PolskaKoziński: Ile polityki jest w gospodarce? Decyzje Adama Glapińskiego pokazują, że więcej niż do tej pory [OPINIA]

Koziński: Ile polityki jest w gospodarce? Decyzje Adama Glapińskiego pokazują, że więcej niż do tej pory [OPINIA]

Podwyżka stóp procentowych była oczywista. Ale dlaczego trzeba było na nią czekać tak długo? Bo polityka wzięła wyraźny prymat nad gospodarką.

Prezes NBP Adam Glapiński podczas konferencji prasowej ws. podwyżki stóp procentowych
Prezes NBP Adam Glapiński podczas konferencji prasowej ws. podwyżki stóp procentowych
Źródło zdjęć: © Agencja FORUM | Marcin Banaszkiewicz
Agaton Koziński

Co ma gospodarka wspólnego z polityką? Jeśli są jeszcze osoby uważające, że to są zbiory rozbieżne, to środowa konferencja Adama Glapińskiego powinna ostatecznie pozbawić ich złudzeń. Prezes Narodowego Banku Polskiego jednoznacznie pokazał, że tych dwóch światów rozdzielić się nie da. A slalom, który on uprawiał w ostatnich miesiącach, można uznać za dobitny przykład, że świat dużego biznesu bez orientacji w meandrach polityki po prostu nie ma szans zaistnieć.

Inflacja miała nie szkodzić. A jednak

Nikt nie ma wątpliwości, że inflacja jest coraz groźniejsza. Ale znak zapytania pojawia się w chwili, gdy staje przed nami pytanie: w jakiej perspektywie? Proszę zwrócić uwagę na ostanie wypowiedzi szefowej Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde lub szefa Fed (amerykańskiego banku centralnego) Jerome’a Powella. Oboje w ostatnim czasie zwracali uwagę na to, że inflacja jest wprawdzie dość wysoka, ale jednak przejściowa. Z tej perspektywy żadne gwałtowne ruchy potrzebne nie są, przecież wzrost cen miał minąć samoczynnie.

W tym sensie inflacja miała być jak choroby wieku dojrzewania. Dzieci dorastają, a nieuchronnym tego etapem są różnego rodzaju schorzenia jak świnka, różyczka czy trądzik. Tak samo gospodarka wychodząca z tak potężnego powikłania jak pandemia – nieodzownym elementem procesu odreagowania po takim załamaniu gospodarczym są takie sytuacje jak wzrost cen. W ten ton uderzali i Lagarde, i Powell od kilku miesięcy. I dokładnie w ten sposób swoją komunikację przez ostatnie miesiące utrzymywał Glapiński.

Aż nagle zmienił ton. W listopadzie Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe o 0,75 pkt proc. – więcej, niż zakładały przewidywania specjalistów, uważających, że stopy wzrosną w przedziale 0,25-0,75 pkt proc. W dodatku Glapiński na konferencji prasowej jasno zapowiedział, że kolejne podwyżki są bardzo prawdopodobne. Komunikat jasny: inflacja to nie jest już potwór z Loch Ness, którego wszyscy się boją, ale nikt go nie widział. Teraz w ocenie prezesa NBP to bardzo realne wyzwanie, które należy jak najszybciej zwalczyć. Stąd wyższe od oczekiwań rynkowych podwyżki stóp procentowych.

I teraz pojawia się pytanie: dlaczego Glapiński, który przez kolejne miesiące przedstawiał tę samą wersję wydarzeń, co Lagarde i Powell, nagle zmienił zdanie? Bo szefowie EBC i Fed nie zmienili nagle swojej optyki. Owszem, w ostatnich komunikatach zauważają problem wzrostu cen, ale jednak stopy procentowe i w strefie euro, i w USA pozostają bez zmian. A w Polsce poszły – i to bardzo ostro – w górę. Lepszego dowodu na związek przyczynowo-skutkowy między procesami gospodarczymi i politycznymi być nie może.

Prymat polityki nad gospodarką

Adam Glapiński nie ukrywa, że po sześciu latach kierowania NBP chciałby zostać prezesem na drugą kadencję. Obecna kadencja wygasa mu dopiero w przyszłym roku, jednak on od kilku miesięcy prowadzi intensywną kampanią wizerunkową, która do kolejnej prezesury ma go przybliżyć. Rozmach jego działań nie dziwi, bo też druga kadencja w fotelu prezesa NBP byłaby czymś niezwykłym. Dość zauważyć, że od 1945 r. dwie kadencje (w dodatku rwane) fotel szefa banku centralnego zajmował jedynie Władysław Baka – a to tylko dlatego, że działo się to w czasie przełomu 1989 r. Inaczej pewnie nie miałby na taki dubel szans.

Glapiński uważa, że jednokandencyjność prezesów banku centralnego wcale nie jest oczywista. Niemal wprost mówi, że chce być szefem NBP na drugą kadencję. I zachęca, obiecując dalsze zakupy złota do narodowego skarbca, a także zapewniając o swojej lojalności wobec obecnego ośrodka władzy. 

To wydaje się być głównym powodem braku podwyżek stóp procentowych w ostatnich miesiącach. Dla politycznego ośrodka decyzyjnego ulokowanego przy Nowogrodzkiej te podwyżki nie byłyby korzystne – inflacja sprawia, że wpływy budżetowe są wyższe. NBP był cichy, czekał na rozwój wydarzeń, powtarzając jak mantrę, że inflacja to problem przejściowy. Dokładnie tak samo, jak mówią EBC i Fed.

Tylko nagle październikowy odczyt inflacji pokazał, że wzrost cen sięga 6,8 proc. Prognozy są jeszcze mroczniejsze: inflacja na poziomie 8 proc. wydaje się być w zasięgu ręki, prognozy mówiące, że w 2022 r. przekroczy ona próg 10 proc. są dość popularne. I nagle RPP zareagowała mocno, podnosząc stopy procentowe. Ruch słuszny – tylko zaprzeczający wcześniejszym deklaracjom. 

Który więc Glapiński jest prawdziwy? Ten mówiący jeszcze niedawno, że inflacja jest niegroźna, czy ten, który stoi za decyzją o podniesieniu stóp procentowych o 0,75 pkt proc.? Nieważne. Obecna sytuacja wyraźnie pokazała, że tak rynkowa, czysto ekonomiczna decyzja, jak wysokość stóp procentowych, została podporządkowana polityce. Intuicyjnie można było to wyczuć kilka miesięcy temu – ale teraz odczuliśmy tego twarde potwierdzenie.

Napięcia między szefami NBP i rządem to stały element gry w Polsce. Od lat 90. mówiło się o naciskach rządowych na niezależny organ, jakim jest NBP – i dyskutowano o tym, na ile bank centralny jest na nie podatny. Ale teraz trudno uwolnić się od przekonania, że jest odwrotnie, że to NBP próbuje wyczuć, jakiej polityki oczekuje od niego polityczny ośrodek decyzyjny. Być może to błędna ocena. Ale prezesowi NBP będzie ciężko teraz dowieść, że jest inaczej.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (43)