ŚwiatKilkaset ofiar wojny z narkotykami na Filipinach. Obrońcy praw człowieka piętnują poważne nadużycia

Kilkaset ofiar wojny z narkotykami na Filipinach. Obrońcy praw człowieka piętnują poważne nadużycia

• Wojna z narkotykami na Filipinach kosztowała już życie kilkuset osób

• Wypowiedział ją znany z ostrego języka niedawno wybrany prezydent Rodrigo Duterte

• Obrońcy praw człowieka apelują o potępienie kampanii i pozasądowych egzekucji

• Podejrzani giną w akcjach policji, ale również z rąk samozwańczych stróżów prawa

Kilkaset ofiar wojny z narkotykami na Filipinach. Obrońcy praw człowieka piętnują poważne nadużycia
Źródło zdjęć: © AFP | Ted Aljibe
Małgorzata Gorol

Meco Tan, z pochodzenia Chińczyk, którego filipińskie władze określiły jako "wysoko postawionego gangstera narkotykowego", zginął nad ranem 22 lipca. Według lokalnych mediów, gdy policja zapukała do jego domu w Valenzueli z nakazem aresztowania, Tan próbował uciekać i zginął w strzelaninie. To bodaj najgrubsza ryba (bo Tan miał prowadzić laboratoria produkujące metamfetaminę) narkotykowego półświatka, która w ostatnim czasie zginęła na Filipinach. Ale na pewno niejedyna, bo w rozkręcającej się narko-wojnie życie straciła też cała masa płotek, a właściwie podejrzanych o bycie nimi.

Dzień po śmierci Tana w tej samej prowincji Metro Manila znaleziono ciało Michaela Siarona - rykszarza i rzekomo drobnego handlarza narkotyków, a przynajmniej tak twierdził napis na leżącym przy nim kartonie z dopiskiem "nie naśladujcie mnie". Nie wiadomo dokładnie, kto stoi za jego śmiercią. Zdjęcie partnerki Siarona, Jennelyn Olairesy, która obejmuje jego ciało na środku ulicy, z miejsca obiegło jednak nie tylko filipińskie, ale i światowe media, stając się symbolem coraz większego rozlewu krwi. Olaires, którą cytował później brytyjski dziennik "The Guardian", przyznała, że jej ukochany był uzależniony od narkotyków, ale twierdziła, że nimi nie handlował.

Obraz
© (fot. AFP)

Jak to było w przypadku "Bechay", byłej więźniarki zabitej w ostatni piątek, przy której ciele również znaleziono notkę, że była ćpunką, kieszonkowcem i "społecznym szkodnikiem", czy w przypadku Valentina Durana, podejrzewanego o zachęcanie do brania narkotyków i dilerkę, który zginął w akcji policji w poniedziałek? Nie wiadomo, bo żadne z nich nie trafiło przed sąd, który wydałby w ich sprawach wyroki i zdecydował o ewentualnych karach.

Właśnie z tego powodu alarm podnoszą obrońcy praw człowieka, podkreślając, że lista ofiar narkotykowej wojny w Filipinach niebezpiecznie się powiększa i dochodzi tam do pozasądowych egzekucji.

Według serwisu Philippine Daily Inquirer’s od 30 czerwca tego roku, gdy urząd prezydenta objął Rodrigo Duterte, zginęły 564 osoby rzekomo powiązane z narkotykami. Ta liczba jest jeszcze większa (ponad 600), kiedy spojrzy się na dane od maja, gdy Duterte wygrał wybory. I z każdym tygodniem rośnie. Filipiński serwis bierze przy tym pod uwagę te osoby, które zginęły w trakcie policyjnych operacji (nawet oficjalne statystyki mówią o ponad 200 takich przypadkach w pierwszych trzech tygodniach rządów nowego prezydenta), ale także te ofiary, których zabójcy nie są znani, choć w niektórych sprawach podejrzewa się, że byli to samozwańczy obrońcy prawa.

Jeszcze wyższe dane podaje stacja ABS-CBN News: 889 ofiar od 10 maja, w tym 545 to podejrzani, którzy zginęli w akcjach policji, 265 przypadków, gdy sprawca jest nieznany i 79, gdy ciała znaleziono z oskarżycielskimi notkami, jak w przypadku Siarona i "Bechay", czy z narkotykami, często też ze związanymi rękami i nogami, z ranami po kulach lub głowami owiniętymi workami i taśmą.

Tymczasem prezydent Duterte jeszcze w połowie lipca mówił o krwawej kampanii antynarkotykowej, która właśnie nabierała tempa, że to "sukces". - Jest daleka od bycia ideałem, ale pokolenie Filipińczyków zostało uratowane przed tą plagą społeczną i niszczycielami życia - mówił, cytowany przez agencję AFP.

Ostre słowa i czyny

Takie słowa prezydenta nie powinny zresztą dziwić, nie tylko podczas kampanii wyborczej zapowiadał bezpardonową rozprawę z przestępstwami narkotykowymi, ale już wcześniej, jako burmistrz Davao, prowadził wojnę z dilerami i gangami. Padały nawet podejrzenia, że może być powiązany z motocyklowymi "szwadronami śmierci", które "czyściły" miasto, ale na tym się skończyło. A jako prezydent-elekt mówił wprost do zwolenników twardego rozprawiania się z narkotykami i ich handlarzami: Nie bójcie się zadzwonić do nas, do policji, albo zróbcie to sami, jeśli macie broń. I dodawał:- Zastrzel go (handlarza narkotyków - red.), a dam ci medal (czytaj więcej)
.

Ciała znajdywane od tego czasu z oskarżycielskimi notkami sugerują, że najwyraźniej niektórzy go posłuchali, choć oficjalnie rząd odcinać od poparcia dla grup wymierzających samemu sprawiedliwość.

Głuche apele aktywistów

- Prezydent Duterte powinien zrozumieć, że pasywne czy aktywne wsparcie rządu dla tych zabójstw jest sprzeczne z jego zobowiązaniami wobec respektowania praw człowieka i przestrzegania litery prawa - alarmował niedawno przedstawiciel Human Rights Watch Phelim Kine. HRW oraz 300 innych organizacji podpisało na początku sierpnia list, w którym wezwało ONZ-owski Międzynarodowy Organ Kontroli Środków Odurzających (International Narcotics Control Board, INCB) do "natychmiastowego potępienia pozasądowych egzekucji osób podejrzewanych o branie lub handlowanie narkotykami na Filipinach". Podkreślano przy tym, że narkomani mają prawo do leczenia, a podejrzani o ich sprzedaż powinni po prostu stanąć przed sądem. Zamiast tego "prezydent wezwał do mordowania ich na miejscu" - oskarżają obrońcy praw człowieka.

Nie wydaje się jednak, że Duterte, który już raz w bezpardonowych słowach wyraził, co myśli o ONZ, miał się przejąć takimi ewentualnymi działaniami. Niedawno przyznał zresztą, że podczas kampanii antynarkotykowej dochodziło do nadużyć, ale nie zamierza się z niej wycofać. - Mój rozkaz brzmi strzelaj, by zabić. Nie dbam o prawa człowieka i lepiej mi uwierzcie - przestrzegał przestępców, jak podawał agencja Associated Press.

W ostatnią niedzielę z kolei, jak podawało BBC News, oskarżył on dziesiątki byłych i obecnych oficjeli, w tym polityków, policjantów czy sędziów, o powiązania z narkotykowym półświatkiem. Ostrzegł przy tym podejrzanych, że próby stawiania oporu wobec policji skończą się tym, że również każe funkcjonariuszom strzelać.

HRW: pogłębił się kryzys w więzieniach

Takie bezpardonowe podejście do przestępców miało sprawić, że pół miliona z nich samo zgłosiło się na posterunki - jak podaje magazyn "Foreign Policy", powołując się na ludzi z obozu prezydenta. Wcześniej HRW pisało o 125 tys. - według policyjnych statystyk. Tu jednak pojawia się kolejny problem. Aktywiści podkreślali przy tym, że filipińskie więziennictwo i tak już przeżywało poważny kryzys humanitarny, osadzonym brakuje jedzenia, a nawet miejsc do spania.

Obrońcy praw człowieka nie ustają jednak w swoich apelach. Na początku sierpnia, tak oceniało sytuację na Filipinach HRW: "Patrząc na to w dłużej perspektywie, rząd musi rozpoznać, że 'wojna z narkotykami' to pełne nadużyć i kontrproduktywne podejście do skomplikowanego problemu łagodzenia konsekwencji dla zdrowia publicznego używania narkotyków".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
narkotykifilipinyrodrigo duterte
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (57)