Koszmar w Ciecierzynie. Nowe wstrząsające fakty
Pojawiły się nowe fakty w sprawie makabrycznego odkrycia w Ciecierzynie na Opolszczyźnie. Kobieta przyznała się do zabójstwa czwórki swoich dzieci. Na jaw wychodzą szczegóły zbrodni.
To, co się działo w domu w Ciecierzynie na Opolszczyźnie, wstrząsnęło całą Polską. Do ujawnienia prawdy doprowadziły podejrzenia pracownic opieki społecznej. Widziały podejrzaną w ciąży, ale potem narodzin nikt nie zgłaszał. Okazuje się, że 27-letnia Aleksandra J. miała urodzić a potem zamordować swoje dzieci. Na jej posesji odnaleziono szczątki noworodków.
Na początku kobieta przyznała się do zabicia nowo narodzonej córeczki. Miała też wskazać miejsce "pochówku" jeszcze trojga noworodków. Według ustaleń "Super Expressu" 27-latka w swoich zeznaniach przyznała się potem do wszystkich morderstw. Każde z dzieci urodziło się żywe (3 dziewczynki i 1 chłopczyk).
Wszystkie miała urodzić w wannie, po czym dusić w foliowej reklamówce. Dziewczynki spaliła w piecu, chłopca zakopała pod drzewem. Jak podaje "Gazeta Wyborcza" do zbrodni miało dojść w 2013, 2015 i 2016 roku.
Kobieta tłumaczy, że działała pod presją swojego partnera Dawida W., który nie chciał mieć więcej dzieci. Para ma bowiem już 6-letniego syna Daniela. Nie wiadomo, czy chłopiec był w domu w trakcie dokonywania zbrodni.
Dawid W. miał nie brać udziału w zabijaniu dzieci. To Aleksandra J. miała podejmować decyzję, co zrobić.
Mężczyźnie postawiono w sobotę zarzut pomocnictwa w zabójstwie czwórki swoich dzieci. Nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Sąd zastosował wobec mężczyzny areszt tymczasowy.
Ciała dzieci były w takim stanie rozkładu, że nie ma pewności, czy sekcja zwłok dokładnie wyjaśni śmierć zamordowanych noworodków.
Co wiadomo o parze?
Aleksandra J. imała się różnych zajęć finansowanych przez urząd pracy. Pracowała m.in. w świetlicy i w przedszkolu - jako pracownik administracyjny. W świetlicy zachowywała się jak opiekuńcza ciocia, przytulała do siebie zapłakane dzieci, pocieszała je.
Przed porodem - jak ustalił "SE" - kobieta wielokrotnie rozmawiała ze swoja krewną, która także była w ciąży i nie mogła się już doczekać przyjścia na świat dziecka. Aleksandra J. miała ją uspokajać, że chłopcy zazwyczaj rodzą się po terminie. Tłumaczyła jak zajmować się maleństwem, radziła, by nie przyzwyczajać go do noszenia na rękach.
- Niezbyt inteligentna była. Nawet nie można było pogadać na poważniejsze tematy. Widziałam ją z brzuchem, ale tłumaczyła, że jej się w żołądku woda zbiera. Jak brzuch znikał to mówiła, że jej odsysali - mówi WP jedna z sąsiadek. Mieszkańcy wsi plotkowali z kolei, że te kolejne dzieci po prostu oddaje dalej do adopcji.
Dawid W. pracował jako kierowca tira. Jeździł po Europie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl