Konflikt z islamistami na Filipinach. Abu Sajjaf krwawo dało o sobie znać
• Filipińscy islamiści z Abu Sajjaf dali o sobie ostatnio znać w krwawej potyczce z armią
• Organizacja ta przysięgła lojalność kalifowi IS
• Abu Sajjaf chce stworzyć własne islamskie państwo
• W większości chrześcijańskie Filipiny od dekad zmagają się z muzułmańską rebelią
14.04.2016 | aktual.: 16.04.2016 05:44
Hiszpanie rządzili Filipinami ok. 350 lat, ale nigdy nie udało im się sobie podporządkować wojowniczych mieszkańców południowych wysp nazywanych Moro, ponieważ wyznawali islam. Przez kilkadziesiąt lat archipelag był kolonią Stanów Zjednoczonych, ale im również Moro dali się we znaki. Także niepodległe, zamieszkane w zdecydowanej większości przez chrześcijan (głównie katolików), Filipiny od kilku dekad borykają się z muzułmańskimi rebeliantami, którzy nie walczą już z kolonizatorami, ale marzą o szerszej autonomii, a nawet niepodległości od władz w Manili.
Mimo lat walki, kilku rozejmów po drodze, podziałów wśród samych rebeliantów czy uśmiercania ich liderów, na południu kraju do dziś leje się krew. Co gorsza, jedno z ugrupowań muzułmańskich fundamentalistów, które już wcześniej było znane z brutalnych ataków i porwań, jakiś czas temu przysięgło lojalność kalifowi utworzonego w Syrii i Iraku Państwa Islamskiego. To grupa Abu Sajjaf. Choć nie tak liczna jak inne partyzantki Moro, to - jak przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Bogdan Góralczyk, ekspert ds. Azji - obecnie najgroźniejsza z nich.
Kilka dekad konfliktu
By zrozumieć złożoność wciąż toczącego się na Filipinach konfliktu, trzeba się cofnąć o kilka dekad. Pod koniec lat 60 XX. w powstał tam Narodowy Front Wyzwolenia Moro (NFWM), który swoim zasięgiem obejmował południe drugiej największej wyspy kraju - Mindanao, ale także archipelag Sulu i Palawan. NFRW, który uważa ludność Moro za odrębny naród, wystąpił zbrojnie przeciw ówczesnemu dyktatorowi Filipin Ferdinandowi Marcosowi. Krew rebeliantów i rządowych żołnierzy lała się strumieniami, a tysiące ludzi musiało porzucić swoje domy z powodu walk. W końcu obie strony siadły do stołu negocjacji i w 1976r. zawarły rozejm (jak się później okaże, nie ostatni).
Wkrótce w NFWM doszło jednak do rozłamu i tak powstał Islamski Front Wyzwolenia Moro (IFWM). Już po nazwach tych grup widać, że nowa organizacja jeszcze bardziej podkreślała religijną odrębność. I nie miała zamiaru iść na ustępstwa z Manilą, jak NFWM.
Nie był to koniec podziałów i z czasem z rebelianckich szeregów formowały się nowe, skupiające jeszcze większych radykałów. Tak w latach 90. ubiegłego wieku powstała grupa Abu Sajjaf (Ojcowie Miecza), której celem stało się stworzenie opartego na prawie szariatu islamskiego państwa na południu Filipin, ale też obszarach sąsiednich państw. Jej założycielem był Abduragak Abubakar Dżandżalani, weteran wojny afgańsko-sowieckiej, podczas której rodziła się też Al-Kaida. I, jak twierdzili potem Amerykanie, członkowie Abu Sajjaf byli później wspierani przez Al-Kaidę.
Znakami firmowymi tej organizacji stały się zamachy bombowe - najbardziej krwawy miał miejsce w 2004 r., gdy w wyniku eksplozji na promie zginęło ponad 100 osób - porwania, także obcokrajowców, i brutalne egzekucje więźniów islamistów. I choć ginęli kolejni liderzy tej grupy (Abduragaka Abubakara Dżandżalaniego zastąpił jego brat, Kadafi Dżandżalani, a obecną twarzą Abu Sajjaf jest Isnilon Hapilon) i wydawało się, że traci ona na sile, to nie udało się jej całkowicie rozbić.
Jesienią 2014 r. Abu Sajjaf przysięgło wierność Abu Bakrowi Al-Baghdadiemu, samozwańczemu kalifowi, którego armia dżihadystów opanowała tereny Syrii i Iraku.
