Koziński: "PiS skręca w kierunku centrum. Ale przy takim skręcie sprawa Mariana Banasia boli podwójnie" (Opinia)
Kolejne trupy wypadające z szafy Mariana Banasia wytrącają PiS-owi z ręki kluczowe argumenty polityczne. Ekipie rządzącej pozostaje robić dobrą minę do złej gry.
26.10.2019 | aktual.: 26.10.2019 17:00
W filmie "Monty Python i Święty Graal" jest absolutnie zjawiskowa scena walki między królem Arturem a Czarnym Rycerzem. Ten drugi jest niepokonanym wojownikiem, stojącym na straży mostku, którym Artur chce przejść. Dochodzi do pojedynku, w którym król jest wyraźnie górą. Rywal jednak nie odpuszcza. Artur ucina mu jedną rękę. "To tylko draśnięcie" – zapewnia Czarny Rycerz. "To powierzchowna rana" – mówi, gdy traci rękę drugą. "Uciekasz, tchórzu?" – pyta, gdy został już pozbawiony obu rąk i nóg, a Artur ruszał dalej w swoją stronę.
Długo wyglądało na to, że reakcje PiS-u na sprawę Mariana Banasia będą wyglądały dokładnie tak jak reakcje Czarnego Rycerza na ciosy Artura. Im bardziej obóz władzy krwawił po kolejnych uderzeniach, tym bardziej przekonywał, że nic się nie stało i że to tylko draśnięcie. Dopiero teraz zaczął zmieniać ton. Ale czy oprócz tego ma jakieś możliwości reakcji?
Puder na rzeczywistość
Bardzo długo obóz władzy przekonywał, że Marian Banaś to bohater, któremu współczesna Polska zawdzięcza świetnie działającą Krajową Administrację Skarbową, umożliwiającą skuteczne uszczelnienie systemu podatkowemu. A dzięki uszczelnieniu stały się możliwe wypłaty "500 plus” i wszystkie inne programy społeczne, które PiS zaoferował w czasie poprzedniej kadencji. W skrócie: wyglądało to tak, że Banaś to niemalże Atlas – drugi trzymał na barkach całe niebo, a pierwszy całe poparcie dla obozu władzy.
Nic dziwnego, że Banaś był pod ostrzałem – argumentowali przedstawiciele obozu władzy – skoro przyczynił się do rozbicia potężnych mafii vatowskich. One straciły duże pieniądze, więc się mszczą – brzmiała dalsza część argumentacji – i Banaś obrywa. Wszystko zgodnie z zasadą: akcja-reakcja.
Słabości tej argumentacji widać jak na dłoni – przecież blokowanie karuzel vatowskich nie ma nic wspólnego z wynajmowaniem kamienicy w centrum Krakowa, która służy jako hotel na godziny. Ale nawet jeśli te tłumaczenia przyjmiemy za dobrą monetę, to już sytuację, gdy wychodzi na jaw, że Banaś do Ministerstwa Finansów ściągnął ludzi ewidentnie powiązanych z mafiami vatowskimi, tak łatwo wytłumaczyć się nie da.
Sytuację dla obozu władzy komplikuje jeszcze fakt, że Banaś jest właściwie nieusuwalny jako prezes Najwyższej Izby Kontroli. To dlatego tak długo robiono dobrą minę do złej gry. Zmieniło się to dopiero w ostatnich dniach. Stanisław Karczewski przyznał, że jest on problemem, bliski współpracownik prezesa Krzysztof Sobolewski dodał, że PiS za Banasia umierać nie będzie. Tyle że to słowa. O reakcje dużo trudniej.
Teflon się ściera
Dlaczego trudniej? Z konstytucji wynika, że Banasia – jeśli sam nie ustąpi – można odsunąć z NIK tylko w sytuacji, gdy popełni przestępstwo i zostanie zatrzymany z tego powodu. "O zatrzymaniu niezwłocznie powiadamia się Marszałka Sejmu, który może nakazać natychmiastowe zwolnienie zatrzymanego" – mówi artykuł 206 Ustawy zasadniczej. Łatwo sobie jednak wyobrazić sytuację, w której Elżbieta Witek (ona będzie marszałkiem w tej kadencji) o to zwolnienie nie wnioskuje.
Ale już sam fakt, że Banaś zostałby zatrzymany, byłby dla obozu potężnym ciosem – bo to by znaczyło, że są do tego podstawy, a więc system nominacji jego na kluczowe stanowisko był wadliwy. Takie rzeczy zawsze szkodą ekipie władzy, uszkadzają najbardziej trwały teflon. Dlatego dla PiS na pewno lepiej by było, żeby Banaś oczyścił się ze stawianych mu zarzutów.
Jednak nawet jeśli tak się stanie, PiS oberwie z innego powodu – bo doszło do powiązania mafii podatkowych z okresem ich rządów. Skoro ludzie, którzy pomagali tworzyć karuzele vatowskie, mogli znaleźć zatrudnienie w resorcie finansów już po przejęciu władzy przez obecny obóz, to mówienie, że "wystarczy nie kraść" i wzywanie rywali politycznych na przesłuchania przed sejmową komisją śledczą będzie dużo trudniejsze. W tym sensie piątkowe doniesienia "Rzeczpospolitej", która jako pierwsza opisała rewelacje o powiązaniach ludzi Banasia z szajkami vatowskimi, są potężnym ciosem w PiS.
Ciosem, przed którym PiS zdołał się ochronić – to trzeba dodać. Przed nokautem obóz władzy ratuje fakt, że ci dyrektorzy od sierpnia są zatrzymani, to częściowo zmniejsza straty. Poza tym PiS ma też bufor czasu. Do kolejnych wyborów dużo czasu, wcześniej ta sprawa spadnie z agendy. Teflon zostanie porysowany, ale jeszcze będzie osłaniał.
W pierwszej kadencji rządów PiS otrzymał wiele mocnych ciosów – ale udawało mu się uniknąć strat, bo sam umiał je też wyprowadzać. Rządzący nie ukrywali, że chcą w kraju całkowitej zmiany. Rewolucji. Rewolucyjny zapał ich niósł do przodu, a ich zwolennicy biegli za nimi, nie zwracając uwagi na upadki. Przecież wiadomo, że jak drwa rąbią, to wióry lecą.
Ale w drugiej kadencji PiS ewidentnie skręca w kierunku partii środka – zgodnie z od dawna suflowaną mantrą, że PiS oznacza "pieniądze i spokój". Tyle że jak jest cisza i spokój, to takie sprawy jak Mariana Banasia rezonują kilka razy głośniej niż w sytuacji, gdy dookoła mamy rewolucyjny gwar. Jeśli PiS rzeczywiście będzie chciał skręcać w kierunku centrum, kolejna wpadka w stylu tej z szefem NIK-u może być tym, czym dla Platformy "afera taśmowa".
Agaton Koziński dla WP Opinie