Kataryna: Trudne rozmowy o aborcji
Co prawda Prawo i Sprawiedliwość obiecywało, że nie będzie odrzucać obywatelskich projektów w pierwszym czytaniu, ale ponieważ tę obietnicę złamało już przy innej okazji, nie będę drzeć szat, że i w tym wypadku odesłało do kosza obywatelski projekt liberalizacji ustawy aborcyjnej.
11.01.2018 | aktual.: 11.01.2018 13:40
Odesłanie projektu liberalizacji aborcji do komisji zamiast do kosza byłoby oczywiście gestem politycznie eleganckim - pewnie dlatego właśnie Jarosław Kaczyński był "za" - ale merytorycznie nieuzasadnionym, gdy od początku wiadomo, że nie miałby tam najmniejszych szans, bo nic się nie da z niego wykroić. Przedłużanie procedowania go, to tylko rozciąganie w czasie bezprzedmiotowej dyskusji. Mam tylko nadzieję, że podobnie - choć ze zrozumiałych względów mniej ostentacyjnie - potraktowany zostanie także projekt zaostrzający ustawę tak radykalnie, że czyniłby ją nieludzką.
Adrian Zandberg: Głębokie uszkodzenie mózgu. Brak oczu albo cyklopia - wykształcenie się tylko jednego oka, na środku czaszki. Niewydolne serce i nerki. Napady drgawek towarzyszące przez całe krótkie życie. 80 proc. niemowlaków z zespołem Pataua umiera w ciągu kilku dni po urodzeniu. Reszta wegetuje przez kolejne miesiące w cierpieniach.
Zakłamanie
Obie strony sporu o aborcję są strasznie zakłamane. Lewica - bo udaje, że projekt "Ratujmy kobiety" dotyczy głównie takich przypadków jak powyżej; prawica - bo udaje, że jej projekt ich nie dotyczy wcale. Moim zdaniem - a mówię to z pozycji osoby uważającej aborcję za zabijanie - oba projekty są na swój sposób okrutne i trudno to okrucieństwo zagadać.
Projekt "Ratujmy kobiety" był przedstawiany jako projekt wprowadzający "europejskie standardy", czyli aborcję na żądanie do 12 tygodnia ciąży, na dodatek finansowaną z pieniędzy podatnika, co by tę specyficzną formę antykoncepcji czyniło w polskim systemie bardziej priorytetową niż wiele zabiegów i leków ratujących zdrowie i życie, które w pełni refundowane nie są. Zwolennikom ustawy umyka jednak - ze zrozumiałych względów nieeksponowany przez autorów - fakt, że projekt dopuszcza także bardzo późne aborcje - aż do 24 tygodnia ciąży – gdy "występuje prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu" i aż do dnia porodu gdy "upośledzenie lub choroba uniemożliwia płodowi samodzielne życie".
Poparcie dla zabijania
Ciekawe ile osób popierających projekt tak elokwentnie prezentowany wczoraj przez uroczą posłankę lewicy ma świadomość, że poparło zabijanie dzieci z zespołem Downa – bo niewątpliwie jest to "ciężkie i nieodwracalne upośledzenie", które już na mocy obecnej ustawy jest przesłanką do legalnej aborcji – nawet wtedy, gdy osiągnęły już zdolność do samodzielnego życia poza organizmem matki i mogą zostać wyabortowane całkiem żywe.
Terminy użyte w projekcie – ‚ciężkie i nieodwracalne upośledzenie", "upośledzenie lub choroba uniemożliwiająca samodzielne życie" – są tak pojemne, że spokojnie zmieści się w nich to, co się będzie chciało tam upchnąć, zwłaszcza, że ustawa nie wymaga nawet pewności co do rozpoznania, mowa jest dużo bardziej miękko o "występowaniu prawdopodobieństwa". "Ratujmy kobiety" przed dziećmi z wadami. Samozwańcze obrończynie kobiet przygotowały wyjątkowo okrutny projekt dopuszczający faktyczne dzieciobójstwo, nawet jeśli na użytek własnego sumienia nazywają je sobie eufemistycznie "egzekwowaniem praw reprodukcyjnych".
Kilka lat temu we wrocławskim szpitalu dziecko z zespołem Downa przeżyło legalną aborcję wykonaną w 23-24 tygodniu ciąży i przez wiele godzin umierało w męczarniach, bo polskie prawo co prawda pozwala zabić takie dziecko w brzuchu matki, ale jak już się poza tym brzuchem znajdzie i jeszcze żyje, nakazuje je reanimować, przedłużając mu zaplanowaną i oczekiwaną agonię. Jeśli pani Barbara Nowacka chce kogoś przekonać, że matka tego dziecka po takim doświadczeniu nie będzie cierpiała na "syndrom poaborcyjny" bo "jajko to nie kura, a żołądź to nie dąb" to powodzenia. Naprawdę kogoś dziwi, że nawet posłowie opozycji - być może właśnie ci nieliczni, którzy ustawę dokładnie przeczytali - nie chcieli do niej przyłożyć ręki?
Z drugiej strony
Projekt "Zatrzymać aborcję" jest z kolei przedstawiany jako ratowanie życia dzieci z zespołem Downa - obecnie uznawanego przez lekarzy za przesłankę do legalnej aborcji, nawet tak późnej, że czasami kończy się wyabortowaniem żywego dziecka. Zwolennicy tego projektu lubią uzasadniać go zdjęciami uroczych dzieci z zespołem Downa, nie dodając, że projekt miałby całkowicie usunąć jedną z trzech przesłanek do aborcji, zakazując jej w każdym przypadku, także tym opisanym przez Zandberga, a wcale nie jest to przykład najbardziej drastyczny.
"Drogie kobiety, nikt nikomu nie obiecywał wygodnego życia" - skomentowała na Twitterze doradczyni prezesa TVP Marzena Paczuska wczorajszą dyskusję i to jest ten poziom arogancji bezkrytycznych zwolenników projektu zakazującego aborcji ze względu na ciężkie upośledzenie dziecka, którego zrozumieć nie umiem, a zaakceptować nie chcę. Nie umiałabym powiedzieć kobiecie, że musi donosić ciążę tylko po to, żeby dziecko mogło umrzeć zaraz po porodzie i bardzo boję się polityków uzurpujących sobie takie prawo.
Deklarowany cel ustawy - ratowanie dzieci z zespołem Downa - można byłoby osiągnąć doprecyzowując obecną ustawę, bez niepotrzebnej awantury i bez przerzucania kosztów własnego miłosierdzia na innych. Nawiasem mówiąc, bardzo bym chciała, żeby ktoś zapytał autorów projektu "Zatrzymać aborcję" dlaczego nie mają nic przeciwko temu, żeby dzieci poczęte z gwałtu nadal były zabijane. Czy to nie hipokryzja do kwadratu? A może jednak dowód, że nawet zadeklarowani antyaborcjoniści uznają, że w jakimś momencie trzeba uznać prawo kobiety do ratowania się przed niewyobrażalnym cierpieniem? Jeśli tak, dlaczego nie umieją przyznać tego prawa kobiecie, która - jeśli projekt wejdzie w życie - będzie musiała męczyć się przez wiele miesięcy ciąży, z pełną świadomością, że to tylko po to, żeby potem mogła patrzeć jak męczy się i umiera jej dziecko?
Kataryna dla WP Opinie