- Wydawało się, że Abu Sajjaf już dekapitowano, pozbawiono wpływów, ale ona się w ostatnim czasie odrodziła - przyznaje prof. Bogdan Góralczyk, który przypomina o ostatnich głośnych wydarzeniach związanych z tą organizacją: uwolnieniu (ponoć za słony okup) porwanego pół roku wcześniej włoskiego misjonarza Rolando del Torchio oraz niedzielnych walkach z rządową armią na wyspie Basilan, w których zginęły 23 osoby, w tym 18 żołnierzy.
- To dowodzi, że kryzys, który tlił się przez dziesięciolecia, a czasami wybuchał, ponownie się odnowił. To niepokojące - mówi polski ekspert.
Jak podaje agencja AFP, w rękach Abu Sajjaf nadal jest 14 porwanych obcokrajowców: 10 Indonezyjczyków, dwóch Kanadyjczyków, Holender i Norweg. Terroryści grozili niedawno, że jeśli nie zostaną spełnione ich żądania, Kanadyjczyków i Norwega czeka śmierć. Na razie nie ma informacji o ich losie, choć nie należy wątpić w bezwzględność Abu Sajjaf. Zaledwie przed tygodniem upublicznili w internecie nagranie, na którym pokazują, jak podcinają gardło mężczyźnie, który był ich zdaniem szpiegiem.
Wpływy IS?
Jak bardzo Państwo Islamskie, poza przyjęciem przysięgi lojalności, wpływa na filipińskich islamistów, nie wiadomo. Filipiński serwis Rappler.com już półtora roku temu donosił, że do Syrii wyjechać mogło nawet 200 Filipińczyków - walczyć lub szkolić się. Co więcej, część miała nawet zdążyć wrócić do ojczyzny.
- Nie ma na razie dowodów, czy w konflikcie na południu Filipin, ale też na południu Tajlandii, który jest podobnego rodzaju i zasięgu, są osoby wywodzące się Państwa Islamskiego. Są jedynie domysły, że do Daesz (IS - red.) wyjechali stamtąd pewni ludzie i potem powrócili - mówi z kolei prof. Góralczyk, dodając, że sytuację w regionie, która robi się ponownie niebezpieczna, śledzi też amerykański wywiad.
USA mają wciąż silne więzi z Manilą. Amerykanie od lat bowiem wspierali antyterrorystyczne operacje filipińskich sił. A w ubiegłym miesiącu ogłoszono, że na wyspach powstaną nowe bazy wojskowe USA, co ma jednak bardziej związek z napięciami na Morzu Południowochińskim i ambicjami Pekinu.
Kolejny rozejm, kolejne walki
Niestety, na filipińskim horyzoncie nie pojawiło się nic, co wskazywałoby na rychłe - i trwałe! - zakończenie konfliktu na południowych wyspach. Wątpi w to także prof. Bogdan Góralczyk, który przypomina, że trwa on już niemal pół wieku i to mimo że eliminowano przywódców różnych grup, w tym Abu Sajjaf. Zawsze jednak znajdywali się nowi liderzy.
- Podłożem (konfliktu - red.) jest bieda, zaniedbywanie i wieloletnie niedoinwestowanie tamtych regionów, ale też ich niedostępność. To jest cały splot wydarzeń, który powoduje, że społeczne niezadowolenie jest eksploatowane przez islamskie partyzantki - mówi ekspert.
Właśnie dlatego kolejne rozejmy z ugrupowaniami Moro były zrywane lub od początku nie wszyscy rebelianci je akceptowali. Ostatnie porozumienie pokojowe z Islamskim Frontem Wyzwolenia Moro zawarto w marcu 2014 r. Podpisano je w obecności mediów w pałacu prezydenckim w Manili. Zgodnie z tym dokument na południu Mindanao miał powstać autonomiczny muzułmański region, a rebelianci powinni zaprzestać walk. Prezydent Benigno Aquino III liczył, że wejdzie ono w życie nim skończy się jego kadencja. Tymczasem Filipiny czekają wybory prezydenckie już 9 maja, a ostatnia krwawa potyczka pokazuje, że pełnego spokoju nadal nie ma. - Wydawało się, że odchodzącemu właśnie prezydentowi uda się (zakończyć konflikt - red.), a jednak okazuje się, że wcale tak nie jest. (…) Nowa administracja, która pojawi się w maju, będzie więc miała palące zadanie na południu - mówi WP prof. Góralczyk.