Koniec z mitem Siłaczki. Nauczycielka: mniej etosu, więcej pieniędzy© East News | PIOTR MOLECKI

Koniec z mitem Siłaczki. Nauczycielka: mniej etosu, więcej pieniędzy

Wszystko wskazuje na to, że w poniedziałek od rana w całej Polsce strajk rozpocznie 80 proc. szkół. – Czuję się oszukana, okłamana i okradziona przez ten rząd – mówi nam nauczycielka Anna Zając. Większość czuje się jak ona.

Z Anną Zając, anglistką ze szkoły podstawowej w Warszawie, rozmawialiśmy już w marcu, kiedy ZNP poinformował rząd o planowanym strajku. Minął miesiąc i nic się nie zmieniło. Rząd dalej nie spełnia postulatów nauczycieli. Jeśli władza nie dogada się ze związkami, w poniedziałek rozpocznie się wielki strajk, który może objąć 80 proc. placówek oświaty. Jak ten miesiąc negocjacji z Anną Zalewską i Beatą Szydło wyglądał z punktu widzenia zwykłej nauczycielki?

Sebastian Łupak: Wierzy pani jeszcze w rozmowy ostatniej szansy w niedzielę o godz. 18?

Anna Zając, nauczycielka z Warszawy: Szczerze, to nie. Do tej pory rząd sobie z nas po prostu kpił i dał temu wyraz w piątkowych negocjacjach. Ja już straciłam nadzieję na porozumienie. Czuję się upokorzona i sfrustrowana. Czasem nie widzę przyszłości w edukacji. Człowiek wykształcony jest cały czas poniewierany. Tyle energii, tyle pasji wkładam w ten zawód, w wykształcenie, że po prostu rodzi się we mnie żal do państwa, do kraju, w którym żyję. Czuję się oszukana, okłamana i okradziona z tej mojej energii i pasji. To boli.

Jest pani już zmęczona?

Trudno mi utrzymać dzieci z pensji. To niecałe 2400 zł. To jest ciągła walka o to, jak i gdzie dorobić. Jestem nie tyle zmęczona, ile przemęczona. A nauczyciel przemęczony i sfrustrowany to nauczyciel wypalony. Energia i radość są potrzebne, żeby przekazać dzieciom wiedzę i empatię.

Ale słychać opinie, że nauczyciel to nie zawód. To powołanie.

Cały czas porównuje się nas do Siłaczek. Ale rola kobiety się zmienia. Dziś kobieta musi zarabiać tyle samo, albo więcej niż mężczyzna. Wymagań jest coraz więcej. Tę naszą empatię, to nasze poświęcenie, tę etykę zawodu wciąż się nam cytuje i przypomina. Ale czasy są trudne materialnie i musimy walczyć o siebie i naszą godność.

Rząd to rozumie?

Rozumie?! Rząd kpi z naszej pracy. Nastawiał społeczeństwo przeciwko nam, dezinformował i to nas najbardziej boli. Rząd podaje nieprawdziwe informacje na temat naszego czasu pracy i zarobków. Frustruje nas to podawanie średnich kwot, które mają się nijak do tego, co dostajemy na rękę.

Ostatnia propozycja rządu: 7-8 tysięcy brutto od 2023 roku. Ciężko odrzucić chyba 8 tysięcy? To dobre pieniądze…

W sumie, jakby posłuchać wiceministra edukacji, pana Macieja Kopcia, czy pana Marka Suskiego, to jest żadna podwyżka, bo według nich my już teraz zarabiamy 7 tysięcy, albo tyle, co poseł. Ale to są zmanipulowane słupki. My na oczy tych pieniędzy nie widzimy. Nam chodzi o nasze zasadnicze, podstawowe wynagrodzenie tu i teraz – to, co naprawdę dostajemy na konto. Ludzie, którzy zarabiają 1800 zł, czy 2-3 tysiące nie chcą mitycznych 8 tysięcy w 2023 roku, tylko tysiąc złotych podwyżki teraz. A rząd uparcie pokazuje średnią ze wszystkimi 16 dodatkami: w tym z odprawą pośmiertną. A na przykład dodatek funkcyjny ma tylko dyrektor. Mało tego: wliczają w to nadgodziny. Te kwoty średnie podawane przez rząd są nieprawdziwe i nierealne do osiągnięcia. Potem ludzie starsi, zapatrzeni w TVP, ufają w te non stop powtarzane, zafałszowane informacje. Moi sąsiedzi pytają, o co mi chodzi z tym strajkiem, skoro tak dobrze zarabiam.

Ale czas pracy – 18 godzin, to akurat prawda…

Badania pokazują, że to jest w sumie średnio 47 godzin. Ja mam kilkaset testów do sprawdzenia, bo uczę 10 klas – to jest 200 uczniów. Później będą zeszyty do ocenienia. Te słynne 18 godzin to czas z uczniem, czas przy tablicy. Do tego szkolenia, zebrania, rady pedagogiczne, spotkania z rodzicami, przygotowania do lekcji, sprawdzanie klasówek.

