Koronawirus. Obostrzenia od 28 grudnia. Dlaczego weszły w życie, skoro zakażenia spadają?
W dniu wprowadzenia nowych obostrzeń epidemicznych paradoksalnie odnotowano najlepsze wskaźniki epidemii od prawie trzech miesięcy. Już 75 proc. Polaków mieszka w powiatach, które według poprzednich kryteriów uznano by za strefy żółte lub nawet zielone. Dlaczego więc trzeba zamykać nas w domach?
28.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 00:53
Już 20,9 mln Polaków mieszka w powiatach, które według oficjalnych założeń rządowych ekspertów spełniałyby kryteria złagodzenia obostrzeń do strefy żółtej. 7,9 mln osób mieszka w regionach, w których, o ile trzymać się opracowanych przez rządowych ekspertów zasad, byłyby strefami zielonymi (nie obowiązywał w nich nakaz noszenia maseczek ochronnych w miejscach publicznych). Powiaty, które nadal spełniają kryteria tzw. bezpiecznika, zamieszkuje 298 tys. osób.
Takie wyliczenia na bazie oficjalnych statystyk Ministerstwa Zdrowia przedstawił Piotr Tarnowski, niezależny analityk danych o epidemii koronawirusa w Polsce. To stan na 28 grudnia, kiedy w życie wchodzi nowe rozporządzenie Rady Ministrów. Zaostrza ono restrykcje epidemiczne, nakazując zamknięcie hoteli, stoków narciarskich, obiektów sportowych jak miejskie lodowiska. Zamknięta będzie większość sklepów w galeriach handlowych, a w sylwestra rząd apeluje o powstrzymanie się od wychodzenia z domu.
Stwierdzona w poniedziałek dzienna liczba zakażeń wyniosła 3211 przypadków. Ostatnio podobny wynik odnotowano 7 października, czyli u progu jesiennej fali epidemii. Skoro jest tak dobrze, dlaczego musimy poddać się nowym obostrzeniom?
- O żadnym poluzowaniu nie może być mowy, ponieważ poza efektem poniedziałku dzienne statystyki ustabilizowały się na poziomie około 10 tys. zakażeń. Gdyby dać ludziom okazję do spotkań, wyjść do restauracji, wyjazdów itd., to w kilka tygodni doszlibyśmy z infekcjami do nowych rekordów - komentuje w rozmowie z WP prof. Włodzimierz Gut, wirusolog z Państwowego Zakładu Higieny.
Rodzinne święta w USA. Liczba chorych wzrosła o 2 mln
- Zagrożenie wzrostem zakażeń pozostaje realne. W USA po rodzinnym Święcie Dziękczynienia pojawiła się nowa fala infekcji. Boże Narodzenie w Polsce ma podobny charakter. Doświadczenia amerykańskie powinny stanowić przestrogę dla nas - dodał prof. Gut. Dodajmy, że po amerykańskim Świecie Dziękczynienia (26 listopada) liczba chorych wzrosła o 2 mln osób (z 5,2 do 7,6 mln).
- Sądzę, że aktualne polskie dane nie uwzględniają części przypadków. Chodzi o osoby, które nie zgłaszają się na testy, licząc na przechorowanie COVID-19 w domu. To efekt nagłośnienia w mediach tzw. zachorowań bezobjawowych i łagodnych - mówi dalej prof. Gut.
- Ten trend nie jest dobry, bo część pacjentów prosto z domu trafia do szpitala pod respirator, a wtedy jest już naprawdę źle - dodaje ekspert.
Przedłużone obostrzenia, a luzowanie odwołane
Rząd obawia się wzrostu zakażeń w wyniku wzmożonego handlu w okresie przedświątecznym, z czym wiąże się zamknięcie galerii handlowych od 28 grudnia do 17 stycznia. - Trzeba niestety przewidywać, że za 2-3 tygodnie może wzrosnąć liczba zakażeń po wzmożonych spotkaniach świątecznych. Pamiętajmy, że wirus działa z opóźnionym zapłonem - podkreślił premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji prasowej 27 grudnia.
W listopadzie politycy przekonywali, że wprowadzanie i luzowanie obostrzeń będzie ściśle powiązane z danymi o 7-dniowej średniej nowych zakażeń. 28 listopada premier i minister zdrowia ogłosili jednak tzw. "etap odpowiedzialności". Polegał on na utrzymaniu do 27 grudnia większości ograniczeń, choć dane Ministerstwa Zdrowia wskazywały na spadek zakażeń.
17 grudnia minister zdrowia Adam Niedzielski oraz główny doradca Prezesa Rady Ministrów do spraw COVID-19 prof. Andrzej Horban zapowiedzieli wprowadzenie nowej "kwarantanny narodowej" mającej trwać do 17 stycznia. Powołali się na złą sytuację w krajach ościennych, ryzyko wzrostu zachorowań w spodziewanej trzeciej fali, a także dużą liczbę ofiar epidemii w Polsce.