Komandosi Kim Dzong Una. Siły specjalne Korei Północnej uczą się, jak zabić przywódców Korei Południowej
Kim Dzong Un kładzie duży nacisk na rozwój sił specjalnych - wynika z raportu Koreańskiego Instytutu Analiz Obronnych (KIDA). Północ inwestuje w szkolenie, sprzęt i formowanie oddziałów komandosów, którzy są w stanie przeprowadzać misje dywersyjne na terenie sąsiada.
21.12.2016 | aktual.: 21.12.2016 14:13
Siły zbrojne Korei Północnej kojarzą się przede wszystkim z masową armią wyposażoną w przestarzały sprzęt oraz z programem rozwoju technologii rakietowych i nuklearnych. Jednak południowokoreański think tank ocenia, że zupełnie niedocenioną formacją są siły specjalne, które, jak się okazuje, stoją na wysokim poziomie.
Batalion straceńców
KIDA ustaliło, że Kim ma do dyspozycji batalion komandosów (ok. 500 żołnierzy), którzy są szkoleni specjalnie pod kątem szturmu na Błękitny Dom - siedzibę prezydentów Korei Południowej. Komandosi są przyuczani do misji, których celem jest eliminacja sąsiedniej głowy państwa oraz członków rządu. Przy czym żołnierze ćwiczą ze świadomością, że może to być ich jedyna i zarazem ostatnia misja, z której nigdy nie wrócą.
4 listopada Kim Dzong Un odbył nawet gospodarczą wizytę w siedzibie tej jednostki, a w ubiegłym tygodniu komandosi wzięli udział w symulowanym ataku na Błękitny Dom, o czym informowały światowe media.
Atak na Błękitny Dom
Korea Północna naprawdę przykłada się do ćwiczeń desantu na siedzibę prezydencką w Seulu. W tym celu Północ zbudowała repliki budynków, zajmowanych przez głowę wrogiego państwa. To właśnie na terenie takiej placówki ćwiczył północnokoreański batalion, nazwany przez zachodnie media "ekipą zabójców".
Szturm, w otoczeniu generałów, z oddali przez lornetkę obserwował Kim Dzong Un. Akcja zakończyła się spaleniem ćwiczeniowej infrastruktury. Reżimowa agencja informowała, że lider był zadowolony. - Brawo, oddziały wroga nie będą miały miejsca żeby się schować, a co dopiero odpowiedzieć - cytowano przywódcę. Kim rozkazał oddziałowi, aby ten pozostał gotowy do "odważnych akcji bojowych" w "południowej części Korei".
Północnokoreański "atak" na Błękitny Dom zbiegł się z polityczną aferą w Korei Południowej, gdzie w atmosferze skandalu stanowisko prezydenta zwalnia Park Geun Hie, odsunięta przez parlament w ramach procedury impeachmentu. Komentatorzy oceniali, że zbieżność nie była przypadkowa.
Kim pod lupą
W Seulu trwa obecnie proces uważnej oceny aktualnych możliwości piechoty, artylerii, lotnictwa, marynarki wojennej oraz właśnie sił specjalnych Korei Północnej. Efekty tego audytu mają być tajne, a opracowanie otrzyma wyłącznie ministerstwo obrony oraz szefowie sztabów.
Od 2000 roku z Północy na Południe zbiegło 294 żołnierzy i to właśnie oni są głównym źródłem informacji na temat faktycznego stanu wojsk Kimów. W gronie tych uciekinierów jest około 30 oficerów wysokiej rangi, którzy mieli dostęp do szczególnie wrażliwych obszarów. Ich wiedza jest dziś podstawą oceny potencjału północnokoreańskich sił zbrojnych.
Oficerowie oferują na tyle unikatowe informacje, że na wgląd do powstającego właśnie raportu mocno liczy Japonia, która w listopadzie podpisała z Koreą Południową porozumienie o wymianie informacji wojskowych.
Spojrzenie z USA
Południowokoreańskie opracowanie będzie prawdopodobniej najpełniejszym zestawieniem militarnej wiedzy na temat Pjongjangu. W lutym Pentagon przedstawił swój raport. Amerykańskie informacje, oprócz tradycyjnego nacisku na programy nuklearne i rakietowe, zwracały uwagę właśnie na sił specjalne.
Departament obrony USA twierdził, że komandosi z Północy "należą do najlepiej przeszkolonych, dobrze wyposażonych, najlepiej odżywionych i wysoce zmotywowanych" sił, jakie do dyspozycji ma Kim Dzong Un.
Po przeanalizowaniu struktury wojsk specjalnych Amerykanie doszli do wniosku, że są one nie tylko stworzone z myślą o ofensywnych operacjach tuż za północnokoreańską granicą, ale także do prowadzenia defensywy na własnym terenie.
Powrót do przeszłości
Ponowne inwestycje Kim Dzong Una w siły specjalne są swego rodzaju przywołaniem historii sprzed kilku dekad. Już jego dziadek, Kim Dzong Il, nie tylko kładł nacisk na szkolenia komandosów, ale nawet korzystał z tych oddziałów w praktyce.
W styczniu 1968 roku oddział 31 wybranych żołnierzy sił specjalnych przeprowadził szturm na Błękitny Dom w Seulu. Akcja zakończyła się fiaskiem, 29 komandosów zginęło, jeden zdołał uciec do domu, a jeden został schwytany. Ich misją było zabicie prezydenta Parka Chung Hee (ojca ustępującej prezydent Park).
Przygotowania trwały dwa lata i bardzo przypominały ostatnie ćwiczenia na makiecie Błękitnego Domu. Prawie 50 lat temu północnokoreańscy komandosi też uczyli się na odtworzonej w pełnej skali prezydenckiej posiadłości. Na ich szkolenie składał się katorżniczy trening, między innymi długodystansowy bieg po trudnym terenie z prędkością 13 km/h i obciążeniem w postaci 30-kilogramowego plecaka. Komandosi zostali jednak wykryci, a większość z nich zginęła w wymianie ognia z żołnierzami Południa i USA.
Co ciekawe, trzy miesiące później Południe stworzyło własne samobójcze komando, składające się z dokładnie takiej samej liczby osób. Misja rewanżowa nigdy jednak nie doszła do skutku. I oby tym razem też nie było takiej potrzeby.