PublicystykaKoziński: "Syndrom Marii Antoniny. Kto bardziej na niego cierpi: PiS, czy Platforma?" (Opinia)

Koziński: "Syndrom Marii Antoniny. Kto bardziej na niego cierpi: PiS, czy Platforma?" (Opinia)

O wyniku wyborów przesądzi umiejętność radzenia sobie ze zdarzeniami sytuacyjnymi jak strajk nauczycieli. Dziś żadna z głównych partii nie jest w stanie zaprezentować się wyborcom jako partia wartości. Obie mają więcej cech partii władzy.

Koziński: "Syndrom Marii Antoniny. Kto bardziej na niego cierpi: PiS, czy Platforma?" (Opinia)
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Agaton Koziński

Królową Marię Antoninę można by właściwie ogłosić patronką ofiar fake-newsów – bo ona sama padła pastwą jednej z najbardziej znanych i wyjątkowo dla niej okrutnej dezinformacji w dziejach świata.

Wszystko przez zmyślony cytat. "S’ils n’ont pas de pain, qu’ils mangent de la brioche" ("Jeśli nie mają chleba, niech jedzą ciastka") – to wcale nie ona powiedziała. Te słowa włozył jej w usta Jean-Jacques Rousseau w swoich "Wyznaniach".

Tyle że dziś tego dzieła nikt nie pamięta, natomiast chętnie przytacza cytat, przypisując go francuskiej królowej.

Oddzielna sprawa, że cytat idealnie oddawał jej epokę. Francja rządzona w końcu XVIII wieku przez Ludwika XVI wrzała, za chwilę miała wybuchnąć Rewolucja Francuska. Ale elity kompletnie nie rozumiały emocji, którymi kierowały się masy, żyły w swoim świecie odcięte kordonem sanitarnym od podwładnych.

Dlatego dziś stały się synonimem oderwania od realiów, symbolem władzy dla samej władzy, rządzącej bez odwołań od jakichkolwiek wartości. Maria Antonina od ciastek już się nie uwolni.

Kiedy kończą się rządy

Polskim symbolem trzymania się kurczowo władzy dla samej władzy, w oderwaniu od jakichkolwiek wartości, jest oczywiście PZPR – niedoścignionego wzoru epoki słusznie minionej pewnie żadne ugrupowanie długo przebić nie zdoła. Po 1989 r. najbliżej tej sytuacji było SLD, które po aferze Rywina było w stanie tylko zarządzać, nie miało większości nawet do tego, by przeforsować przedstawiony przez własnego ministra "plan Hausnera".

W podobnej sytuacji znalazła się Platforma pod koniec drugiej kadencji. Poobijana aferą taśmową, z pogubioną Ewą Kopacz na czele partia ta w żaden sposób nie umiała pokazać, po co właściwie powinna rządzić kolejne cztery lata.

Tym bardziej że wtedy sondażowo wyrósł PiS. Partia Kaczyńskiego w kampanii 2015 r. porażała atawistyczną chęcią sięgnięcia po władzę. Parła do niej ze zwierzęcą determinacją gotowa rozbić każdą przeszkodę, która stanęła jej po drodze. Ale jednocześnie w kampanii przedstawiała się jako partia wartości. I to wielu wartości.

Oprócz odwołań – typowych w przypadku tej formacji – do Boga, Kościoła, polskich tradycji, także silnymi akcentami położonymi na konieczność wyrównywania różnic społecznych i pomocy najsłabiej usytuowanym (500 plus, niższy wiek emerytalny). Do tego doszła jeszcze argumentacja o konieczności sanacji moralno-etycznej – w domyśle, ekipa rządzącą jest do cna przeżarta różnego rodzaju problemami, dlatego należy ster władzy oddać ekipie świeżej, nieskażonej władzą, o czystych rękach i jasnych intencjach.

Ta argumentacja chwyciła. Do tego stopnia, że nawet wśród wyborców liberalnych narosło silne przekonanie, że Platforma stała się typową partią władzy – wypraną z wartości, chcącą rządzić dla samego rządzenia.

