Kluczowe zeznania ws. łowców narządów
Czy w białostockim szpitalu fałszowano próbki moczu pacjentów w ciężkim stanie, by ukryć podawanie im thiopentalu? Jak się dowiedziała „GP”, anestezjolog K. ze szpitala w Białymstoku zeznała w ubiegłą środę w prokuraturze, że w szpitalu powszechnie mówiło się, że anestezjolog zajmujący się kandydatami na dawców zamieniał ich mocz, który miał być badany na obecność thiopentalu, na własny. O używaniu thiopentalu do „markowania” śmierci mózgu w celu uzyskania narządów do przeszczepów po raz pierwszy pisaliśmy 28 marca.
19.06.2007 | aktual.: 11.06.2018 15:02
Pierwszym lekarzem, który w grudniu 2005 r. złożył zeznania o podejrzeniu patologicznego stosowania thiopentalu, był dr Wojciech S. z Białegostoku. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie, gdzie lekarz o tym opowiedział, dopiero po dziewięciu miesiącach przekazała sprawę do prokuratury białostockiej. W tym czasie dr S., który pomógł też policji w zorganizowaniu prowokacji łapówkarskiej wobec szefa białostockiej kardiochirurgii, przeżył gehennę.
Reportaż "Superwizjera" TVN z 28 maja 2006 r. „Kardiochirurg bez serca” o łapówkarskiej prowokacji dr. S. przeciwko doc. H. i tekst w „Newsweeku” pt. „Zniszczyć doktora H.” obiegły całą Polskę. Ich autor dostał kilka prestiżowych nagród. Dr. S. zwolniono z pracy, izba lekarska chce pozbawić go prawa wykonywania zawodu, a prokuratura postawiła mu zarzut niesłusznego posądzenia zwierzchnika. Tymczasem ze śledztwa „GP” wynika, że uknuto misterny plan zniszczenia lekarza, wykorzystując media, bo naraził się układowi transplantologów.
Izba lekarska czy sąd kapturowy?
Układ niszczy niewygodnych lekarzy. Dr R., który złożył zeznania w sprawie dr. Mirosława G. z MSWiA, nie obronił specjalizacji, bo profesorowie uznali: „kapusiów trzeba niszczyć”. Tak właśnie skomentował „skasowanie” młodego lekarza jeden z członków komisji kwalifikującej – mówi jeden z kardiochirurgów (nazwisko i imię do wiadomości redakcji).
Dr Wojciech S., chirurg z Białegostoku, który zorganizował prowokację łapówkarską wobec doc. Tomasza H. (kolegi dr. Mirosława G.) i złożył zeznanie w sprawie podejrzeń „markowania” śmierci chorych thiopentalem, stracił pracę. Chirurdzy, którzy bronili S., też stracili pracę. A doc. H., gdy prokuratura oskarżyła go o wzięcie łapówki, nie tylko nie został zawieszony do czasu wyjaśnienia sprawy, ale... awansował na szefa białostockiej kliniki kardiochirurgii. Dr Andrzej K., chirurg z Białegostoku, zwolniony, bo popierał dr. S., zeznał 23 maja 2007 r. w sądzie pracy w sprawie dotyczącej dr. S.: „Kiedy w styczniu tego roku byłem na szkoleniu z transplantologii w ramach mojej specjalizacji, asystenci z Kliniki Kardiochirurgii MSWiA w Warszawie powiedzieli mi, że ich kierownik [dr Mirosław G. – przyp. LM] mówił do nich: «co mam zrobić z tym chłopakiem, bo H. [doc. Tomasz H., oskarżony o wzięcie łapówki] dzwonił i mówił, żeby go uwalić». Dr G. powiedział do mnie, że będę u niego miesiąc albo w ogóle” – zeznał też dr
K. Ostatecznie G. powiedział, że nie wyda dr. K. żadnego zaświadczenia o odbyciu szkolenia.
To przestroga dla innych lekarzy, by udawali, że nie widzą łapówkarstwa, błędów lekarskich, które narażają zdrowie i życie chorych, oraz by nie współpracowali z organami ścigania. Bo wylądują na bruku albo nawet w więzieniu– mówi dr Wojciech S. Nie chce, by podawać jego nazwisko i wizerunek, bo byłoby to pretekstem do obrony m.in. TVN i „Newsweeka”, które chce podać do sądu za naruszenie jego dobrego imienia i wizerunku. Nie opłaca się być uczciwym. Mam najwyższy stopień specjalizacji z chirurgii, chirurgów brakuje, a jeżdżę na karetce 150 kilometrów od domu, bo w okolicy Białegostoku nikt nie zaryzykuje mnie zatrudnić, ponieważ naraziłem się układowi lekarzy.
Podlaska izba lekarska chce pozbawić dr. S. prawa wykonywania zawodu, choć na razie nie jest o nic oskarżony. Szef izby prof. Jan Stasiewicz zapowiada, że zrobi to, nawet zaocznie. Nie chciał jednak rozmawiać na ten temat z „GP”. Ta sama izba nie interesuje się postawą etyczną doc. Tomasza H., już oskarżonego przez prokuraturę o łapówkarstwo, a nawet wypowiada się – choć proces H. wciąż trwa – że jest on niewinny. To izba lekarska czy sąd kapturowy?
Atakują nawet ministrów
Minister sprawiedliwości, który chce wyplenić patologię ze środowiska transplantologów, jest atakowany przez czarny pijar, któremu zdał się ulec nawet premier, krytykując min. Ziobro za wypowiedzi o dr. G. Minister zdrowia Zbigniew Religa za opowiedzenie się przeciw dr. G. i patologicznym interesom lekarzy z firmami farmaceutycznymi zostaje wygwizdany na zjeździe Polskiego Towarzystwa Transplantologicznego. Szefem PTT zostaje profesor, na którym ciąży dotąd niewyjaśnione podejrzenie, że był promotorem pracy – plagiatu naukowego. Układ czuje się mocny. Atakuje nawet ministrów. Jego ludzie są we władzach wszelkich gremiów podejmujących decyzje związane z transplantologią. Jak się dowiedzieliśmy w Ministerstwie Zdrowia, lekarze z układu zapowiedzieli ministrowi Relidze, że za sprzeniewierzenie się szefa resortu zdrowia ich interesom „zniszczą” syna ministra. To już nie interesy korporacyjne, to prawie mafia. Do walki wykorzystuje się środowiska chorych, uzależnione od transplantologów. Ludzie po przeszczepach
do końca życia muszą brać leki immunosupresyjne, które mogą przepisać im tylko lekarze ze specjalnej listy (często z układu). Pacjenci żądają dymisji szefa CBA Mariusza Kamińskiego, zajmującego się tropieniem patologii wśród transplantologów.
Dlaczego układ tak zawzięcie kontratakuje? Główny jest jeden powód. Artykuły „GP”, wypowiedzi ministrów Ziobry i Religi, zeznania uczciwych lekarzy zagroziły interesom finansowym tych z układu i ich wszechwładzy. Ich powiązaniom z firmami farmaceutycznymi, zarabianiu na kwalifikowaniu dawców i transplantacjach, manipulacji listami osób kwalifikowanych do przeszczepów, łapówkarstwu itp. Dlatego będą walczyć do końca.
Za każdy przeszczep serca ośrodek dostaje 120 tys. zł, niezależnie czy jest udany, czy nie, czy pacjent przeżyje, czy nie. W szpitalu MSWiA śmiertelność po przeszczepach serca za dr. Mirosława G. była bardzo duża, 27–30 procent. Popełniano błędy lekarskie albo kwalifikowano chorych do przeszczepów serca, zdając sobie sprawę, że i tak nie przeżyją. Ale pieniądze za przeszczep wpłyną – mówi jeden z chirurgów. Za czasów dr. Mirosława G. przeprowadzono rekordową liczbę transplantacji serca (w 2006 r. – 35, najwięcej w kraju). Jak się dowiedziała „GP”, CBA bada stosowanie thiopentalu w szpitalu MSWiA w okresie, gdy pracował tam dr G.
Stracił zaufanie do doc. H.
28 maja 2006 r. TVN wyemitowała w magazynie Superwizjer reportaż „Kardiochirurg bez serca” o łapówkarskiej prowokacji dr. Wojciecha S. przeciwko doc. H., szefowi Kliniki Kardiochirurgii AM w Białymstoku. Przy bliższym poznaniu tej sprawy okazuje się jednak, że prawda wygląda zupełnie inaczej – reportaże były nieobiektywne, a sposób działania prokuratury co najmniej dziwny.
Dr S. na nieprawidłowości w szpitalu, w którym pracował, zawsze reagował spontanicznie. To właśnie on w 2003 r. zainteresował media sprawą dr. C., poprzednika doc. H. Miejscowy „Dziennik Poranny” opisał wstrząsające przypadki, w tym zgony chorych. Po ukazaniu się artykułu dr. C. odwołano z funkcji szefa kliniki kardiochirurgii.
Tym razem dr S. zdecydował się pomóc policji w zorganizowaniu prowokacji łapówkarskiej przeciwko następcy dr. C. Ale zanim do tego doszło, dr S. był prawą ręką doc. H. Rozkręciłem mu fundację kardiochirurgii, załatwiłem, że moi znajomi, właściciele dużych firm, wpłacali nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych – mówi dr S. Chciałem mu pomóc, w końcu to ja przyczyniłem się do tego, że szpital ściągnął doc. H. z Wrocławia. Cały zespół zaangażował się, by mu pomóc. Pracowaliśmy za darmo, po godzinach. Dwa lata tak pracowałem, prawie nie wychodziłem z kliniki, bo doc. H. wciąż obiecywał, że sprawy naszego wynagrodzenia na pewno załatwi– opowiada S.
Zauroczenie dr. S. doc. H. skończyło się w maju 2004 r., gdy doc. H. próbował pozbawić prawa wykonywania zawodu i podać do prokuratury Krzysztofa P., anestezjologa, który powiedział, że nie będzie dalej asystował przy operacjach za darmo, że nie wejdzie na zabieg popołudniowy, dopóki dyrekcja nie ustali sposobu wynagrodzenia za pełnione po godzinach dyżury.
Doc. H. chciał się na nim odegrać, podsunął mi do podpisu sfałszowane oświadczenie jednego z kolegów, który już kiedyś fałszował dokumenty szpitalne, że chora, przy której operacji miał asystować Krzysztof P., wymagała natychmiastowej operacji, co było nieprawdą. Chciał, bym ja też je podpisał. Nie podpisałem. Później dowiedzieliśmy się, że doc. H. w 2003 r. podpisał kontrakt, na podstawie którego dostaje pieniądze za każdego chorego hospitalizowanego w klinice i za każdą operację. Był więc zainteresowany jak największą liczbą operacji i chorych. A nam za pracę po godzinach nie płacił. Zaufanie dr. S. do szefa kliniki jeszcze bardziej się nadwątliło, gdy doc. H. wezwał go do siebie i powiedział, że jako jedyny dostanie etat kliniczny. To było duże wyróżnienie, ale ja tego nie przyjąłem, bo przedtem kilkakrotnie obiecywał takie etaty mnie i dr. K. Czułbym się nie w porządku wobec kolegi i to mogłoby mnie z nim poróżnić. Poprosiłem o rozpisanie etatu na pół – opowiada dr S.
Niedługo potem doc. H. wezwał cały 11-osobowy zespół kardiochirurgów i powiedział, że dzieli zespół na tzw. nożnych oraz klatkowych – czyli tych lepszych, których miejsce widzi w kardiochirurgii. Takie podziały są normalne, ale nie po ośmiu latach pracy z zespołem. Nagle, bez podania przyczyn, mówi się, że ktoś się nie nadaje. Ludzie zaczęli uciekać z kliniki, odeszło sześciu chirurgów. Od klatek piersiowych zostałem tylko ja i dr K. – opowiada S. W styczniu 2005 r. w klinice kardiochirurgii wprowadzono „oscylator kasy”, jak to nazywa dr S.
