"Komorowski nie może spać spokojnie, wszystko może się zdarzyć"
Nie składamy żadnych apeli o rozejm, jak robią to politycy, bo tu ws. emerytur nie będzie żadnego rozejmu. Nie będziemy robić sobie wakacji, zawieszać działalności, tylko dlatego, że są mistrzostwa. Jeśli politycy myślą, że jest już pozamiatane, że Polacy zapomną o tej ustawie, mylą się. Ci, którzy zagłosowali za ustawą emerytalną, wykopali sobie polityczny grób. Nikt nie może spać spokojnie, nawet prezydent. Nie chciałbym nikogo straszyć, ale wszystko może się zdarzyć - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Piotr Duda. Przewodniczący NSZZ "Solidarność" opowiada też, w jaki sposób zareagowała jego córka, gdy dowiedziała się, że jej ojciec został nazwany przez premiera "pętakiem".
04.06.2012 | aktual.: 01.08.2012 14:25
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Joanna Stanisławska: W czwartek miała miejsce demonstracja OPZZ przed Pałacem Prezydenckim przeciwko reformie emerytalnej. Zaraz pojawiły się komentarze internautów: "Brawo OPZZ, tylko dlaczego każdy sobie? Naród chciałby wspólnego wystąpienia z 'Solidarnością'". Dlaczego nie ma porozumienia?
Piotr Duda: Gdy jest taka potrzeba działamy wspólnie z Janem Guzem i Tadkiem Chwałką, np. 30 marca w trakcie debaty referendalnej demonstrowaliśmy przed sejmem razem z OPZZ i Forum Związków Zawodowych, a dwa tygodnie wcześniej manifestowaliśmy poparcie dla obywatelskiego projektu przewidującego prawo do emerytury po 40 latach pracy w przypadku mężczyzn i 35 latach w przypadku kobiet. To, że czasami występujemy osobno, nie oznacza, że w ważnych dla nas sprawach nie mówimy w tym samym języku. Gdyby w sprawie ustawy "67" odbyła się tylko jedna demonstracja 24 maja, dziś już by się o sprawie nie mówiło, a nam chodzi o to, żeby temat nie zniknął z mediów. Rząd za swój największy sukces może uznać to, że zjednoczył największe związki zawodowe. Szkoda, że przeciwko sobie.
WP: A jednak inne związki zawodowe - jak choćby Sierpień'80 - zarzucają panu, że nie wyciągnął pan do nich ręki.
- Podpisy pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum ws. wieku emerytalnego zbierały bardzo różne środowiska, nie tylko "Solidarność", OPZZ i FZZ, ale też kluby kibica czy stowarzyszenia katolickie. Ze strony Sierpnia'80 nie było takiej woli zaangażowania się.
WP:
Ziętek bije pianę?
- Widać ma inną wizję polityki swojego związku. Ja to szanuję.
WP: Zarzuca panu również, że obrał pan złą strategię: zamiast organizować ruch społeczny, jak miało to miejsce ws. ACTA - sięgnął pan po PiS i SP.
- Ja nie krytykuję pana Ziętka za to, że stara się ściśle współpracować z Ruchem Palikota. Działania, jakie podejmuje "Solidarność" mają za zadanie doprowadzić do tego, by ustawa "67" wylądowała w koszu. Uważamy, że przyjęta przez nas taktyka jest dobra. 24 maja to nie był koniec, ale początek. Ludzie widzą, że trzeba się przeciwstawiać, nie tylko narzekają na forach internetowych, ale chcą wychodzić na ulice. A "Solidarność" chce kształtować rzeczywistość w ważnych dla Polaków sprawach, a nie patrzeć w polityków, jak w obrazki.
WP: Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego trudno będzie panu przekonać do tej sprawy młodzież. To kwestia pokoleniowa, młodzi mniej myślą o emeryturach, niż o wolności w internecie.
- Rozumiem, że dla młodych ludzi emerytura to "Matrix", wydaje im się, że ich to nie dotyczy. Moja córka ma 24 lata i ani jednego miesiąca składkowego, ale powoli młodzież zaczyna rozumieć, że coś jest nie tak. Coraz więcej młodych ludzi bierze udział w naszych akcjach i pikietach. Nie przyjeżdżają na nie dla "Solidarności", ani dla Dudy, ale dla siebie.
WP: A jednak poważni publicyści zarzucają panu, że niewielu ludzi udało się zmobilizować do słynnej już blokady parlamentu. - Nie były to tłumy. Wniosek jest taki, że Duda nie potrafi skrzyknąć masowej demonstracji w dniu najważniejszego dla siebie głosowania - uważa Jacek Żakowski.
- Z całym szacunkiem dla pana redaktora, nie wiem, czy organizował w życiu jakieś demonstracje, ale ja ich mam na swoim koncie całkiem sporo. Do happeningu pod sejmem, bo to nie była blokada, nie potrzebowałem więcej ludzi. Jeżeli będzie taka konieczność do Warszawy przyjedzie i 200 tys. osób. Wtedy pan Żakowski przekona się, jakie mam umiejętności skrzykiwania ludzi.
WP: Ale wszystko wskazuje na to, że prezydent podpisze ustawę. Sprawa wygląda na przegraną, protesty nie odniosły skutku.
- Gdybym miał się założyć, nie postawiłbym dużych pieniędzy na to, że pan prezydent nie podpisze tej ustawy. Chociaż wcześniej na apel "Solidarności" skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o racjonalizacji zatrudnienia w administracji, która potem została przez niego zdruzgotana prawnie i wyrzucona do kosza. Trzeba mieć jednak wiarę do końca.
WP: Mówi się jednak, że prowizorka jest najtrwalsza. Teraz będziecie czekali aż PiS dojdzie do władzy?
- To prawda, tak się może skończyć. Ale podczas posiedzenia Komisji Krajowej pan Kaczyński podjął publiczne zobowiązanie, że jeżeli dojdzie do władzy doprowadzi do wycofania tej ustawy. Zostanie rozliczony z tych słów. Zresztą tak samo jak politycy SLD czy SP, którzy złożyli podobne deklaracje.
WP: Jarosław Kaczyński mógł w piątek wpłynąć na prezydenta, ale nie przyjął jego zaproszenia na spotkanie. Mimo że wcześniej sam o nie wnioskował.
- Jarosław Kaczyński prosił o spotkanie w cztery oczy, wzniósł się ponad osobiste animozje, a tymczasem prezydent zaprosił szefów wszystkich klubów. Przykro mi, że w takich sprawach znów górę bierze polityka, a nie sprawy merytoryczne.
WP:
A więc fiasko tego spotkania to wina prezydenta?
- Nie chcę tego oceniać. Jestem wdzięczny prezydentowi, że chociaż pod jego kancelarią odbyła się pikieta, przyjął nas u siebie. Tak samo premier, który specjalnie przerwał posiedzenie Rady Ministrów. A wcześniej marszałkowie sejmu i senatu zamknęli przed nami drzwi parlamentu. Niech każdy sam wyciągnie z tego wnioski.
WP: Ze strony współpracowników prezydenta płyną bardzo ciepłe słowa pod pana adresem. Prof. Tomasz Nałęcz stwierdził, że jest pan pierwszym autentycznym liderem związkowym od czasów Wałęsy.
- Miło słyszeć takie słowa, ale chodzę po ziemi, a nie po suficie. Wszystko, co dzieje się wokół mojej osoby niewiele mnie obchodzi. Nie jestem koniunkturalistą, ani kolekcjonerem wizytówek. Staram się być otwarty i pogodny, brzydzę się chamstwem, nienawidzę przemocy. Awantury polityczne mnie dołują, dlatego w związku staram się stwarzać taką atmosferę, żeby ludzie mieli "powera", chciało im się pracować.
WP: Nie tylko prof. Nałęcz nazywa pana "drugim Wałęsą". Sam były prezydent stwierdził, że należałoby pana spałować. Skąd ta niechęć? Władysław Frasyniuk uważa, że były prezydent wystraszył się, że go pan przyćmi.
- Kiedy zostałem przewodniczącym "Solidarności", pierwsze kroki skierowałem do Lecha Wałęsy jako pierwszego szefa związku i prosiłem o współpracę. Starsi koledzy ostrzegali mnie, mówili: "Czekaj, czekaj, jeszcze zobaczysz!", ale ja, mimo wszystko, zaprosiłem pana prezydenta do udziału w zeszłorocznych obchodach 31. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Z tego względu też były, mówiąc delikatnie, nieporozumienia. 10 lat nie było go w Komisji Krajowej. Wtedy przyznał, że dziwnie się czuje, że nie już nie jest pierwszy.
WP: Ponoć w gabinecie zawiesił pan zdjęcia swoich poprzedników: Lecha Wałęsy, Mariana Krzaklewskiego, Janusza Śniadka.
- Zrobiłem to z szacunku dla ich osiągnięć. Potem złotymi flamastrami podpisali się na swoich zdjęciach. Z panem prezydentem Wałęsą umówiliśmy się, że jak coś mu się nie będzie podobać, to może dzwonić do mnie w każdej chwili, udzielać mi rad.
WP: I ponoć pana upomniał: "Chłopie, dobrze, że walczysz o sprawy pracownicze. Fajnie, że wyprowadzasz ludzi na ulicę, ja też to robiłem, ale ja walczyłem w innych czasach, gdy władza nie miała społecznego mandatu, nie było demokracji, a ty tę demokrację zwalczasz".
- My przecież 11 maja nie spadliśmy pod sejm ze spadochronów. Nasz happening był poprzedzony akcją zbierania podpisów ws. referendum. Potrzeba było 500 tys., zdobyliśmy 2 mln. Korzystamy z dobrodziejstw demokracji, chcemy, by w tak ważnej sprawie wypowiedziało się społeczeństwo.
WP:
Zabolały pana słowa byłego prezydenta o pałowaniu?
- Od pana Wałęsy dobrze dostałem po uszach. Mógł przecież zadzwonić, powiedzieć, co myśli o naszych działaniach. A zamiast tego ogłosił w mediach, że należałoby mnie spałować za to, że chcę walczyć o realizację 14. postulatu, dokończyć jego dzieło (14. postulat brzmiał: "Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, a dla mężczyzn do lat 55 lub zaliczyć przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek - przyp. red). Jest mi przykro. Nikt mi nie może powiedzieć, że nie starałem się wyciągać ręki do byłego prezydenta. Początek mojej kadencji był podporządkowany naprawie stosunków z nim, ale widocznie się nie da. To że jest twórcą związku, nie znaczy, że wolno mu wszystko. Jego zachowanie było nieeleganckie, w "Solidarności" aż wrze. Jego działania mają na celu jedynie wspieranie rządu PO i PSL. WP:
Były prezydent zazdrości panu apolityczności?
- Dziennikarze pytają mnie często, jaki postulat bym dopisał do 21 postulatów z sierpnia 1980 r., a ja powtarzam, że wystarczy mi zrealizowanie tamtych 21. Największy wpływ mam na pierwszy z nich, czyli postulat akceptacji niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych i na tym się skupiam. Siła "Solidarności" tkwi w niezależności.
WP:
Skąd czerpie pan ten stoicki spokój?
- Po prostu taki mam charakter. Nie mam czasu na kłótnie, wolę ustąpić. Życie wiele mnie nauczyło. Jestem już w takim wieku, że ważny jest dla mnie każdy dzień przeżyty w spokoju, kiedy mogę komuś pomóc. Współczuję tym, którzy mają w sobie taką żółć, zadrę, że całe życie podgryzają innych.
WP: Zdaniem Kazimierza Kutza ma pan w genach technikę terrorystyczną. Był pan w końcu komandosem.
- Rozmawiałem o tym z panem Kazimierzem przed hotelem sejmowym. Powiedziałem mu: "To pan, Ślązak, jak ja, zamiast wstawić się za swoim - jak to my gadamy - synkiem, zaprosić na galerię sejmową, mówi o mnie takie rzeczy? Ja tu do pana z sercem na dłoni, a pan, pieronie jasny, tak mnie traktuje?". Pośmiał się i tyle. Myślę, że on przygotowuje jakiś scenariusz do kolejnego filmu i może chce mnie w nim umieścić? Chyba ma ambicje na Oscara, inaczej tego nie widzę.
WP:
Film o komandosie na czele "Solidarności", to byłoby coś.
- Jestem dumny z tego, co robiłem w przeszłości. Byłem skoczkiem spadochronowym, uczestniczyłem w misji ONZ na Bliskim Wschodzie, później mój syn stacjonował na misji w Libanie. Wiele mi to dało. Tylko w wojsku można przekonać się o tym, czym jest hart ducha. Byłem też saperem, narażałem swoje zdrowie i życie dla moich kolegów. Codziennie przy rozminowywaniu podejmowałem trudne decyzje. Coś mi z tego zostało. Saper musi być spokojny, bo myli się tylko raz.
WP: W wypowiedzi Kazimierza Kutza pojawił się też inny wątek. Senator snuje teorię, że miałby pan zostać delfinem Jarosława Kaczyńskiego.
- Delfinem to mi się dobrze pływa, ale w wodzie, nie polityce. A na poważnie, to chcę współpracować z każdym - i z Kaczyńskim, i z Ziobrą. Łączą nas ideały. Z Millerem i Napieralskim też się spotykam, ale w konkretnej sprawie, pozostałe rzeczy nas dzielą.
WP: Przyjaciół ma pan też w Platformie, bliskie relacje łączą pana z Krzysztofem Kwiatkowskim.
- Co nie znaczy, że mamy takie same poglądy, zdarza się, że się spieramy. I tak powinno być, ja mam swoje zdanie, ktoś ma inne, ale odnosimy się do siebie z szacunkiem. Podam przykład. Szanuję prof. Balcerowicza i nigdy nie krytykowałem jego opinii, choć on nie zostawiła na nas suchej nitki, nazywając warchołami. Obrzucił nas błotem i to w taki sposób. Niestety zwykli ludzie czasami potrafią się lepiej zachować niż ci, którzy mają po kilka fakultetów.
WP: Jest pan umiejętnym graczem. Z jednej strony pokazuje, że potrafi współpracować - jak choćby z prezesem PiS, z drugiej - po manifestacji pod sejmem - pogroził pan mu palcem, pokazał miejsce w szeregu, mówiąc, że nie wypuściłby pan go sejmu, gdyby akurat koło pana przechodził.
- Doczekałem się określeń "Duda gracz", ale to nie tak. Nie chcieliśmy żadnej blokady. Dopiero gdy marszałek sejmu zdecydowała, by nie wpuszczać nas na galerię, postanowiliśmy zablokować wyjście. To nie była żadna gra. Podobnie było z posłem Kuźmiukiem, który o mało się ze mną nie pokłócił, chciał wyjść na wywiad do TVN, ale nie było przebacz, nikt to nikt. W momencie, gdy Jarosław Kaczyński się przedostał przez barierki mnie akurat w tym miejscu nie było. Miał szczęście, bo bym go nie wypuścił.
WP:
Co by mu pan powiedział?
- Panie prezesie, zapraszam, idziemy do ludzi, żadnej ucieczki nie będzie.
WP:
I sądzi pan, że na spokojnie przyjąłby pana propozycję?
- Prezes jest takim człowiekiem, który zrozumiałby tę sytuację, nie byłoby żadnej szarpaniny, problemów. A mówienie o tym, że przetrzymywaliśmy premiera czy panią marszałek jest komiczne. Ja się pytam: czy pan Donald Tusk lub Ewa Kopacz w ogóle próbowali wyjść? Nie próbowali. Więc skąd opinia, że kogoś uwięziliśmy? Waldemar Pawlak otwarcie przyznał, że wcale nie poczuł się uwięziony, więc może niech politycy uzgodnią wspólną wersję.
WP: Mówi pan, że nie jest graczem, że pana ruchy są uzależnione od konkretnej sytuacji. Ale chyba trochę pograł pan z prezydentem. Tuż przed pana planowanym spotkaniem z Bronisławem Komorowskim, pana rzecznik stwierdził, że przyjął pan zaproszenie. Kancelaria z kolei dementowała, twierdząc, że to pan o spotkanie zabiegał. To dosyć dwuznaczna sytuacja, która wywołała konsternację w Pałacu. Rzeczniczka prezydenta uznała to za niestosowne i oburzające. Chciał pan pokazać, że to pan przyjął zaproszenie?
- To było nieporozumienie. Przyznaję, że to ja prosiłem o spotkanie z panem prezydentem, by wręczyć mu nasz apel i projekty ustaw. Wypowiedz mojego rzecznika była niezręczna, ale sprawa została wyjaśniona. Prosiłem pana prezydenta o spotkanie i nie wstydzę się tego. Cieszę się, że udało mi się przedstawić swoje racje.