Rząd chce wam podnieść pensum. Co to słowo znaczy?

Pensum to jest tych 18 godzin tablicowych. Nie każdy nauczyciel ma pensum w jednej szkole. Nauczyciel historii czy biologii musi mieć dużo klas, żeby sobie to pensum wypracować. Pojawiają się więc wędrujący nauczyciele, którzy, żeby wyrobić ten jeden etat, muszą dojeżdżać do różnych szkół. Wydają pieniądze na dojazdy: 5 godzin w tej szkole, 6 w tej, 2 w kolejnej. Jeśli pensum będzie jeszcze wyższe - 24 godziny zamiast 18 - to ten nauczyciel będzie jeszcze więcej wędrował.

Ale też jeśli jeden nauczyciel będzie miał teraz 24 godziny pensum, to…

… drugi będzie miał ich mniej. Jeśli szkoła ma trzech anglistów, i oni będą mieli więcej godzin, to jednego trzeba będzie zwolnić. Godziny z jego tablicy rozłoży się na pozostałych. Więc 15-20 procent nauczycieli zostanie zwolnionych. Czyli podwyżka dla jednych kosztem pracy innych. Rząd manipuluje więc wszystkim: kwotami, czasem pracy, pensum. A człowiek, który się na tym nie zna, wierzy rządowi, że nauczycielka pracuje 3 godziny dziennie i cały czas ma podwyżki.

Jak wyglądał ostatni piątek z pani perspektywy?

Sześć godzin w szkole. Trudne dyżury na przerwach, gdy pilnujemy dzieci na korytarzu, a nauczycielka też musi być wtedy skoncentrowana i uważna. Później dojazd do szkoły językowej. Wszystko na styk. Później po moje dzieci – mam dwójkę. Obiad i Droga Krzyżowa, bo córka idzie do pierwszej komunii. Wieczorem oceniałam sprawdziany. To jest jak praca w korporacji, z tym, że to nie jest praca przy komputerze, gdzie można się w spokoju napić kawy. Wpadam do pokoju nauczycielskiego po wodę, bo nie mam czasu na herbatę. Zanim ostygnie, to się zacznie następna lekcja. Używam tak dużo głosu, że czasem łzy mi same lecą, bo krtań tak cierpi…

Pani szefowa – minister Anna Zalewska – też była nauczycielką. Powinna was rozumieć…

Negocjacje w jej wykonaniu zrobiły jedno: skonsolidowały nauczycieli przeciwko niej. Wprowadziła deformę i teraz ucieka do Brukseli, zostawiając upokorzonych nauczycieli. Myślę, że w jej życiu polityka, kariera w partii, władza i pieniądze wzięły górę nad przyzwoitością. Ale skoro w szkole, jej zdaniem, jest tak dobrze, to niech wraca do nauczania!

Pani chciała szkołę rzucić?

Ja, poza pedagogiką z pięcioma specjalizacjami, z nagrodą ministra MEN, ukończyłam także rachunkowość i mogłam zostawić szkołę. Propozycje zaczynały się od 4 tys. netto. I nie potrafiłam zostawić tego, co kocham i gdzie jest moje serce. Ale teraz nie mam czasu dla swoich dzieci i to jest takie smutne! Jestem nauczycielką 13 lat i nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Dopóki nie miałam swoich dzieci, mogłam "bidować". Tata trochę pomógł, dołożył. Ale kiedy teraz nie stać mnie na zajęcia dodatkowe dla moich dzieci, kiedy one jeszcze nie były nigdy na nartach, a wszystkie inne jadą, to się nad tym poważnie zastanawiam.

Adam Bielan z PiS twierdzi, że szef ZNP, Sławomir Broniarz, już dawno ułożył się z Grzegorzem Schetyną i strajk jest polityczny. Po prostu przeciw PiS-owi przed wyborami.

To nie jest strajk Broniarza! To jest strajk nauczycielskich dołów, nasz bunt, bo my mamy autentycznie dość. To nie jest nawet strajk ZNP. Ludzie w pokoju nauczycielskim zjednoczyli się na dole, czy to ZNP, czy Solidarność, czy niezrzeszeni, pod wspólnym hasłem: „PROTEST!”.

Jeśli wywalczycie wyższe pensje, nie rozwiąże to problemu przeładowanych programów nauczania czy zbyt dużej ilości testów…

Czy chcemy, żeby nasze dzieci uczyli wypaleni zawodowo frustraci? Ludzie niezadowoleni, w stanach depresyjnych? Nauczyciele nie pracują z programem Excel, tylko z dziećmi. To nie jest tylko kwestia słupków i statystyk. Każdy wyraz twarzy nauczyciela – smutek czy żal – dzieci widzą i wyłapują. Podwyżka przyciągnie do szkół więcej mądrych, wykształconych ludzi, którym będzie się opłacała praca w szkole. Teraz mamy trend odwrotny: ludzie odchodzą z zawodu. Dobrzy nauczyciele będą wiedzieli, jak pokierować dziećmi. Nam nie chodzi tylko o pieniądze…

Na pewno?

Nauczyciele założyli właśnie program ”Narada Obywatelska o Edukacji – NOoE”. Jest już zapowiedzianych kilkaset narad, w wakacje mają być kolejne. Szukamy wszyscy rozwiązań systemowych. Rząd PiS zburzył na szybko istniejący stan i organizację edukacji, bez przemyślenia tego kroku. W efekcie mamy ogromną dezorganizację: szkoły muszą pomieścić dwa roczniki. W szkołach likwiduje się już nawet pokoje nauczycielskie, żeby pomieścić te dzieci. My chcemy rozmawiać o edukacji i dostosować ją do obecnych potrzeb. Świat idzie do przodu: wystarczy otworzyć Google, żeby znaleźć informacje. Są potrzebne inne umiejętności i musi się wreszcie zmienić podejście do ucznia. My to świetnie rozumiemy.

Czy kuratoria zastraszyły was, że macie obowiązek strajkować po 8 godzin, nawet jeśli dzień pracy to tylko 5-6 godzin lekcyjnych?

Były takie próby zniechęcenia nas. Ale nie udadzą się: nauczyciel będzie przebywał na strajku dokładnie tyle, ile ma godzin zajęć danego dnia.

Gdzie będą pani dzieci w czasie strajku?

Córka ma 9 lat, a synek jest młodszy. W domu jest mój tata i może z nimi zostać. Mam nadzieję, że inni rodzice rozumieją i wspierają nas. Myślę, że oni też będą próbować angażować dziadków, babcie. W pracy mojego męża zorganizowano specjalny pokój dla dzieci na czas strajku.

Ten strajk potrwa długo? Starczy wam determinacji na dzień, dwa, a może tydzień?

Jest wielka determinacja. Nawet nauczyciele, którzy się wahali, bo są po stronie PiS, też są tym razem zdeterminowani. Manifestowaliśmy od lat, ale przemarsze w sobotę na nikim nie robiły wrażenia. Totalna olewka. Rząd liczył na to, że się nie zjednoczymy. Wciąż na to liczą.

Co pani radzi uczniom, którzy być może nie podejdą do egzaminów w czasie waszego strajku?

My nie chcemy uderzać w dzieci. Może między 8 a 10 kwietnia coś się zmieni? Niech rząd robi wszystko, żeby te egzaminy się odbyły. A dzieci niech się na spokojnie przygotowują. Przesunięcie egzaminu to mniejsza katastrofa niż ta, jaką wyrządziła Zalewska złymi programami nauczania i jaką będzie odpływ nauczycieli z zawodu. Niedługo za takie pieniądze będą przychodzić do pracy już tylko ludzie po maturze.

Poniedziałek będzie nerwowy?

Będzie spokój, bo się zjednoczyliśmy. Wśród nas są ludzie o różnych poglądach politycznych. Cieszy mnie ta jedność. Czuję spokój, bo jesteśmy razem i wreszcie doprowadziliśmy do tego strajku.

Nie ma pani poczucia klęski, że jednak nie udało się ominąć najgorszego?

Nikt o tym strajku nie marzył. Liczyliśmy na zrozumienie ze strony rządu. Każdy z nas chciał normalnie przyjść i pracować z dziećmi. Ale mieliśmy już dosyć mydlenia nam oczu.

A jeśli dziś o 18:00 okaże się, że strajku nie ma, bo rząd spełni wszystkie wasze żądania?

Poczuję dużą ulgę, choć nie potrafię sobie tego wyobrazić. Rząd, tak naprawdę, nie chce nam dać ani złotówki, poza tymi wyimaginowanymi pieniędzmi w 2023 roku. Podobno atmosfera podczas negocjacji jest okropna, popsuta przez reprezentanta Solidarności, pan Ryszarda Proksę, który miał się rwać do podpisywania porozumienia z rządem. Teraz walczymy już nie o 1000 zł podwyżki netto, tylko 30 proc., czyli 700-900 zł brutto, w zależności od stażu. Broniarz i tak już poszedł rządowi na rękę. A nauczyciele dalej będą się domagać reformy całego systemu, bo nakłady na edukację w Polsce są zbyt małe.

Anna Zając. Nauczycielka języka angielskiego w szkole podstawowej w Warszawie. Ur. 1982. Ma specjalizacje z pedagogiki specjalnej, pedagogiki terapeutycznej, edukacji wczesnoszkolnej, nauczania języka angielskiego oraz dyrygowania muzycznymi zespołami dziecięcymi. W latach 2004 i 2005 zdobyła stypendium Ministra Edukacji za osiągnięcia w nauce.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)