B. szef Łukasiewicza Andrzej Dybczyński (z lewej) i minister Dariusz Wieczorek spotkają się w sądzie
© PAP | Maciej Kulczyński, Radek Pietruszka

Kolejne oskarżenia pod adresem ministra Wieczorka. Były szef sieci badawczej zdradza kulisy

"Zniszczę pana wizerunek w mediach tak, że nigdzie pan już nie znajdzie pracy". Według Andrzeja Dybczyńskiego, byłego prezesa Sieci Badawczej Łukasiewicz, mówił to minister nauki Dariusz Wieczorek. Tak polityk nakłaniał go do zrzeczenia się odprawy. Nieskutecznie. Kierownictwo sieci skierowało zawiadomienie do prokuratury, wynajęło też agencję PR, która atakuje Dybczyńskiego.

Tekst: Paweł Figurski, Patryk Słowik

  • - Słowa ministra Wieczorka odebrałem jako próbę zmuszenia mnie do rezygnacji z moich praw. Dziś zaś te groźby są realizowane, bo się nie ugiąłem - mówi dr Andrzej Dybczyński, prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz od lutego 2023 do lutego 2024 r.
  • Minister Dariusz Wieczorek odmawia komentarza. Jego rzeczniczka usiłowała ustalić, czy dysponujemy nagraniem dźwiękowym (niedawno media obiegła taśma, na której Wieczorek i jego współpracownicy grożą rektorowi jednej z publicznych uczelni).
  • Dybczyńskiego zastąpił polityk Centrum dla Polski (partia stowarzyszona z PSL), 33-letni dr Hubert Cichocki. Nowy prezes wysłał do prokuratury zawiadomienie na Dybczyńskiego, zarzucając mu przekroczenie uprawnień. Ta wszczęła już sprawę.
  • Agencja PR zatrudniona za publiczne pieniądze przez obecne kierownictwo sieci wysyła do dziennikarzy "ściągi", w których opisuje wszystkie potencjalnie niewłaściwe praktyki byłego prezesa.

Utrzymanie fachowców

Dr Andrzej Dybczyński został prezesem Sieci Badawczej Łukasiewicz w lutym 2023 r. Nominację wręczył mu ówczesny minister nauki w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Przemysław Czarnek.

To intratne i prestiżowe stanowisko. Prezes Łukasiewicza staje się z automatu jedną z najbardziej wpływowych osób w polskiej nauce, bo zaczyna zarządzać molochem z budżetem na poziomie 1,7 mld zł rocznie i zespołem ok. 7 tys. ludzi. Niebagatelne jest też wynagrodzenie samego prezesa - wynosiło wówczas 56 tys. zł brutto miesięcznie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Andrzej Dybczyński jest bezpartyjny. W 2019 roku przeprowadził przekształcenie upadającej wrocławskiej spółki WCB EIT+ w instytut PORT, po czym przyjął propozycję ówczesnego ministra nauki Jarosława Gowina i został dyrektorem tego instytutu, jednego z ponad dwudziestu wchodzących w skład całej sieci badawczej.

- Byłem dumny z tego, co udało się zbudować w PORT. Zaczęliśmy ściągać naukowców z najlepszych zagranicznych jednostek, w tym pracujących tam Polaków, nawiązując współpracę z międzynarodowymi firmami i zdobywając prestiżowe europejskie granty. To był efekt tego, że wprowadziliśmy do instytutu międzynarodowe standardy rekrutacji i zatrudniania naukowców – mówi Dybczyński.

Prezesem całej sieci badawczej został trochę z przypadku - różne frakcje w PiS wzajemnie się blokowały przy wyborze prezesa. Ostatecznie wszystkie zgodziły się, by szefem instytucji został ktoś z jej środka.

Dybczyński szybko wprowadził nowe porządki. Zmienił między innymi zasady dotyczące zwalniania z pracy osób na stanowiskach kierowniczych - jeśli dyrektor lub wicedyrektor któregokolwiek z instytutów zostałby odwołany przed końcem ustawowej kadencji, przysługiwałaby mu 6-miesięczna odprawa. Łącznie aneksowano 34 umowy. W przypadku normalnego dokończenia kadencji nikomu nie należałaby się pieniądze.

- Proces zmian umów dyrektorów trwał od marca do września 2023 r. Był weryfikowany i jawny, a ja od początku deklarowałem, że musi być zakończony do początku września, by uniknąć oskarżeń o motywacje polityczne i związek z wyborami - wskazuje Dybczyński. I zaznacza, że na stanowiskach dyrektorskich byli najczęściej wybitni naukowcy, często o międzynarodowej renomie, którzy dostawali znacznie korzystniejsze finansowo oferty z sektora prywatnego.