Anestezjolodzy mówią do mnie: Wojtek, kradną pieniądze z NFZ! Ministerstwo Zdrowia płaci za operację na otwartym sercu 20–28 tys. zł, w tej kwocie są dwa dni pobytu na oddziale pooperacyjnym, za by-passy resort płaci 15 tys. Oni wymyślili, jak zwiększyć zyski kliniki kardiochirurgii kosztem NFZ o ok. 150–200 tys. zł miesięcznie. Zamienili nazwę oddziału pooperacyjnego na oddział intensywnej terapii C (ale tylko na papierze), przez co NFZ płacił dodatkowo za pobyt na tym oddziale. O procederze poinformowałem NFZ, co spowodowało, że szpital musiał zwrócić do kasy podlaskiego NFZ ponad 600 tys. zł. Doc. H. dopisywał się też do operacji przeprowadzanych w klinice samodzielnie przez litewskiego chirurga, do czego nie miał prawa – mówi S.
Jezu kochany, nie trzeba
Ale czarę niezadowolenia z szefa kliniki przelała sytuacja, w której dr S. nabrał podejrzeń, że doc. H. bierze łapówki. Kiedyś będąc w sekretariacie docenta usłyszał, jak sekretarka umawiała na prywatne wizyty pacjentów H. Przyjmował ich w czasie pracy w swoim gabinecie w klinice. To, jak mówi, wkurzyło go. Zanim zorganizował prowokację, dziennikarka „Dziennika Porannego” zadzwoniła do sekretariatu kliniki, umówiła się na taką prywatną wizytę i opisała to w gazecie.
Mój kolega, prawnik, poradził mi, bym zawiadomił policję. A znajomy z Warszawy, któremu opowiadałem o tym, powiedział, że zna kogoś, kto jest chory i może wręczyć łapówkę. Był to Włodzimierz D., mało ciekawa osobowość, ale nie ona, lecz choroba układu krążenia była najważniejsza, więc wskazałem go policji – opowiada dr S.
S. zaangażował się w prowokację na tyle, że zapłacił choremu 3 tys. zł, bo taką sumę po prowokacji zażądał jako „pokrycie kosztów”. Pożyczył nawet część tej kwoty od kolegi. Może to dziwne, ale nigdy nie pogodzę się ani z korupcją, ani z zabijaniem chorych czy traktowaniem ich jak przedmiotów. Wychowałem się w rodzinie lekarskiej z tradycjami. Taki mam charakter. Poza tym to ja pomogłem w ściągnięciu H. do Białegostoku, czym spowodowałem, że kilku z moich znajomych straciło potem pracę. Czuję się za to odpowiedzialny – mówi S.
Policjanci wyposażyli w kamerę przybraną córkę tego chorego, Joannę Ś., i dali jej kopertę z 5 tys. zł. Kamera niewiele zarejestrowała, bo źle ją przypięto, ale fonia się nagrała. Joanna Ś. położyła kopertę na biurku H. W miniony poniedziałek Ś. podtrzymała zeznania.
Z nagranej wypowiedzi doc. Tomasza H.: „Jezu kochany, naprawdę nie trzeba, to nic, nic. Nie potrafię zagwarantować, że wynik operacji będzie lepszy”. Jeśli słowa te nie odnosiły się do łapówki, to do czego? Gdy do gabinetu doc. H. wkroczyli policjanci, koperta już znajdowała się w biurku H. Tłumaczył, że za późno zorientował się w sytuacji i że miał zamiar zwrócić kopertę. Policjanci znaleźli też alkohol, ale nie wpisali tego do protokołu, pewnie uznając, że koperta jest tak przekonującym dowodem, że nie trzeba innych – mówi S.
Mylili się. Sprawy potoczyły się tak, że co prawda doc. H. oskarżono o przyjęcie łapówki, ale potem policjantów zawieszono w czynnościach służbowych i toczy się wobec nich sprawa prokuratorska o uzgadnianie ze świadkami zeznań. Zawieszenie policjantów w czynnościach dało później podstawy do zawieszenia procesu H. S. stracił pracę, choć niedługo przed zwolnieniem dostał nagrodę rektora AMB za pracę medyczną dla Akademii. A proces doc. H. zawieszono na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, która wszczęła śledztwo przeciwko dr. S. za nieuzasadnioną, zdaniem śledczych, prowokację wobec zwierzchnika. Gdyby skazano S., wówczas dalsze sądzenie doc. H. byłoby bezzasadne. Czyż nie bardziej logiczne wydaje się najpierw osądzenie H.? Skoro sąd – załóżmy – uznałby go winnym, bezzasadne byłoby oskarżanie S. o nieuzasadnioną prowokację. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie zdecydowała jednak, że będzie odwrotnie.
Dziennikarska wnikliwość
Jak to się stało, że wszystko przybrało tak nieoczekiwany obrót i sprawą zajęła się Prokuratura Apelacyjna w Krakowie? By do tego dojść, trzeba przypomnieć rolę dziennikarzy "Superwizjera" TVN z Krakowa w całej tej historii.
Po prowokacji doc. H. szybko zorientował się, że udział w jej zaaranżowaniu miał dr S. Szukano powodu do zwolnienia mnie z pracy. Były naciski na dr. J., p.o. kierownika kliniki, by mnie przesunął do poradni kardiologicznej, a ponieważ nie chciał się zgodzić, zwolnili go, mimo że 65 pracowników kliniki podpisało się pod petycją, by tego nie robili – mówi S.
S. przesunięto jednak z kliniki do poradni kardiologicznej, potem zwolniono, mimo że S. był wówczas przewodniczącym związków zawodowych. Dziennikarka TVN z Białegostoku, której opowiedziałem tę historię, powiedziała, że skontaktuje mnie z kolegą, który przygotowuje program „Stop korupcji”. Był to Daniel Zieliński. Przyjechał w sierpniu 2005 r., opowiedzieliśmy mu o wszystkim, o błędach lekarskich doc. H., o „oscylatorze kasy”, o fałszowaniu dokumentów szpitalnych, rozmawiał z różnymi lekarzami. Cały czas w tajemnicy nas nagrywał. Opowiedzieliśmy mu wszystko w dobrej wierze, że tym się zajmie, sprawdzi. A on pokazał to nagranie dyrektorowi szpitala – mówi S.
Lekarze opowiedzieli też red. Zielińskiemu o tym, że w szpitalu mówi się o „markowaniu” śmierci mózgowej chorych na OIOM-ie thiopentalem, by uzyskać od nich narządy do przeszczepów. Początkowo zapalił się, no bo skoro najlepszy anestezjolog w Białymstoku, K., mówi mu, że zabijano ludzi dla narządów, czy to nie brzmi wiarygodnie? K. powiedział, że jest tajemnicą poliszynela, że się „markuje” śmierć thiopentalem – mówi S.
Sprawdziłem wszystkie informacje i rozmawiałem z informatorami, z którymi dr S. nas skontaktował. Żadna z tych osób nie zaobserwowała tego procederu i nie potwierdziła słów dr. S. Nie było więc żadnych dowodów, a nawet poważnych poszlak w tej sprawie – twierdzi odpowiadając na pytania „GP” Daniel Zieliński.
Jedynym sposobem udowodnienia zbrodniczego procederu było zbadanie próbek krwi lub moczu chorego już zakwalifikowanego jako dawcę narządów – czy nie ma w nich thiopentalu. Pracownica szpitala obiecała red. Zielińskiemu pomoc – była okazja udowodnić zbrodnicze praktyki i tym samym im zapobiec. Znalazła się osoba ze średniego personelu OIOM, która chciała wynosić próbki krwi zakwalifikowanych dawców – mówi „GP” była pracownica szpitala, która miała w tym pomagać. Red. Zieliński twierdzi, że „ostatecznie kobieta wycofała się i nigdy nie otrzymaliśmy próbek krwi”.
Co innego mówi „GP” kobieta: Red. Zieliński dwa tygodnie po tym, jak pielęgniarka zgodziła się wynosić próbki krwi, będąc w moim domu rozpisał mi na kartce, co mam robić, ale potem już nie odzywał się do mnie. Zrozumiałam, że się wycofał.
Red. Zieliński nie podjął wątku korupcyjnego („oscylator kasy”), nie zajął się błędami lekarskimi doc. H., fałszowaniem dokumentów, nie zajął się thiopentalem. Zajął się dr. S. – skrytykował go w reportażu, że pomógł w zorganizowaniu prowokacji. Zarazem Superwizjer (a potem także „Newsweek”) podjął się de facto wybielenia doc. H., zadania ryzykownego, bo przyjął on kopertę z pieniędzmi, jego sprawa toczy się w sądzie i może zostać skazany. Gdy doc. H. wypuszczono z aresztu (rektor AMB i dyrektor szpitala poręczyli za niego), wtedy u mnie pojawił się znów Włodzimierz D., chory, który brał udział w prowokacji, i Joanna Ś., która zostawiła kopertę u doc. H., zaczęli dziwnie ze mną rozmawiać. Potem zrozumiałem dlaczego. Red. Zieliński zeznał w prokuraturze, że D. dostał od TVN 6 tys. zł – mówi dr S.
Najciekawsze jest zeznanie Włodzimierza D.: „Moja rola była taka, żeby znaleźć informacje, które by obwiniały dr. S.” – i znajduje się ono w aktach sprawy. Gdy mi nie przedłużono umowy o pracę, podałem sprawę do sądu pracy i wygrałem. Z wyrokiem poszedłem do dyrektora szpitala Bogusława Poniatowskiego spytać, jak sobie wyobraża dalszą współpracę ze mną. On mi wtedy pokazał fragmenty nagrania TVN – moje rozmowy z chorym D. i jego rodziną, którzy uczestniczyli w prowokacji, a teraz, jak sądzę, z powodów finansowych współpracowali z TVN. Wychodzimy z gabinetu dyrektora, a tam czeka już na mnie red. Zieliński z kamerą i pyta: czemu pan zmarnował życie dr. H.? Wcześniej w gabinecie dyr. Poniatowskiego nagrali nas, jak się potem okazało ukrytą kamerą, na potrzeby filmu o mnie. To było przygotowane od początku przeciwko mnie – mówi S.
Śmierdzące jajo
W listopadzie 2005 r. red. Zieliński powiedział, że ma obowiązek zawiadomienia prokuratury o sprawie thiopentalu [mimo że nie znalazł ku temu żadnych poszlak, jak sam twierdzi], bo chodzi o zagrożenie życia ludzi i że ma dobry układ w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie, dlatego powinniśmy tam złożyć zeznania. Po wezwaniu z prokuratury pojechaliśmy tam w grudniu 2005 r. z anestezjologiem K. i złożyliśmy zeznania – opowiada dr S.
Po 9 miesiącach sprawę thiopentalu Prokuratura Apelacyjna przekazała do Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. We wrześniu 2006 r. o 6 rano przyjechało po mnie ABW, zawieźli do Krakowa. Pod prokuraturą już czekała ekipa TVN. Prokuratura postawiła mi zarzuty fałszywych zeznań, nakłanianie do fałszywych zeznań osób uczestniczących w prowokacji, skierowanie śledztwa na niewinne osoby i spytali, czy jestem w stanie wpłacić 20 tys. zł kaucji. Ja – że od 9 miesięcy nie pracuję. Oni: no to 50 tys. – mówi dr S. Podczas przesłuchania opowiedziałem wtedy o wyłudzeniach pieniędzy z NFZ i błędach lekarskich doc. H., fałszowaniu dokumentacji lekarskiej i nakłanianiu do tego lekarzy przez doc. H. Okazało się jednak, że prokuratorzy nie zajęli się ani thiopentalem, ani wyłudzeniami, ani błędami lekarskimi, tylko… mną – mówi S.
Apelacja krakowska zainteresowała się sprawą wyłudzeń z NFZ dopiero w marcu 2007 r., po skardze S. do Prokuratury Krajowej na bezczynność prokuratorów – przekazała ją do Prokuratury Rejonowej w Białymstoku. Zostawiono w Krakowie tylko sprawę dr. S., choć ani to właściwy rejon, ani kaliber sprawy – apelacja krakowska zajmuje się tzw. grubymi sprawami, np. mafią paliwową. Czym zasłużył sobie zwykły lekarz z Białegostoku na takie „wyróżnienie”?
Prok. Jerzy Balicki, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, najpierw powiedział „GP”, że sprawę S. zatrzymano, bo była najbardziej zaawansowana. Teraz twierdzi, że zaszła konieczność wyłączenia prokuratury białostockiej „z uwagi na konieczność zbadania prawidłowości podjętych decyzji przez prokuratorów i funkcjonariuszy policji”. Oznacza to, że w sprawie podejrzeń o zabijanie ludzi thiopentalem nie zrobiono nic, zaprzepaszczono właściwie szansę udowodnienia procederu, a ścigano tego, który o tym doniósł.
W tzw. międzyczasie, po mojej skardze w Ministerstwie Sprawiedliwości, ABW zrobiła w marcu 2007 r. nalot w krakowskim TVN i znalazły się dodatkowe taśmy z nagraniami, których prokuratura wcześniej nie dostała od "Superwizjera", na których są m.in. zarejestrowane rozmowy dotyczące poważnych błędów lekarskich doc. H., jego zaniedbań i podejrzeń o korupcję – mówi S.
Zabrano 14 taśm – wynika z akt prokuratorskich. Tomasz Szałek, zastępca p.o. Prokuratora Krajowego, w piśmie, które jest w aktach sprawy, pisze: „w wyniku przesłuchania świadka Daniela Zielińskiego zaszła konieczność zabezpieczenia oryginałów nośników zawierających nagrania rozmów, w tym nieudostępnionych poprzednio przez telewizję TVN”.
Prokuratura krakowska uznała, że prowokacja wobec doc. H. była nielegalna, bo nie było symptomów świadczących, że H. postępuje nieetycznie, że „bierze”. Tymczasem wiedziała, że przed prowokacją ukazał się artykuł w białostockim „Dzienniku Porannym”, w którym dziennikarka opisała, jak umówiła się na prywatną wizytę do dr. H. w czasie jego pracy w państwowej klinice. Czy to dla prokuratury nie jest wystarczającym powodem do prowokacji? A poza tym uzasadnieniem prowokacji jest jej efekt – doc. H. wziął kopertę z pieniędzmi i został oskarżony.
Śledztwo przeciwko dr. S. ciągnie się od 18 miesięcy. 9 miesięcy temu postawiono mu zarzuty. Dotąd jednak nie ma aktu oskarżenia. Sprawę przeciwko dr. S. podjęła jeszcze ekipa prokuratorów za rządów SLD. Może okazać się, że dziś prokuratorzy znaleźli się w niewygodnej sytuacji. Nawet jeśli z zebranego materiału wynika, że sprawa kwalifikuje się do umorzenia, trzeba rozliczyć się z trwającego półtora roku śledztwa. Ktoś powinien za to odpowiedzieć. Najwygodniej byłoby postawić S. choćby drobny zarzut, by nie wyszło, że półtora roku ciągnięto śledztwo „na siłę”. Prędzej czy później jednak ktoś to śmierdzące jajo będzie musiał zjeść. Miejmy nadzieję, że minister Ziobro spowoduje, że będzie to prędzej niż później.
Doc. Tomasz H. nie chciał wypowiadać się ani w sprawie prowokacji łapówkarskiej, ani w sprawie błędów lekarskich, fałszowania dokumentów itp. Nie odpowiedział na przesłane mu pytania, uzasadniając to toczącym się procesem i postępowaniami prokuratorskimi w wymienionych sprawach.
Leszek Misiak