Kontroler: po tym co zobaczyłem, jestem w szoku
Aby kontrolerzy z własnej woli odstąpili od ukarania pasażera jadącego bez biletu, musi wydarzyć się coś naprawdę wyjątkowego. Taka właśnie sytuacja przytrafiła się jednemu z Internautów w Warszawie.
- Wsiadłem kiedyś do autobusu na Dworcu Wileńskim w Warszawie, jechałem w stronę Mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Na ogół mam bilet miesięczny, ale zdarza się, że przez 1-3 dni jeżdżę "na gapę", zanim zorientuję się, że termin minął i kupię nowy. Tak też było tym razem. No i zgodnie z prawem Murphy'ego, trafiłem na kanarów. Podchodzi do mnie miła pani kanarzyca i prosi o bilet. Grzebię po kieszeniach i plecaku w poszukiwaniu portfela. Zupełnie bez sensu, bo i tak wiem, że karta jest nienaładowana. Nagle w autobusie jakiś hałas i zamieszanie. Kanarzyca odwraca głowę, ja za nią. Widzimy przyzwoicie ubraną kobietę, około 60 lat, może mniej, która szarpie się z drzwiami. Słabo jej idzie, więc krzyczy do młodego chłopaka, który stoi obok: "niech mi pan pomoże". Ten łapie za drzwi i ciągnie za nie razem z kobietą. Gdy udaje im się je otworzyć, babka wyskakuje. W tym momencie autobus rusza, bo gdy cała akcja się zaczęła stanął na światłach, kobieta wyskakuje, przebiega przez ulicę i drałuje w stronę zoo. "Ona mandatu nie
zapłaci" - myślę i wracam do szukania nieistniejącego biletu. "Pan już nie szuka, po tym, co przed chwilą widziałam, jestem w szoku" - mówi pani kanarzyca i ku mojemu zdziwieniu faktycznie chowa legitymację i kończy kontrolę. Przy okazji dziękuję szalonej pani, która przeprowadziła brawurową ucieczkę, bo dzięki niej jestem bogatszy o 100 złotych - opowiada Internauta Konrad.
Przeczytaj też: Horor w polskich autobusach - relacja pasażerów
Byłeś świadkiem niecodziennej sytuacji w komunikacji miejskiej? Opublikujemy Twój materiał!