpk, który określa warunki, kiedy można przedłużyć areszt "z uwagi na fakt, że prowadzone postępowanie nie czyni zadość postulatowi sprawnego toku procesu". Nazwał "absolutnie wykluczonym, by tymczasowe aresztowanie oskarżonego chroniło niewydolność i indolencję organizacyjną aparatu ścigania i wymiaru sprawiedliwości". Co tam takiego się wydarzyło?
Prokuratura akt oskarżenia złożyła w sądzie w kwietniu 2019 r. I przez pół roku nic się ze sprawą nie działo, chociaż oskarżeni byli w areszcie. W maju dwóch sędziów przydzielonych do niej na posiedzeniach niejawnych zostało wyłączonych – z jakichś powodów nie chcieli sądzić tej sprawy. 22 czerwca 2020 r. wylosowano nowego sędziego jako przewodniczącego – Jarosława Gaberle. Potem były wakacje. Pierwsza rozprawa, na której odczytano akt oskarżenia, odbyła się 2 października 2019 r. Potem rozchorowała się druga sędzia ze składu. Trzeba było wybierać nowego sędziego, sprawa musiała ruszyć od nowa. Pierwsza rozprawa odbyła się 15 września 2020 r. Potem jeszcze jeden oskarżony zachorował na covid, były inne wypadki losowe, więc termin wciąż "spadał". Doszedł jeszcze remont kancelarii tajnej i sali certyfikowanej do przesłuchań świadków incognito, którzy występowali w tej sprawie.
Ale nie tylko to wstrzymywało proces. Już w grudniu 2020 r. sąd apelacyjny przy wniosku sędziego o przedłużenie aresztu miał zastrzeżenia do prowadzenia samego procesu. Areszt przedłużył, ale wnosił o priorytetowe potraktowanie sprawy, o zintensyfikowanie procesu, częstsze rozprawy. A one odbywały się średnio raz na miesiąc, bywało, że trwały godzinę, półtorej, bo jakiś świadek się nie stawił. Sąd apelacyjny napisał: "Sąd Okręgowy musi podjąć maksymalny wysiłek i potraktować sprawę priorytetowo właśnie z uwagi na długotrwałość stosowania izolacyjnego środka zapobiegawczego. (…) Skumulowanie terminów rozpraw powinno doprowadzić do zakończenia procesu we wskazanym terminie tj. do końca marca 2021 r.". I ostrzegł, że "dalsze przedłużanie aresztu – zwłaszcza gdyby rozprawy nie były zaplanowane w sposób umożliwiający wyczerpanie materiału dowodowego w dotychczas zakreślonym terminie – nie wydaje się obecnie możliwe". Potem powtórzył to w sierpniu 2021 r. przy kolejnym przedłużeniu aresztu.
Później jeszcze był wniosek złożony dopiero dzień przed końcami aresztów. I trzeba było szybko zwoływać posiedzenie aresztanckie. W sierpniu 2021 r. sąd apelacyjny zastrzegł, że jeżeli Daniel U. wpłaci 50 tys. zł poręczenia, wyjdzie z aresztu. Jednak prokuraturze udało się skutecznie zaskarżyć tę decyzję. Proces powoli zmierzał do końca.
Mglistość perspektywy
Na koniec obrona jeszcze wniosła o przesłuchanie ostatniego świadka. I takie przesłuchanie odbyło się 22 kwietnia. To miał być koniec – wszyscy świadkowie przesłuchani, dowody przedstawione. Planowane już były terminy na mowy końcowe. Ale niespodziewanie sędzia Jarosław Gaberle zwołał specjalne posiedzenie na 14 kwietnia 2022 r. Cel? Rozpatrzenie nowego wniosku obrońcy oskarżonego Macieja K., który dołączył do sprawy w lutym tego roku. Już wtedy poinformował sąd, że zamierza złożyć wniosek, nad którym jeszcze pracuje. No i właśnie na chwilę przed końcem procesu go złożył. Wystąpił o dopuszczenie dowodu z opinii antropologicznej Biura Ekspertyz Sądowych w Lublinie z nagrania z monitoringu. Jeżeli wcześniej inni biegli stwierdzą, że jest możliwe poprawienie jakości nagrania z monitoringu.
Chodzi o nagranie z kamery umieszczonej na jednym z bloków przy ul. Teligi, pokazujące grupę przebiegających osób. Prokurator oponowała, bo sama w śledztwie usłyszała od biegłych, że nie da się niewyraźnego nagrania poprawić. To nagranie według prokuratury nie obejmuje samego zdarzenia, całej trasy, bo nie jest wykluczone, że ktoś pobiegł inną trasą. Nie widać twarzy, bo osoby są w kominiarkach i nagranie jest pod takim kątem, że sylwetki są zniekształcone. Te pomiary są więc nie do przeprowadzenia, dlatego zrezygnowano z opinii. Prokurator dodaje, że ten sam wniosek wpłynął w procesie dwóch oskarżonych i sędzia go odrzucił, stwierdzając, że nie jest to istotny dowód, który mówi o czymkolwiek.
Ale sędzia Jarosław Gaberle wniosek przyjął. Dał biegłym miesiąc na wypowiedzenie się, czy jakość nagrania można poprawić. A gdy uznają, że tak – wyznaczył trzy miesiące na sporządzenie opinii antropometrycznej. I tego samego dnia wystąpił do sądu apelacyjnego o przedłużenie aresztów oskarżonym. Na co – jak już wiemy – sąd się nie zgodził. Wskazując również na mglistość perspektywy zakończenia postępowania przed sądem pierwszej instancji właśnie w związku z dopuszczeniem nowego dowodu. Sąd napisał jeszcze: "Wytknąć należy Sądowi Okręgowemu w Krakowie, jako wysoce naganne, uzasadnienie przedłużenia tymczasowego aresztowania problemami organizacyjnymi związanymi z remontem budynku sądu". Do tego – zwrócono uwagę – sędzia zasugerował, że może zmienić kwalifikację czynu na łagodniejszą niż zabójstwo.
Tak więc, żeby wyjść z aresztu, oskarżeni mieli wpłacić po 50 tys. zł poręczenia majątkowego (wpłacili). Mają także dozór policji (dwa razy w tygodniu), zakaz opuszczania miasta czy wyjazdu za granicę, a także zatrzymany paszport, zakaz zbliżania się na 100 m oraz podejmowania jakiegokolwiek kontaktu ze współoskarżonymi i świadkami. Choć kto to sprawdzi?
– Ta sprawa miała wszelkie przesłanki do tego, żeby coś zmienić. Bo dopóki ci chłopcy biegający po ulicach z maczetami nie będą wiedzieli, że mogą pójść siedzieć "za głowę", to nic się nie zmieni i ludzie będą ginąć od ran ciętych i rąbanych – mówi prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska. I dodaje na koniec: – Ciekawa jestem, który z tych młodych, wkraczających w dorosłe życie sprawców zgłosi się dobrowolnie do odbycia 10–12 lat czy 15 lat więzienia?
Violetta Krasnowska
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce sądowo-kryminalnej i problematyce praworządności w Polsce. Laureatka nagrody głównej II edycji Ogólnopolskiego Konkursu dla Dziennikarzy Publicystów Prawnych organizowanego przez Okręgową Izbę Radców Prawnych, Izbę Notarialną oraz "Dziennik Gazeta Prawna" (2004), a także Nagrody Wolności Słowa przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (2006). Dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press (w 2012 r. w kategorii dziennikarstwo-specjalistyczne i w 2019 r. w kategorii reportaż prasowy). Autorka książki "Będziesz siedzieć" o polskim systemie niesprawiedliwości (2020).