Koziński: "Andrzej Duda przeszedł do zdecydowanej ofensywy. Tylko czy atak na LGBT da mu punkty wyborcze?" [OPINIA]
Sondaże prezydenckie właściwie stoją w miejscu, poszczególni kandydaci mają podobne poparcie jak tydzień temu. Ale ten bezruch to tylko złudzenie. Pod powierzchnią aż buzuje od emocji i napięć. Kto lepiej nad nimi zapanuje: Andrzej Duda czy Rafał Trzaskowski?
Heraklit z Efezu już w VI w. p.n.e. przekonywał, że wszystko płynie - ale sondaże dla WP przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi zachowują się tak, jakby usiłowały zadać kłam tej tezie. Zmiany w najnowszym badaniu w porównaniu z tym sprzed tygodnia tak niewielkie, że wręcz niedostrzegalne. Andrzej Duda lekko stracił, kosmetycznie swój wynik poprawił Rafał Trzaskowski, niewiele mocniej Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale mówimy o przesunięciach mniejszych niż wynosi błąd statystyczny (3 proc. w tego typu badaniach).
Tylko czy rzeczywiście nic się nie zmienia? Stojące w miejscu sondaże są tylko pozorem, złudzeniem. Wyglądają trochę jak zasłona dymna przed decydującym starciem. Na razie dym jest gęsty, nie za bardzo widać, co się dzieje za jego warstwą. Ale za chwilę się rozrzedzi. Za moment będziemy mieć pełny przegląd sytuacji. Czego się spodziewać?
Wybory prezydenckie 2020. Gdzie z nimi jesteśmy?
Notowania najważniejszych kandydatów stoją właściwie w miejscu, ale gdy rzuci się okiem na duże liczby, to można dostrzec groźny dla Dudy trend. Chodzi o zestawienie elektoratów. Tydzień temu urzędujący prezydent mógł liczyć na niemal 43 proc. poparcia. Z kolei antypisowska opozycja (suma głosów Trzaskowskiego, Hołowni, Kosiniaka-Kamysza, Biedronia)
na 45 proc. głosów. Remis, biorąc poprawkę na błąd statystyczny.
Teraz nożyce między dwoma obozami się rozwarły. W niedzielnym sondażu Duda może liczyć na 40,7 proc. głosów, z kolei opozycja łącznie na 48,5 proc. głosów. Nie jest to jeszcze różnica, który kandydatowi opozycji daje gwarancję wygranej w drugiej turze, obecny prezydent ciągle jest faworytem. Ale też jeszcze niedawno miał stosunkowo bezpieczną przewagę. Teraz czuje oddech rywali na karku.
Rywale się zbliżają, mimo że Duda odzyskał polityczną inicjatywę - to musi go niepokoić tym bardziej. Jeszcze tydzień temu ton kampanii jednoznacznie nadawał Trzaskowski. Wszedł w nią po 10 maja i wykorzystując energię, swoją świeżość (i zmęczenie rywali) szybko zaczął budować swoją sondażową pozycję. W tym czasie obóz władzy był wycofany, bez inwencji, pomysłu. Dokładnie tak samo jak Andrzej Duda.
Jednak ostatnie dni to wyraźna zmiana. Pierwszym akordem ofensywy obozu rządzącego były głosowania w Sejmie nad wotum zaufania dla rządu połączone z bardzo mocnym przemówieniem Mateusza Morawieckiego. Potem był akt podpisania "Karty rodziny" przez prezydenta, co sprawiło, że dyskusja przeniosła się na kwestie światopoglądowe, zaczęto rozważać, czym różni się "społeczność LGBT" od "ideologii LGBT" i które z tych określeń jest właściwe.
Jego rywale w tym czasie nie mieli działań równie mocno rezonujących. Trzaskowski wyraźnie złapał zadyszkę po mocnym otwarciu. Wszyscy znaleźli się w cieniu Dudy, mogli co najwyżej się odnosić do tematów, które on zaczął narzucać.
Tymczasem Andrzej Duda w sondażu przeprowadzonym już po tych wszystkich zdarzeniach stracił. Niedużo, ale stracił. A na logikę powinien zyskać - bo przecież kampania zaczęła się kręcić wokół zaproponowanych przez niego tematów. Sugerować to może że obóz PiS stracił słuch społeczny i źle dobrał tematy kampanijne. Albo dobrał je dobrze, tylko emocja społeczna zaklęta w haśle "mamy dość"jest tak silna, że żadne zaklęcia i kampanijne cuda tego nie odmienią - bo Polacy po prostu są zmęczeni PiS-em i chcą zmiany.
Wybory prezydenckie 2020. Ciągle nic nie wiadomo
Ale jest jeszcze trzecia opcja, najbardziej prawdopodobna - ciągle w sondażach nie widać efektów ostatnich posunięć Andrzeja Dudy. W ostatnich dniach zaczął on ofensywę na dwóch frontach. Efekty tych działań mogą – choć nie muszą przyjść z opóźnieniem. Nawet dopiero po pierwszej turze wyborów.
Z jednej strony prezydent mocno zagrał na podział światopoglądowy. Taki ruch zwykle daje dwa zyski. Po pierwsze, pomaga zmobilizować własny elektorat, dowiodły tego eurowybory w 2019 r. Po drugie, pozwala skupić wokół siebie wyborców, dla których te kwestie są ważne, a dziś są rozproszeni pomiędzy Dudę, Bosaka, Kosiniaka-Kamysza, może nawet Hołownię i Trzaskowskiego. Gdy w drugiej turze dojdzie do wyborów zero-jedynkowych kwestie światopoglądowe mogą okazać się dużo ważniejsze niż teraz.
Jednocześnie Duda rozpoczął akcję sklejania Trzaskowskiego z Platformą. Widać to wyraźnie w atakach prezydenta na Donalda Tuska. W ten sposób chce on jednoznacznie pokazać, że prezydent Warszawy nie jest politycznej singlem, człowiekiem bez partyjnej przeszłości i powiązań - i w ten sposób zetrzeć efekt świeżości oraz braku obciążeń, z którym wszedł on w kampanię.
Ale na pierwszy plan ewidentnie wysuwają się kwestie światopoglądowe. Kolejne wypowiedzi i wpisy prezydenta, a także prominentnych członków PiS (Joachim Brudziński, Przemysław Czarnek) nie pozostawiają złudzeń: ma być ostro. "Kwestia LGBT" ma stać się najważniejszą osią podziału politycznego w tej kampanii. Bez względu na wszystko, bez względu na głosy oburzenia, czy najbardziej nawet radykalne komentarze zagranicą.
Przeczytaj też: Majmurek: "Homofobia Dudy przynosi nam wstyd na całym świecie" [OPINIA]
W eurowyborach dało to historycznie wysoki wynik PiS-owi. Ale wtedy to nie obóz władzy uruchomił kwestie światopoglądowe, tylko Platforma. A dokładnie Trzaskowski, który jako prezydent Warszawy złożył podpis pod "Kartą LGBT". Teraz ten temat rozpoczął Duda. A to ma znaczenie. Nawet jeśli Polacy nie chcą żadnych "ślubów gejowskich", to mogą uznać, że urzędujący prezydent zbytnio prowokuje w tym obszarze. Że to on jest agresorem. W takiej sytuacji pomysł na kampanię Dudy okaże się odwrotny od zamierzonego.
Dziś widać podobieństwo w strategii wyborczej z kampanią z 2005 r. Wtedy na jej ostatniej prostej pojawił się wątek "dziadka z Wehrmachtu" Tuska. Ta medialna wrzutka wywołała mnóstwo kontrowersji i głosów oburzenia. Jacek Kurski, który po nią sięgnął, został wykluczony ze sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego oraz z całego PiS. Ale ostatecznie Kaczyński wybory prezydenckie wygrał - choć przecież w pierwszej turze Tusk wyprzedził go o bezpieczne (jak się wtedy wydawało) trzy punkty procentowe.
Dziś spór o LGBT, ale także sposób jego wprowadzenia do dyskusji mocno przypomina czasy "dziadka z Wehrmachtu". Czy przyniesie podobny efekt? To pokaże wynik wyborów. A przy okazji także pokaże, na ile zmienili się wyborcy w Polsce między rokiem 2005 a 2020.