Korea Południowa ograła USA. Przy siostrze Kima, Amerykanie wyglądają jak wojenni podżegacze
Przywódca Korei Północnej przechytrzył wrogów z Waszyngtonu. Na Zimowe Igrzyska w Pjongczangu wysłał sportowców i swoją młodszą siostrę, Kim Jo Dzong. Oszczędny uśmiech i obietnica dialogu wystarczyły do przełamania kryzysu w relacjach z Seulem. Nawet USA zgodziły się na rozmowy z komunistyczną Północą.
W drodze z Pjongczangu do Waszyngtonu wiceprezydent USA Mike Pence powiedział, że Waszyngton gotów jest rozmawiać z Koreą Północą równocześnie wywierając presję na reżim Kim Dzong Una. Pence rozmawiał z prezydentem Korei Południowej Moon Jae-Inem. Politycy ustalili, że celem nadrzędnym jest nuklearne rozbrojenie Północy, a sama obietnica dialogu nie wystarczy, aby komunistyczny reżim uzyskał korzyści gospodarcze.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Amerykanie jedynie starają się zachować twarz. Pomimo całej swojej potęgi zostali zaszachowani przez komunistów, którzy po mistrzowsku prowadzą rozgrywkę wojskową i dyplomatyczną. Jeszcze niedawno Półwysep Koreański stał w obliczu wojny nuklearnej. Prezydent Trump groził unicestwieniem Północy, która pracuje na bronią zdolną zniszczyć miasta w USA. Waszyngton zbudował też poparcie dla zaostrzenia sankcji wobec Pjongjangu.
Tymczasem Kim Dzong Un przejął inicjatywę korzystając z wielkiej imprezy sportowej. Najpierw telefonicznie rozmawiam z politykami w Seulu, aby uzgodnić warunki występu sportowców na Igrzyskach Zimowych. Następnie utworzono wspólną reprezentację pod białą flagą z błękitnym, niepodzielonym Półwyspem Koreańskim. Łagodny wizerunek północy uzupełniło ponad 200 cheerleaderek wysłanych do Pjongczangu.
Nieudana misja wiceprezydenta USA
Kim Dzong Un wykonał mistrzowskie zagranie wysyłając na Igrzyska swoją 30-letnią siostrę, która jest też jednym z jego najbliższych współpracowników. z powodu wpłyów politycznych, ale też zamiłowania do luksusu, Kim Jo Dzong porównywana jest do Ivanki Trump. Podczas ceremonii otwarcia Igrzysk łagodnie uśmiechająca się kobieta stała za wiceprezydentem USA, który leciał do Korei z zadaniem zapobieżenia "wrogiemu przerjęciu" igrzysk przez komunistyczną propagandę.
Misja zakończyła się kompletnym niepowodzeniem, a Pence zostanie zapamiętany, jako ten, który nie wstał, aby powitać na stadionie połączoną reprezentację obu państw koreańskich. Amerykanie dołożyli wszelkich starań, żeby nie spotkać się z komunistami. Nie byli jednak potrzebni Kim Jo Dzong, która doręczyła prezydentowi Moonowi zaproszenie do rozmów wystosowane przez starszego brata. Nagle widmo wojny od miesięcy wiszące nad regionem zostało oddalone, a Północ bez jednego wystrzału zneutralizowała groźbę amerykańskiego ataku na instalacje nuklearne.
Raz jeszcze Kim Dzong Un zastosował taktykę wymyśloną przez swojego ojca i dziadka polegającą na doprowadzaniu napięcia z Południem do granicy wojny tylko po to, aby zyskać ustępstwa dzięki załagodzeniu sporu. Innymi słowy, Pjongczang wywołuje problem, a następnie odbiera nagrodę w zamian za jego rozwiązanie.
Takie działanie jest możliwe, gdyż cena ustępstw nigdy nie jest nadmiernie wysoka w porównaniu z groźbą zniszczeń wojennych. Zazwyczaj są to ustępstwa gospodarcze i dostawy podstawowych towarów dla zubożałego kraju. Z drugiej storny zaostrzający się konflikt może doprowadzić do wojny i pociągnąc za sobą setki tysięcy ofiar. Ta perspektywa jest tak straszna, że zgoda na transport ryżu, ropy naftowej czy otwarcie wspólnej strefy gospodarczej wydaje się nie być niczym szczególnym. Z tego samego powodu Korea Południowa, Chiny i innej kraje tolerują niemal mafijne interesy prowadzone w regionie przez ludzi związanych z reżimem w Pjongjangu.
Nie ma przy tym złudzeń, że Półwysep Koreański nie zostanie w najbliższym czasie zjednoczony pomimo tego, że na Południu działa ministerstwo zjednoczenia. Przywódcy Północy nie oddzadzą władzy i nie zrezugnują z czerpanych dzięki niej profitów, a nikt w Seulu nie jest gotowy ponieść kosztu modernizacji zacofanego sąsiada.
Podczas ostatniego wzrostu napięcia bardziej obawiano się nieprzewidywalnej reakcji Donalda Trumpa, niż samobójczego posunięcia Kim Dzong Una. Ofensywa uśmiechów Kim Jo Dzong nie rozwiązuje żadnego problemu, ale raz jeszcze oddala widmo wojny do następnego kryzysu, który wcześniej czy później nastąpi. W ciągu ponad 60 lat, od zakończenia Wojny Koreańskiej, takich fal napięć i odwilży było już tak wiele, że obywatele Południa nauczyli się żyć w cieniu potencjalnego konfliktu z Północą, a kolejne groźby nie robią na nich wielkiego wrażenia.