Kleszcz, Bóbr i Baobab. Tak wygląda warszawska defilada na 15 sierpnia
Sierpniowa defilada jest okazją do zaprezentowania najnowszego wyposażenia i pochwalenia się zakupami, jakich dokonali politycy. Na ulicach Warszawy pojawią się m.in. czołgi, samobieżne haubice, różnorodne systemy artyleryjskie, a na niebie - samoloty i śmigłowce.
Defilada w 2023 roku była wyjątkowa. Odbywała się w roku wyborczym, dlatego rządzący chcieli pochwalić się każdym zakupionym sprzętem. Na defiladzie pojawiły się więc niemal prosto z portowego nabrzeża, jeszcze w południowokoreańskim kamuflażu, haubice samobieżne K9, czołgi K2 oraz, praktycznie z linii fabrycznej, pierwsze przedseryjne gąsienicowe bojowe wozy piechoty Borsuk z bezzałogowym modułem uzbrojenia ZSSW-30.
W politycznych gabinetach pojawiły się nawet pomysły, aby na amerykańskie F-35 Lightning II nakleić polskie szachownice. Na szczęście, pomysł nie doszedł do realizacji, choć nie obyło się bez przysłowiowego "malowania trawy na zielono".
Co nowego w armii?
W tym roku zadebiutuje m.in. opancerzony pojazd rozpoznawczy Kleszcz, opracowany i wyprodukowany przez firmę AMZ-Kutno. Żołnierze od lat czekali na zastąpienie pojazdów rozpoznawczych opartych na przestarzałym podwoziu BRDM-2. Większość wozów ma około 50 lat i już dawno należała im się wymiana.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Modernizacja w latach 90. nieco zwiększyła możliwości tych wozów. Pojawiły się nowe środki łączności oraz nowa wieża, wzmocniono wały napędowe i zawieszenie. Zmiany wprowadzano podczas remontów generalnych, kiedy wozy miały już ponad trzydzieści lat. Dzięki temu BRDM-2 M96/M97 mogły posłużyć jeszcze kilka lat, jednak był to już sprzęt, który w chwili wejścia do linii słabo przystawał do zmieniających się warunków pola walki. Dlatego następca był tak pilnie oczekiwany.
Prace nad nowym wozem nazwanym Bóbr-3 rozpoczęto w AMZ-Kutno w 2013 roku. Prototyp miał pojawić się już trzy lata później, ale program złapał opóźnienie i najpierw przesunięto termin dostarczenia wozów na koniec 2019 roku, a następnie na kwiecień 2021 roku. W 2020 roku rozpoczęły się testy państwowe nowego wozu, a umowę ramową na dostawę 286 Lekkich Opancerzonych Transporterów Rozpoznania w ramach programu o kryptonimie Kleszcz podpisał w lutym tego roku minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz.
Program ciągnął się przez 11 lat, przetrwał pięciu premierów, czterech ministrów obrony, zmiany koncepcji i problemy z finansowaniem. Jest jednym z nielicznych przykładów na ciągłość decyzyjną kolejnych rządów w kwestii zakupów sprzętu wojskowego.
Innym z debiutantów jest testowany obecnie przez armię bezzałogowy system rozpoznawczo-uderzeniowy Gladius. System produkcji ożarowskiej WB Electronics umożliwia obserwację terenu, lokalizację, identyfikację i analizę obiektów wspieraną sztuczną inteligencją oraz zdolność natychmiastowego niszczenia ważnych celów na dystansie do 100 kilometrów.
System oparto na podwoziu Taktycznego Pojazdu Wielozadaniowego Waran, z zabudowaną wyrzutnią przeznaczoną do startów bezzałogowych statków rozpoznawczych FT-5 oraz rozpoznawczo-bojowych BSP-U i szkolnych BSP-U(T). Całość jest zintegrowana ze sprawdzonym w boju systemem dowodzenia i kierowania ogniem TOPAZ. Na razie zamówiono cztery moduły bateryjne za 2 mld zł.
Umowa na Apache
Tuż przed Świętem Wojska Polskiego, minister Kosiniak-Kamysz podpisał także umowę na zakup 96 śmigłowców AH-64E Apache o wartości ponad 48 mld zł.
Plany zakupu tych śmigłowców opracował minister Mariusz Błaszczak. Nowe maszyny mają zastąpić wysłużone śmigłowce Mi-24D i W. Polskie Mi-24 od wielu lat nie posiadają zdolności do niszczenia czołgów i ciężko opancerzonych pojazdów potencjalnego przeciwnika.
Szturmowce wysłane na zagraniczne misje do Afganistanu były uzbrojone jedynie w broń strzelecką i niekierowane pociski rakietowe 57 mm. Ponadto problem stanowią resursy tych maszyn, które w wielu przypadkach już się skończyły, a większość z nich powinna zostać wycofana do 2022 roku. Wybuch wojny w Ukrainie spowodował, że część maszyn została przekazana sąsiadowi. Zakup nowych śmigłowców był więc nieunikniony.
Apache były logicznym wyborem. Na światowym rynku nie ma wielu śmigłowców tej klasy, a AH-64E jest najlepszym z nich. Zaskakuje jedynie skala zakupów. Wielu wojskowych w rozmowach wskazywało, że wystarczyłoby 48 maszyn z opcją na zakup kolejnych. Jest to związane z ograniczonymi możliwościami absorpcji sprzętu przez Siły Zbrojne.
Armii nadal brakuje wyszkolonych ludzi. W 2022 roku Lotnicza Akademia Wojskowa przyjęła 146 studentów, z czego jedynie 70 miejsc było przeznaczonych na kierunki pilotażu. Zaledwie dwadzieścia miejsc na kierunku pilota samolotu bojowego naddźwiękowego, dwadzieścia na kierunku pilota samolotu transportowego wielosilnikowego i trzydzieści miejsc na kierunku pilota śmigłowca. To ledwie wystarcza na zastąpienie lotników, którzy odchodzą ze służby. Tymczasem MON planuje zwiększyć stan lotnictwa niemal dwukrotnie.
