Syn i matka sprawcami okrutnej zbrodni
Sąd Apelacyjny w Krakowie obniżył z 25 do 15 lat karę dla Małgorzaty M., a jej synowi z 15 do 12 lat więzienia. Oboje odpowiadają za okrutną zbrodnię na krakowskim Kazimierzu. Nie wiadomo, jakimi motywami kierował się sąd, bo rozprawę utajniono ze względu na ważny interes prywatny pokrzywdzonej.
Gdy w lutym 1999 r. w kamienicy przy ul. Miodowej 13 znaleziono martwą 40-letnią kobietę, nikt nie przypuszczał, że na wyjaśnienie tajemnicy jej śmierci przyjdzie poczekać aż siedem długich lat. Dopiero po takim czasie prokuraturze udało się zakończyć śledztwo w sprawie zbrodni. Na ławie oskarżonych zasiedli 44-letnia Małgorzata M. i jej 29-letni syn Piotr B. Wzajemnie obarczali się winą za śmierć pokrzywdzonej. W trakcie śledztwa udało się ustalić, że 40-latka przyjechała do Krakowa z Lublina pod koniec 1994 r.
Kilka miesięcy później jej małżeństwo się rozpadło, rozwiodła się i zgodziła, by jej były mąż zaopiekował się ich jedynym synem Łukaszem. Kobieta próbowała szukać pocieszenia w alkoholu. Widywano ją na krakowskich Plantach w towarzystwie przygodnych mężczyzn oraz na Kazimierzu, gdzie przesiadywała w pobliżu barów, licząc na hojność klientów. Utrzymywała się z prac dorywczych. Była przez pewien czas pomocą kuchenną w restauracji Guliwer przy ul. Brackiej w Krakowie. W lutym 1999 r. zniknęła bez śladu.
Dwa miesiące później, w kwietniu, jej sąsiadka zaniepokojona tym, że lokatorka od dwóch miesięcy nie wychodzi z domu i nie pali światła, wezwała policję. - Przyjeżdżajcie natychmiast, bo coś tu strasznie śmierdzi. Mam najgorsze przypuszczenia - sąsiadka błagała oficera dyżurnego krakowskiej komendy. Jednak dopiero straż pożarna wyważyła drzwi i weszła do mieszkania. W środku znaleziono zwłoki właścicielki. Naga, z roztrzaskaną głową, leżała na podłodze przykryta kocem. Wszędzie było mnóstwo śladów krwi. Morderca zabrał paszport ofiary i klucze, którymi zamknął drzwi od zewnątrz. Pół roku później śledztwo w sprawie zbrodni umorzono, bo nie znaleziono winnego zabójstwa. Policjanci jednak nie odpuszczali. Analizowali dowody, operacyjnie zbierali informacje, pytali świadków.
Wpadli też na ważny ślad z kodem DNA. Zabezpieczono go na jednym z przedmiotów z mieszkania. Po uruchomieniu bazy GENOM, dokonującej automatycznej weryfikacji kodu DNA, policjanci z Archiwum X, zajmującego się niewyjaśnionymi zbrodniami sprzed lat, postanowili wrócić do tej sprawy. Szukano ludzi, których DNA mogło pasować do znalezionego śladu. W listopadzie 2006 r. nastąpił przełom w śledztwie. We Wrocławiu zatrzymano 29-letniego Piotra B., który bardzo dużo wiedział o zabójstwie na Miodowej. Ten ślusarz, drobny kryminalista, kilka razy karany za groźby i rozboje, złożył przełomowe dla sprawy wyjaśnienia. - Nie przyznaję się do zbrodni, bo dokonała jej... moja matka - wyznał zdumionym policjantom.
Potwierdził, że siedem lat wcześniej był z matką u pokrzywdzonej. Pili alkohol. Między nim a właścicielką mieszkania doszło do zbliżenia seksualnego. - I wtedy moja matka zadała kobiecie cios w głowę drewnianym kołkiem - wyjaśniał na przesłuchaniu. Małgorzata M. zaprzecza oskarżeniom i winą obarcza syna. - To on zabił. Ja tylko kilka razy uderzyłam kobietę ręką - mówiła na przesłuchaniu. W trakcie śledztwa pojawiła się wersja, że Piotr B. miał zabić kobietę, bo odmówiła mu seksu, a gdy był zbyt natarczywy, chciała zawiadomić o tym policję. Wtedy wpadł w szał.
Policji i prokuraturze udało się jeszcze zdobyć dowody, że w dniu zabójstwa syn z matką byli też w innym mieszkaniu przy ul. Zamojskiego i tam dokonali rozboju na szkodę młodej kobiety. Najpierw pili tam alkohol, a potem Piotr B. próbował dotykać kobietę w miejsca intymne. Pokrzywdzona się broniła przed molestowaniem, a wtedy Małgorzata M. skorzystała z okazji i zrabowała jej pięć srebrnych pierścionków, które miała na palcach.
Artur Drożdżak