To z tego powodu sukces w ostatnich wyborach odniosła Nowoczesna. 7,6 proc. poparcia dla partii Ryszarda Petru było wyraźnym sygnałem, że nawet dla wyborców wielkomiejskich PO stała się partią skażoną władzą – i że należy ją wymienić na ugrupowanie, które pamięta, po co idzie się do Sejmu i rządu.

Wybór mniejszego zła

Już widać – choćby przy okazji sporu o tablicę z "układem Kaczyńskiego" postawioną na korytarzu sejmowym przez posłów PO – że w tegorocznej kampanii znów wrócimy do dyskusji o partii władzy. Platforma będzie robić wszystko, żeby się przedstawić jako ugrupowanie, które nie idzie do Sejmu i nie walczy o przejęcie rządów tylko po to, żeby rządzić. PiS – walcząc z tą tablicą za pomocą Straży Marszałkowskiej – zaczyna niebezpiecznie dla siebie zbliżać się do granicy oddzielającej partię wartości od partii władzy.

"Nie umie być władcą, kto karze wszystkich na śmierć" – pisał Seneka Młodszy. Oczywiście, PiS jest lata świetlne od sytuacji opisanej przez rzymskiego filozofa, ale intuicyjne nawet czujemy, że "aresztując" tablicę, wykonał krok w tę stronę. „Kto chce rządzić ludźmi, nie powinien ich gnać przed sobą, lecz sprawić, by podążali za nim” – to z kolei cytat z Monteskiusza. Właśnie dlatego partie potrzebują jasnego katalogu wartości, co do których nie ma wątpliwości, że one są ich obrońcami. Bez tych wartości nikt za nimi nie będzie chciał iść.

Kto w tej kampanii lepiej w tej kategorii wypada? PiS po czterech latach rządów w naturalny sposób jest poszczerbiony, poobijany. Z drugiej strony determinacja, jaką zademonstrował, przedstawiając "piątkę Kaczyńskiego" musiała zrobić wrażenie – choć wrażenie też niepełne, bo doceniając fakt, że PiS jest gotów wydać ogromne sumy na to, żeby pozyskać poparcie, jednocześnie z tyłu głowy pojawia się pytanie: czy partia rządząca jest na tym etapie, że musi płacić za to, co cztery lata temu dostawała za darmo?

I pewnie wyborcy życzliwiej spojrzeliby na ugrupowanie z jasnym, precyzyjnym katalogiem wartości, gdyby tylko takie mieli w zasięgu wzroku. Problem w tym, że ze strony Koalicji Europejskiej słyszą jedynie dyskusje o tym, czy Ewa Kopacz ma startować z Warszawy, czy jednak z Poznania.

Stworzona przez Grzegorza Schetynę koalicja jest w stanie uszczypnąć rządzących (vide: sejmowa tablica), ale jasnego katalogu wartości, który mogłaby przeciwstawić PiS-owi cały czas zarysować, nie potrafi. Cały czas bliżej jej do partii władzy, jaką była w 2015 r., niż do ugrupowania pełnego determinacji, wigoru, z precyzyjnym katalogiem reguł, któremu chciałoby się powierzyć rządy.

W tym roku do samego końca nie będzie jasnego wyboru. O ile w 2015 r. PiS zdołał sprawić, że Polacy zapomnieli o okresie jego rządów w latach 2005-2007, to w tej kampanii efektu świeżości nie będzie. Wybór sprowadzi się właściwie do zdecydowania, która z partii władzy ma dalej rządzić.

Co więc przesądzi? Zdarzenia sytuacyjne, refleks w czasie kampanii, umiejętność reakcji na takie wydarzenia jak strajk nauczycieli. Ale też umiejętność przedstawienia się jako wybór mniejszego zła. Być może błąd – bo przedstawiciel z któregoś ugrupowań rzuci zdanie o sensie słów przypisywanych Marii Antoninie.

Na nic więcej PO i PiS w tym sezonie liczyć nie mogą.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)