W tym roku limit przyjęć został zwiększony do 350 miejsc, z czego na pilotaż samolotu bojowego naddźwiękowego przeznaczono 30 miejsc, samolotu transportowego wielosilnikowego 33 miejsca, a na pilotaż śmigłowców 50 miejsc. Mimo podniesienia limitu miejsc, nadal jest to niewystarczająca liczba. Nie wiadomo, czy MON zwiększy ją w przyszłym roku, a jest to konieczne, aby nie zabrakło personelu.
Czym pochwali się armia?
Na pewno na Wisłostradzie największe wrażenie zrobią potężne czołgi K2 Black Panther oraz M1A1 Abrams, a także samobieżne haubice Krab i kupowane w Południowej Korei K9. Pojawi się także polski moździerz samobieżny kalibru 120 mm Rak, który w tym roku zadebiutował na froncie w Ukrainie. Ze sprzętu tam sprawdzonego będzie można zobaczyć także system rakietowy ziemia-ziemia M142 HIMARS i przeciwlotniczy średniego zasięgu Patriot.
Cieszy również liczba reprezentantów sprzętu polskiej produkcji lub produkowanego z dużym udziałem polskiego przemysłu, jak zestawy przeciwlotnicze krótkiego zasięgu Mała Narew, wozy rozpoznawcze Kleszcz, kołowe transportery opancerzone Rosomak, lekkie pojazdy Żmija, nowe bojowe wozy piechoty Borsuk i zautomatyzowane pojazdy minowania narzutowego Baobab-K.
Widzowie na pewno zachwycą się najbardziej medialnym sprzętem. Dla wojska z kolei niezwykle ważne są Kleszcze, Żmije, a wyciągając wnioski z działań wojennych w Ukrainie, również Gladiusy i Baobaby-K. Ten ostatni może nie jest gwiazdą, która świetnie wygląda w obiektywach, ale jest niezwykle istotnym systemem obrony.
Dzięki ufortyfikowaniu linii obrony i przemyślanemu minowaniu narzutowemu, Rosjanom udało się zatrzymać ukraińską ofensywę latem 2023 roku. Dlatego zakup tego systemu przez Wojska Lądowe może tylko cieszyć, zwłaszcza że jest to w stu procentach zestaw polskiej produkcji. System osadzony jest na czteroosiowym Jelczu 882.53. Na pace umieszczone jest sześć wyrzutni, które mogą pomieścić 600 min przeciwpancernych MN-123, dzięki którym może utworzyć pole minowe o szerokości 180 m i długości 1800 m w około 20 minut.
Cały proces jest zautomatyzowany, a pozycja pola minowego jest uaktualniana w czasie rzeczywistym na wszystkich mapach wpiętych w zintegrowany system dowodzenia. Pozwoli to na szybkie reagowanie w przypadku ataku przeciwnika, a we współpracy z rakietowymi systemami Langusta i HIMARS umożliwi zneutralizowanie przeciwnika, któremu pola minowe odetną drogi ucieczki.
Szyk w powietrzu
Nad Warszawą pojawi się niemal 80 statków powietrznych. Będą to najnowsze maszyny Sił Powietrznych – FA-50GF, czy należące do JW GROM S-70i Black Hawk. Zobaczymy także znane od lat F-16, CASA C-295, C-130 Hercules. Nie pojawią się natomiast wycofywane samoloty myśliwsko-bombowe Su-22M3 i myśliwskie MiG-29.
Nowe zakupy to w większości efekt zakupowego szaleństwa byłego szefa MON, Mariusza Błaszczaka. Statki powietrzne były kupowane bez przetargu, z bardzo małymi korzyściami dla polskiego przemysłu obronnego, a przede wszystkim bez planu i często wbrew potrzebom rodzajów sił zbrojnych.
Co gorsza, trend zamawiania bardzo niskiego offsetu, a tym samym niewielkich korzyści dla polskiego przemysłu, kontynuuje obecny szef resortu obrony. Władysław Kosiniak-Kamysz podpisał umowy offsetowe o łącznej wartości nieco ponad 1,2 mld zł, co stanowi niespełna 2,5 proc. wartości zakupu. Przy podobnie niskim offsecie w ramach programu Wisła ówczesna opozycja grzmiała, przypominając, że offset wynegocjowany w ramach zakupu śmigłowców wielozadaniowych Caracal wynosił 100 proc. wartości kontraktu.
W tym roku MON planuje wydać rekordowe ok. 159,9 mld zł na obronność, z czego niemal połowa zostanie przeznaczona na wydatki majątkowe. Na modernizację techniczną przeznaczono 34,9 mld zł. Za tę kwotę mają być m.in. spłacone raty za zakup samolotów F-35A Lightning II, za budowę fregat Miecznik i kolejnych niszczycieli min Kormoran II, za południowokoreańskie czołgi, haubice i samoloty, czy uruchomienie produkcji seryjnej transportera Borsuk.
A to dopiero początek wzrostów wydatków na obronność. Według szacunków Ministerstwa Finansów, biorąc pod uwagę prognozowany wzrost PKB, w przyszłym roku na armię powinna zostać przeznaczona kwota od 159,3 do 199,2 mld zł. Miejmy nadzieję, że pieniądze będą wydawane rozsądnie i zgodnie z potrzebami Sił Zbrojnych, a nie na doraźne potrzeby polityczne. Wojsko doskonale wie, czego potrzebuje. Wystarczy wsłuchać się w jego potrzeby.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski