Kontrowersje wokół katastrofy smoleńskiej
Lotnisko w Smoleńsku
Lotnisko wojskowe Smoleńsk-Północ (Siewiernyj) to mała baza lotnicza oddalona o 4 km od miasta. Nie ma systemu ILS, który naprowadza samoloty.
Lotnisko "Siewiernyj" już od dłuższego czasu nie funkcjonowało. Przyjęcia polskich samolotów odmówiono na tym lotnisku już 23 i 24 marca, kiedy miały przybyć rosyjska i polska grupa przygotowawcza z przedstawicielami rządu i kancelarii prezydenta.
Potem zztery dni przed planowaną wizytą Lecha Kaczyńskiego Rosjanie ponownie nie wpuścili na lotnisko "Siewiernyj" Polaków, którzy chcieli sprawdzić jego stan.
Prokuratura wojskowa oficjalnie potwierdza, że Rosjanie tuż przed wizytą głowy polskiego państwa musieli "odtworzyć infrastrukturę" lotniska.
Według zeznań polskiego dyplomaty Rosjanie nie chcieli powiedzieć, jakiego sprzętu brakuje na lotnisku i w jaki sposób chcą "odtworzyć infrastrukturę".
Z relacji członka załogi jaka-40, który wylądował na lotnisku Siewiernyj godzinę przed prezydenckim Tu-154, wynika, że jedna z radiolatarni była umieszczona dalej, niż oznaczono to w dokumentacji, którą dysponowały załogi obu polskich samolotów.
Radiolatarnie są jedynym systemem naprowadzającym na lotnisku, na którym 10 kwietnia doszło do katastrofy. Oprócz sygnałów świetlnych emitują też sygnały drogą radiową, które odbierają urządzenia samolotów.
Wiadomo już, że stan lotniska był fatalny, urządzenia były przestarzałe, niewystarczające oświetlenie, a wysokie drzewa na podejściu do lądowania nie mieściły się w standardach lotniczych. Ponadto Rosjanie przeprowadzili zaraz po katastrofie masowa wycinkę drzew.
Telewizyjne „Wiadomości” dotarły do zeznań, jakie oficerowie Biura Ochrony Rządu, odpowiedzialni za zabezpieczenie wizyty prezydenta, złożyli w prokuraturze.
Wynika z nich, że na lotnisku w Smoleńsku nie było w ogóle oficerów polskiej ochrony. Przebywali w położonym kilkanaście kilometrów dalej lesie katyńskim. O katastrofie samolotu mieli się zaś dowiedzieć od rosyjskich dziennikarzy.