WP: A może to prezydent umizguje się do "Solidarności", bo dzięki temu rośnie mu w sondażach? Tak uważa Jarosław Kaczyński.
- Nie będę oceniał tej wypowiedzi. Prezydent mnie przyjął, przekazałem projekty ustaw o Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, Agencjach Pracy Tymczasowej, czy dot. podniesienia płacy minimalnej, które w szczególności będą dotyczyć ludzi młodych, zgodziliśmy się, że wspólnie będziemy naciskać na rząd, by te ustawy jak najszybciej weszły w życie. To tyle. Prezydent powinien być ponad spory, nie może być prezydentem żadnej partii, a już szczególnie PO. Jeśli prezydentem byłby Lech Kaczyński to ustawy emerytalnej na pewno by nie podpisał. Nawet, gdyby była przygotowana przez PiS. Jestem o tym przekonany.
WP: Wszystko wskazuje na to, że Bronisław Komorowski jednak ustawę podpisze. Co wtedy? Szykuje się kolejna blokada? Przyjdziecie pod Pałac Prezydencki? Zablokujecie Belweder?
- Nie mogę powiedzieć, czy zablokujemy Pałac, czy nie. To nie byłoby w moim stylu, o tym decyduje sztab protestacyjny i komisja krajowa. Pewne rzeczy rodzą się godzinę lub dwie przed akcją.
WP:
Nie trzeba panu dwa razy powtarzać.
- Nie trzeba, bo jak się w coś zaangażuję, daje z siebie wszystko, wkładam całe serce we wszystkie związkowe inicjatywy i tego samego wymagam od swoich współpracowników.
WP:
Wstrzymacie się z ewentualnymi blokadami na czas Euro 2012?
- Nie składamy żadnych apeli o rozejm, jak robią to politycy, bo ws. emerytur nie będzie żadnego rozejmu. Nie będziemy robić sobie wakacji, zawieszać działalności, tylko dlatego, że są mistrzostwa.
WP:
Jaki jest zatem plan na najbliższe tygodnie?
- Rozpoczynamy kolejną kampanię pod hasłem "My i tak wygramy...! NSZZ Solidarność". Mamy wiele pracy, będziemy cały przypominać o ustawie "67", kwestii umów śmieciowych. Jeśli politycy myślą, że jest już pozamiatane, że Polacy zapomną o tej ustawie, mylą się. Posłowie, którzy za tym zagłosowali wykopali sobie polityczny grób. Czy wybory będą za rok, czy dwa, rozliczymy ich.
WP: Prezydent Komorowski nie może zatem spać spokojnie? I dla niego przygotowaliście niespodziankę?
- Nikt nie może spać spokojnie, nawet prezydent. Żadna władza raz dana, nie jest dana na zawsze.
WP:
To zabrzmiało groźnie...
- Nie chciałbym nikogo straszyć, ale wszystko może się zdarzyć. Na całym świecie odbywają się demonstracje, ludzie mają prawo do wyrażania swojego niezadowolenia. Proszę zrozumieć, że nasze akcje nie są po to, by utrudnić życie władzy. To władza walczy ze społeczeństwem, nie odwrotnie.
WP:
Nie obawia się pan, że sprawa demonstracji przed sejmem źle się dla was zakończy?
- Prokuratura to oceni, dziwię się, że politycy tak łatwo ferują wyroki w tej sprawie. Nie mogę pojąć, dlaczego posłowie, a głównie posłanki nagle przypomniały sobie, o czym mówi konstytucja. Narzekały, że były więzione, że ich prawa obywatelskie zostały naruszone.
WP:
A nie zostały?
- Dobrze by było, żeby te panie przypomniały sobie o konstytucyjnych prawach ludzi, którzy nie otrzymują wynagrodzeń przez rok, jak było to w przypadku robotników, którzy budowali autostrady na Euro, tyle miesięcy harowali na mrozie, a teraz nie mają za co żyć. Radzę też przyjrzeć się, w jakiej sytuacji są młodzi ludzie, którzy tracą pracę, bo chcą w swojej firmie zakładać związki zawodowe, a pracodawcy sobie tego nie życzą. Niech te panie walczą o prawa pracownicze, jak o własne. Śmieszy mnie to, co robią. WP: Nie uważa pan jednak, że uderzenie posła Suskiego kijem od flagi było łamaniem prawa?
