"Katastrofa była tylko kwestią czasu" - było ostrzeżenie!
Jak to możliwe, że dwa pociągi jadące z tak ogromną prędkością w przeciwnych
kierunkach znalazły się na tym samym torze? "Gazeta Polska Codziennie" dotarła do listu adresowanego do ministra Sławomira Nowaka, który napisał prezes konfederacji kolejowych związków zawodowych maszynistów Leszek Miętek. Z pisma wynika, że taka katastrofa, jak sobotnia, była kwestią czasu.
„Zwracam się do pana ministra z prośbą o podjęcie działań mających na celu niezwłoczną poprawę stanu bezpieczeństwa ruchu kolejowego w Polsce (…). Tragiczne zdarzenia, które będą wynikały z obecnej sytuacji, groźne dla zdrowia i życia ludzi, są niestety jedynie kwestią czasu” - te prorocze zdania Leszek Miętek sformułował 8 lutego. Najgorsze, że nie robił tego po raz pierwszy.
„Poziom i jakość bezpieczeństwa stały się dla wielu firm kolejowych łatwym źródłem ograniczania kosztów. Nie mamy organu, który w całości zajmowałby się koordynacją kwestii bezpieczeństwa ruchu (…)” - tłumaczy Miętek.
- W dniu, w którym doszło do katastrofy, w Urzędzie Transportu Kolejowego, odpowiadającym za bezpieczeństwo na kolei, nie ma szefa. Nie ma szefa departamentu bezpieczeństwa. Są sami pełniący obowiązki, bez doświadczenia, nie ma dyrektorów oddziałów - tłumaczy b. minister transportu Jerzy Polaczek.
Jak dowiedziała się gazeta od członka Komisji Wypadków Kolejowych, do katastrofy doszło dlatego, że pociąg relacji Warszawa-Kraków wjechał na tory na systemie zastępczym. Było czerwone światło, ale migało białe, warunkowe. Maszynista nie zdawał sobie sprawy, że jedzie pod prąd.
- Nie wiemy, dlaczego nikt nie powiedział maszyniście, że tor jest zajęty, choć widać to na urządzeniach, dlaczego maszynista nie zapytał przez radio, czy może warunkowo wjechać na tor. Pytań jest wiele, jeszcze za wcześnie na odpowiedzi - mówi Krzysztof Celiński, były prezes spółki PKP PLK.