Spotkanie z ministrem Wieczorkiem

Po zmianie władzy ministrem nauki został Dariusz Wieczorek, polityk Nowej Lewicy. W pierwszych tygodniach w ogóle nie zajmował się Siecią Badawczą Łukasiewicz. Zainteresował się na początku lutego 2024 r.

7 lutego doszło do spotkania ministra Wieczorka z prezesem Dybczyńskim. Jego przebieg relacjonuje nam Dybczyński. Według niego minister powiedział, że szanuje jego pracę w sieci i wie, że nie jest związany z polityką.

- Nadzorująca mnie wiceminister Maria Mrówczyńska też wystawiła mi bardzo dobrą ocenę. Raport z ewaluacji opracowany przez wybraną przez ministerstwo firmę bardzo pozytywnie ocenił wprowadzane przeze mnie w Łukasiewiczu zmiany. Minister jednak powiedział, że po prostu chce do Łukasiewicza wprowadzić swoich ludzi, ale za to będzie chciał wykorzystać moje kompetencje na innym stanowisku - relacjonuje Dybczyński.

Zaznaczmy - Dariusz Wieczorek, zapytany o ówczesną ocenę Dybczyńskiego, w ogóle nie odpowiedział.

Panowie się dogadali: Dybczyński złoży rezygnację (jak mówi - prawem ministra jest dobierać sobie współpracowników), a Wieczorek go odwoła. Zgodnie z umową w takiej sytuacji, przy przerwaniu 5-letniej kadencji, Dybczyńskiemu przysługuje półroczna odprawa. Dybczyński złożył rezygnację 9 lutego, a 14 lutego pojechał do ministerstwa po dokument odwołania.

Tego dnia doszło do spotkania, w którym uczestniczyli minister Wieczorek, Andrzej Dybczyński i Mariusz Lenard, wicedyrektor departamentu prawnego w ministerstwie.

- Po złożeniu przeze mnie dokumentu rezygnacji, postawa ministra całkowicie się zmieniła. Gdy stawiłem się po odwołanie, minister chciał mnie nakłonić – choć to nie jest chyba najlepsze słowo – do podpisania dokumentu, w którym zrzekam się odprawy i dostaję miesięczne wypowiedzenie. Po sześciu latach pracy w Łukasiewiczu - opowiada dr Dybczyński.

Naukowiec spytał wówczas mec. Lenarda, czy podpisanie dokumentu, o którym wspomniał minister, będzie oznaczało zrzeczenie się gwarantowanych umową praw. Prawnik potwierdził. Dybczyński odmówił więc podpisania papieru.

- "Jeśli pan nie podpisze, to zniszczę pana wizerunek w mediach tak, że nigdzie pan już nie znajdzie pracy" - takich słów użył wtedy minister Dariusz Wieczorek - opisuje Andrzej Dybczyński.

I dodaje, że mówi to z pełnym przekonaniem, zeznał to już zresztą w sądzie. A zarazem przypomina, że minister Wieczorek będzie na tę okoliczność również zeznawał przed wymiarem sprawiedliwości - odprawy Dybczyńskiemu do dziś nie wypłacono, więc złożył w tej sprawie pozew.

Czy ma nagranie rozmowy?

- Poczekajmy, aż minister Wieczorek postanowi się publicznie odnieść do tej sprawy - mówi.

"Sytuacja podobna do mojej"

Minister Wieczorek do sprawy nie chciał się odnieść. Jego rzeczniczka przekazała nam, że to niemożliwe ze względu na dobro śledztwa, które prokuratura prowadzi w związku z przekroczeniem uprawnień przez byłego prezesa Łukasiewicza.

Dlaczego Andrzej Dybczyński opowiada o sprawie dopiero po wielu miesiącach?

- Robię to ze względu na kolejną aferę w ministerstwie nauki, to jest próbę wymuszenia rezygnacji na panu rektorze Kopce z Grudziądza groźbą zamknięcia jego uczelni - tłumaczy były szef Łukasiewicza. - To jest przecież sytuacja podobna do tej, która spotkała mnie. I pokazuje, że to nie był wyjątek, jakieś tam wkurzenie się ministra na stawiającego mu się prezesa, na które machnąłbym ręką, bo wkurzałem każdego ministra nauki, tylko że najwyraźniej jest to typowy sposób postępowania osoby, która piastuje funkcję ministra nauki w Polsce – twierdzi.

Przypomnijmy: portal Niezalezna.pl opublikował nagranie, na którym minister Wieczorek wraz ze współpracownikami przekonują rektora jednej z uczelni – Publicznej Uczelni Zawodowej w Grudziądzu - do złożenia rezygnacji. Bliski współpracownik ministra - w jego obecności - wskazuje jednoznacznie rektorowi, że jeśli ten nie zrezygnuje ze stanowiska, zostanie zlikwidowana cała uczelnia. Rektor stwierdza, że złoży rezygnację, tyle że samodzielnie, następnego dnia, a nie w ministerstwie. Rozmówcy z ministerstwa wyrażają zaś w rozmowie z rektorem obawę, że rektorowi może stać się coś złego i nie da rady zrezygnować.

Nagrane spotkanie miało miejsce 19 lutego 2024 r., niespełna tydzień po spotkaniu z Andrzejem Dybczyńskim.

Ostatecznie rektor stracił stanowisko, a uczelnia nie została zlikwidowana. Resort nauki opublikowaną taśmę określił jako wyrwaną z kontekstu, a politycy obecnej większości rządzącej przekonywali, że Niezalezna.pl nie jest niezależna.

"Złote spadochrony" w prokuraturze

Następcą Andrzeja Dybczyńskiego został Hubert Cichocki, polityk Centrum dla Polski, partii związanej z Polskim Stronnictwem Ludowym (po objęciu stanowiska odszedł z partii). Nowy prezes złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez poprzednika.

Chodzi o przyznanie "złotych spadochronów" dyrektorom i wicedyrektorom instytutów należących do sieci - głównie poprzez zwiększenie ich odpraw, jeśli zostaliby odwołani przed końcem kadencji. W praktyce chodzi o kwotę rzędu 8 mln zł.

- Napiszcie, proszę, że jako prezes poprawiłem warunki i stabilność pracy polskich naukowców, profesorów i doktorów habilitowanych, którzy kierują instytutami badawczymi i mają doświadczenie zawodowe zdobywane na całym świecie - mówi Dybczyński. - A "niecelowość" moich działań polegała na tym, że starałem się utrudnić politykom odwoływanie ich w dowolnym momencie, bez liczenia się z ustawową kadencją i kompetencjami następców. Ministerialna kontrola, którą zlecił i której wynik zatwierdził minister Wieczorek, nie stwierdziła, że było to niezgodne z prawem. Tymczasem mój następca najpierw zmienił umowy dyrektorów i wicedyrektorów, a następnie już kilkunastu z nich odwołał, by wielu z nich zastąpić politykami bez doświadczenia.

Dybczyński wylicza politycznych nominatów.

- W Radomiu dyrektorem zrobiono Adama Duszyka, polityka PSL, radnego miejskiego. Zatrudnił już na kierowniczym stanowisku swojego kolegę z rady miasta z Koalicji Obywatelskiej, który zasłynął jedynie tym, że podczas meczu piłkarskiego został wyprowadzony ze stadionu przez ochronę za robienie burd. W Łodzi wicedyrektorem został Jarosław Berger, były policjant, kandydat Koalicji Obywatelskiej w wyborach samorządowych. Politykiem jest też, rzecz jasna, sam prezes Hubert Cichocki. No i crème de la crème - opisany przez redakcję WP Bartłomiej Ciążyński z Lewicy - wymienia Dybczyński, twierdząc, że to tylko początek długiej listy.

Przypomnijmy. Bartłomiej Ciążyński to polityk Lewicy, który w maju 2024 r. został zatrudniony w Polskim Ośrodku Rozwoju Technologii na stanowisku wicedyrektora - z pensją ponad 30 tys. zł miesięcznie. Stanowisko w ośrodku straciła za to prof. Alicja Bachmatiuk, wybitna polska chemiczka, pracująca m.in. jako profesor wizytująca w Chinach, laureatka stypendium dla wybitnych młodych naukowców.

Sam Ciążyński w lipcu został wiceministrem sprawiedliwości. Był nim zaledwie kilka tygodni. Stracił pracę i w rządzie, i w ośrodku badawczym po tym, gdy ujawniliśmy w WP, że wykorzystał służbowy samochód z Łukasiewicza oraz paliwo na prywatny urlop. Najpierw kłamał, że taka sytuacja nie miała miejsca, po ujawnieniu faktów - przyznał się.

- Moi prawnicy mnie uspokajają, ale jeśli miałbym zostać skazany - trudno. Może skazanie za próbę obrony naukowców przed politykami jest powodem do dumy, a nie do wstydu? Zanim jednak to nastąpi, chciałbym publicznie zapytać, dlaczego w sektorze prywatnym odprawy na kluczowych stanowiskach sięgają nawet kilkunastu miesięcy, a w sektorze publicznym zastanawiamy się, czy sześciomiesięczne wypowiedzenie to nie jest zbyt wiele. A za tym idą kolejne pytania, na które odpowiedź już będzie łatwiejsza: dlaczego sektor publiczny nie jest w stanie rywalizować o najlepszych pracowników z prywatnym? Dlaczego ludzie z sektora prywatnego, z firm i przemysłu, boją się przychodzić do pracy w sektorze publicznym, do pracy dla polskiego państwa? - pyta dr Dybczyński.

PR-owe podpowiedzi

Nowe kierownictwo Łukasiewicza postanowiło zatrudnić agencję PR - renomowaną firmę z Warszawy.

"Współpraca z podmiotem specjalistycznym w obszarze komunikacji jest strategicznie uzasadniona w kontekście realizacji zadań Centrum Łukasiewicz, takich jak wspieranie działalności naukowej, komercjalizacji czy społecznej odpowiedzialności nauki zgodnie z wytycznymi ministra ds. szkolnictwa wyższego i nauki. Aby skutecznie realizować te zadania, kluczowe jest posiadanie strategii komunikacyjnej, która odzwierciedla cele Sieci Badawczej Łukasiewicz, co umożliwia efektywne wsparcie procesów z zakresu komercjalizacji oraz społecznej odpowiedzialności nauki" - wyjaśnia Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

"Agencje doradztwa komunikacyjnego dysponują specjalistyczną wiedzą oraz doświadczeniem, które pozwalają na skuteczne reagowanie na dynamicznie zmieniające się warunki rynkowe. W ramach działań podejmowanych przez podmiot odbywają się m.in. szkolenia i warsztaty dla pracowników Sekcji Komunikacji i Promocji" - stwierdza resort.

Agencja formalnie została zatrudniona w celu świadczenia "usług doradczych w sprawach związanych z doradztwem strategicznym, doradztwem medialnym i komunikacyjnym".

Pomaga też jednak atakować w mediach byłego prezesa Andrzeja Dybczyńskiego.

Pracownicy agencji rozsyłają do dziennikarzy wiadomości, w których wskazują na odpowiedzialność Dybczyńskiego za wiele nieprawidłowości. Wiążą go wprost z Prawem i Sprawiedliwością, wskazując na to, że w jednym z instytutów zatrudniony był polityk Zjednoczonej Prawicy, członkiem rady Łukasiewicza był senator i wojewoda dolnośląski powiązany z PiS Jarosław Obremski, zaś bezpośrednio pod Dybczyńskim "po aferach willa plus i NCBiR zatrudnieni zostali Remigiusz Kopoczek i Krystian Saks".

- Oczywiście kolejność była odwrotna, przecież to łatwo sprawdzić. Ba, przede mną przez cztery lata prezesem sieci był polityk PiS, Piotr Dardziński. Ale dziś warto zadać inne pytanie: czy polskiemu podatnikowi podoba się to, że państwowa sieć badawcza płaci za niszczenie wizerunku swojego byłego prezesa w mediach? Czy politycy nie mogliby tego robić za własne pieniądze, skoro już muszą mnie ukarać za przeciwstawianie się upolitycznianiu nauki? I dlaczego, jeśli tak bardzo poprawiły się standardy, zwalnia się naukowców, zatrudnia polityków, a minister nauki zajmuje się obsadzaniem stanowisk przy zastosowaniu mało ministerialnych metod? - pyta Dybczyński.

***

Obecne władze Centrum Łukasiewicz przekazały nam, w odpowiedzi na zadane pytania, że postanowienia dotyczące wydłużonych okresów wypowiedzenia oraz automatycznego przyznania odprawy zostały usunięte z obowiązujących umów o zarządzanie.

"Centrum Łukasiewicz stosuje przepisy ustawy z dnia 3 marca 2000 r. o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi (tzw. Ustawa Kominowa), przy czym decyzja o ewentualnym przyznaniu odprawy (lub nie) zapada dopiero w momencie odwołania" - zaznaczono w wiadomości.

Z kolei umowa o zarządzanie zawarta z dr. Hubertem Cichockim nie zawiera postanowień dotyczących okresu wypowiedzenia, stosuje się więc ogólne zasady wynikające z obowiązującego prawa.

"Umowa ta przewiduje możliwość przyznania przez Ministra Nauki prawa do odprawy zgodnie z tzw. Ustawą Kominową w wysokości maksymalnie jednokrotnego wynagrodzenia miesięcznego, nie przewiduje natomiast jej automatycznego przyznania. Jest to wyłączna kompetencja Ministra Nauki" - czytamy w odpowiedzi.

Jednocześnie Centrum Łukasiewicz - zapytane o aktywność agencji PR w przedmiocie byłego prezesa - wskazuje, że "za kontakty Centrum Łukasiewicz z dziennikarzami odpowiadają wyłącznie przedstawiciele Sekcji Komunikacji i Promocji Centrum Łukasiewicz".

Paweł Figurski, Patryk Słowik, dziennikarze Wirtualnej Polski

Napisz do autorów:

Paweł Figurski - pawel.figurski@grupawp.pl

Patryk Słowik - patryk.slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (1713)