- Z posłem Suskim jest jak z człowiekiem, który przechodzi przez jednię na czerwonym świetle i ma potem pretensje, że go potrącił samochód. Suski skakał przez barierki jakby był w innym stanie, miał jakieś ADHD, prowokował, krzyczał na ludzi, że są pijani. Co on się spodziewał, że mu taksówkę zamówimy na dworzec?
WP:
Może pan ręczyć, że związkowcy nie byli pijani?
- Przyzwyczailiśmy się już do tego, że jeśli komuś brakuje argumentów, wyzywa nas od pijaków, warchołów, terrorystów. Nie przejmujemy się tym, robimy swoje.
WP: Pan dostał nawet etykietkę szowinisty, który nie chce wypuścić z sejmu posłanki, spieszącej się do małego dziecka. Prof. Środa stwierdziła, że nie wie pan, że kobieta to też obywatel.
- Pani Środa popada ze skrajności w skrajność. Mówi, że "Solidarność" powinna zmienić nazwę, a może to ona powinna zmienić nazwisko, nazywać się np. Czwartek i przestać się rzucać.
WP:
Ale twierdzi, że dyskryminuje pan kobiety.
- Jestem pracodawcą i robię wszytko, by ułatwić życie rodzinne młodym matkom, by mogły łączyć pracę zawodową z wychowaniem dzieci."Solidarność" uczestniczy w wielu programach jak telepraca czy job-sharing, aby im pomóc.
WP: Nie żałuje pan słów, których użył pan w stosunku do posłanki PO? Mówił pan, że kobieta, która wychowuje niemowlę, powinna siedzieć na urlopie macierzyńskim, a nie iść do pracy.
- Nie żałuję. Pani Pomaska obnosi się swoim macierzyństwem i to nie pierwszy raz. Przecież kilka dni przed rozwiązaniem przyjechała do sejmu po to, by zagłosować przeciw referendum ws. reformy emerytalnej. Do kogo by miała pretensje, gdyby była wtedy np. na lotnisku, lot byłby przerwany, a ona zaczęłaby rodzić? Miałaby pretensje do pilota? Linii lotniczych? Przepraszam, ale nic złego nie powiedziałem. Jeśli kobieta ma trzytygodniowe dziecko, powinna być na urlopie macierzyńskim. Sam mam dwójkę dzieci, moja żona też pracowała, ale jak dzieci miały po trzy tygodnie, była na urlopie.
WP:
Jak pana żona zareagowała na pana wypowiedź o posłance?
- Nie rozmawiamy na ten temat, bo rozumiemy się bez słów. Wychowaliśmy dwójkę dzieci, choć nie było lekko, mieliśmy problemy, nie było pieniędzy. Mimo wszystko nie wyobrażałem sobie wówczas, by żona od pierwszego dnia, choć na chleb nam nie starczało, poszła do pracy. Chciałem by była z dziećmi. Dziś jest niewiele lepiej. Młodzi nie chcą zakładać rodziny, bo mają niestabilną pracę, małe zarobki. Radziłbym zatem pani poseł by zgłębiła ten temat, zrobiła wszystko, by ich warunki życiowe się poprawiły. W sejmie leży nasz projekt ws. podniesienia płacy minimalnej. Mam nadzieję, że Agnieszka Pomaska poprze nasze inicjatywy.
WP:
Przeżywa ataki na pana?
- Żona mnie wspiera, ale nie jest bezkrytyczna. W naszym domu obowiązuje jedna zasada - mówimy sobie prawdę. Krytyka jest mi bardzo potrzebna, bo nie jestem święty, popełniam błędy, jak każdy. Gdyby ludzie zaczęli mnie okłamywać, byłby to początek końca.
WP:
Puściły panu nerwy, gdy premier nazwał pana pętakiem?
- Mi nie, córka była wściekła, pamiętam jak mi tego dnia wysłała SMS-a. Ale powiem szczerze, że na demonstracjach czy zebraniach związkowych usłyszałem już nie takie rzeczy na swój temat, że nauczyłem się jednego: nie ma co się obrażać, trzeba brać wszystko na klatę.
WP:
No tak, ale nie wyzwał pana związkowiec tylko premier. Trudno to brać na klatę.
- To fakt, nie sądziłem, że takie słowa padną. Ale z tego co widziałem, nie był przygotowany do debaty, wyszedł na mównicę z jedną karteczką, puściły mu nerwy. Spotkaliśmy się potem za fotelem pani marszałek i premier powiedział, że jeśli będzie potrzeba - przeprosi. Powiedziałem, że nie ma takiej potrzeby.
WP: Padają zarzuty, że "Solidarność" podgrzewa społeczne nastroje, nakręca spiralę nienawiści a grecki styl protestowania wkroczy wkrótce na nasze ulice.
- Jest skutek, ale jest i przyczyna. Jeśli rząd nie chce z nami rozmawiać o reformie, wydaje rozkazy, przyjmuje dekrety, zwołuje specjalne posiedzenie rady ministrów, komisję, a potem mówi: wybijcie sobie referendum z głowy i nie chce nas wpuścić do sejmu, gdy ważą się losy ustawy, to jakoś musimy reagować. Parlament to nie prywatny folwark Ewy Kopacz czy Bogdana Borusewicza. Pokazali nam, że miejsce "Solidarności" jest na ulicy, więc wyszliśmy na ulicę.
WP: Lech Wałęsa obarcza pana odpowiedzialnością za budzenie upiorów, nakręcanie spirali nienawiści.
- No pewnie, oni by wszyscy chcieli, aby cała Polska należała do PO. Najlepiej jakby podzielić społeczeństwo na biednych i bogatych. Bogaci mieliby opływać w luksusy, a biedni - latać w workach jutowych, siedzieć cicho i pracować jak w sklepach "wszystko za 5 złotych", na zasadzie: dziś ich przyjmiemy, jutro - zwolnimy. Tak nie będzie. My jesteśmy od tego, aby o tych ludzi dbać.
WP:
"Solidarność" to dziś jedyna realna opozycja? Tak można wywnioskować z pana słów.
- Dziś "Solidarność" jest związkiem, który stara się pomagać nie tylko swoim członkom, ale pracownikom, emerytom, ludziom, którzy czują się skrzywdzeni, bezsilni, wykluczeni. Najgorsze jest to, że nawet bieda jest w Polsce sierotą.
WP:
Ma pan ambicje polityczne?
- Nie mam.
WP:
Ale mówił pan kiedyś: nigdy nie mów nigdy...
- Bo starsi koledzy mnie tego nauczyli. Nie mam ambicji politycznych, bo jestem niepoprawny w tym temacie, mam ADHD, muszę być wszędzie naraz i gdyby teraz siedział w jakiejś partii - PO, czy PiS i kazaliby mi głosować za ustawą "67" to zagłosowałbym przeciw. I wyrzuciliby mnie z klubu.
WP:
Ma pan osobowość lidera, więc może jakaś własna formacja?
- Nie mam takich planów, jestem przewodniczącym związku i chcę swoją ciężką pracą pokazać, że można inaczej. Zostałem obdarzony zaufaniem jako szef największego regionu i jestem z tego dumny. Żadnej polityki.
WP: Jarosław Kaczyński mówi, że przy całym szacunku dla pana, nie ma pan szans, by być drugim Wałęsą. "Nie sądzę by Duda mógł przemawiać kiedyś w Kongresie Amerykańskim i otrzymać standing ovation" - mówił prezes PiS w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Ale ja nie chce być drugim Wałęsą. Nazywam się Piotr Duda. Prezydent Wałęsa ma swoje zaszczytne miejsce w historii Europy i świata, więc Jarosław Kaczyński ma 100 proc. racji i dziękuję mu za tak miłe słowa pod moim adresem.
WP:
Lech Wałęsa zostanie zaproszony na tegoroczne obchody rocznicy strajku w Stoczni?
- Na razie o tym nie rozmawiamy. Do obchodów jeszcze dwa miesiące. Zobaczymy jak będzie.
WP:
Za to do pana pięćdziesiątych urodzin już tylko dwa tygodnie. Będzie feta?
- Najpierw będzie małe przyjęcie w Gdańsku, potem jadę na Śląsk obchodzić, jak się u nas mówi, Geburstag. Będzie rodzinnie i w gronie przyjaciół, którzy są przy mnie od lat. Najpierw wybierzemy się na mszę świętą, potem będziemy się bawić.
WP:
Zaprosi pan Lecha Wałęsę?
- Nie.
Rozmawiały: Agnieszka Niesłuchowska i Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska