"Karanie za in vitro to po prostu barbarzyństwo"
Podczas gdy w prawie całej Europie in vitro jest częściowo lub całkowicie refundowane, w Polsce myśli się o wprowadzeniu całkowitego zakazu zapłodnienia komórki jajowej poza organizmem człowieka. Zgodnie z projektem PiS, zastosowanie metody in vitro miałoby być karane nawet dwoma latami więzienia.
06.07.2012 | aktual.: 20.10.2012 12:22
Po dwóch latach związku, Dagmara Weinkiper-Hälsing wraz z mężem postanowili rozszerzyć swoją dwuosobową rodzinę o kolejnego jej członka. Początkowo podchodzili do tego spontanicznie, romantycznie, z uśmiechem na ustach. Po kilku miesiącach - nerwowo obserwując śluz, faszerując się różnymi medykamentami, dbając o dietę, sposób życia i stosując testy owulacyjne. - Nasze współżycie było mechaniczne co do godziny, niemalże minuty, bo właśnie teraz trzeba, bo teraz może się uda. To był bardzo trudny dla nas okres i czuliśmy się bardzo osamotnieni. Coraz więcej było wokół nas par posiadających potomstwo. Byliśmy przewrażliwieni i wszędzie widzieliśmy tylko ciążę, dzieci i wózki. Wszędzie, tylko nie w naszym życiu - opowiada Dagmara.
Jesteśmy w ogonie Europy
Problem z zajściem w ciążę ma co piąta para w Polsce. W naszym kraju lekarze zwykle diagnozują niepłodność, gdy po dwóch latach regularnego współżycia, bez zabezpieczenia, nie dochodzi do poczęcia. Jedną z technik wspomagania płodności, czasem jedyną szansą, jest zapłodnienie in vitro. W Polsce fachowo nazywa się je rozrodem wspomaganym, popularnie zaś - zapłodnieniem z probówki. Dzięki tej metodzie 25 lipca 1978 r. na świat przyszła śliczna i zdrowa Louise Joy Brown - pierwsze dziecko urodzone dzięki in vitro. Od tego czasu dzięki tej metodzie na świecie pojawiło się ponad cztery miliony dzieci. W 2010 roku nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny otrzymał jeden z twórców in vitro Robert Edwards.
W Polsce pierwsze dziecko poczęte metodą in vitro przyszło na świat 12 listopada 1987 r. Można powiedzieć, że jesteśmy mocno opóźnieni w stosunku do standardów światowych. Tymczasem, do dzisiaj polscy politycy nie zdążyli się uporać z zaakceptowaniem odpowiedniego projektu. Od lat toczą spór, który można by określić mianem wojny o in vitro.
W ostatnim czasie PiS złożył w sejmie dwa projekty ustaw, zakazujące in vitro. Partia argumentuje, że metoda ta jest ryzykowna i stosuje się ją kosztem ludzkich zarodków. Jeden z projektów za stosowanie in vitro przewiduje karę grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do dwóch lat.
Pomysły PiS poraziły swoją treścią polską opinię publiczną. Sondaż CBOS pokazuje, że większość Polaków (aż 77 proc.) akceptuje tę formę zapłodnienia w przypadku małżeństw nie mogących mieć dzieci.
- W głowie mi się nie mieści, w jaki sposób na poziomie sejmowym można dojść do takich "nowatorskich" postanowień. Myślę, że ludzie którzy mają nas, Polaków, reprezentować, być naszym głosem, powinni trochę od siebie wymagać. Szczerze mówiąc, to słów mi brakuje, żeby w sposób kulturalny i cywilizowany określić nimi, co myślę o tym barbarzyńskim projekcie - nie kryje swojego oburzenia Dagmara Weinkiper-Hälsing, autorka wydanej dwa miesiące temu książki "Dziecko ze szkła. In vitro moją drogą do szczęścia".
Znany krakowski filozof i bioetyk prof. Jan Hartman: - Metoda zapłodnienia pozustrojowego (in vitro) nie budzi żadnych obiekcji etycznych z punktu widzenia świeckiego. Obiekcje natury teologicznej i metafizycznej są zaś wewnętrzną sprawą tych, którzy je mają. Katolicy mogą nie korzystać z metody in vitro, a Stolica Apostolska może jej zakazywać w prawie kanonicznym. Ich sprawa. Watykan nie ma wszelako moralnego prawa wywierać nacisku na suwerenną Rzeczpospolitą Polską, by ta podporządkowała swoje prawo medyczne jej religijnym przekonaniom, nawet jeśli formalnie biskupi, za pośrednictwem których nacisk taki jest wywierany, są obywatelami polskimi. Zakazywanie in vitro, a tym bardziej karanie za to, byłoby hańbą dla Polski i dowodem tchórzostwa i niesuwerenności w stosunku do Stolicy Apostolskiej. Sprawa in vitro nie jest w Polsce kwestią ochrony zarodków, lecz zakresu wpływów Kościoła katolickiego na polskie prawo i polskie państwo - uważa prof. Jan Hartman.
"Pomysł jest po prostu straszny"
Projekt o zakazie zapłodnienia pozaustrojowego i manipulacji ludzką informacją genetyczną zakazuje "tworzenia embrionu ludzkiego poza organizmem kobiety". - W żadnym przypadku nie jest dopuszczalna zgoda na niszczenie istnienia ludzkiego na jakimkolwiek etapie jego rozwoju. Konsekwencją jest etyczny sprzeciw wobec zapłodnienia pozaustrojowego in vitro - podkreślono w uzasadnieniu do projektu.
Autor projektu, szef sejmowej komisji zdrowia Bolesław Piecha (PiS) zaznaczył, że zarówno on, jak i osoby podzielające jego zdanie są przeciw stosowaniu metody in vitro, ponieważ "koszty stosowania tej procedury (...) są głęboko niepokojące". - Robi się to kosztem innych ludzkich zarodków, które są albo odrzucane, czyli zabijane, albo trafiają na długi czas do ciekłego azotu i są zamrażane - mówił Piecha. Ponadto - w jego ocenie - "skuteczność tej metody nie jest rewelacyjna".
- Kiedy słyszę z ust lekarza, byłego ministra zdrowia propozycje, aby karać ludzi więzieniem za to, że chcą mieć dzieci, że chcą leczyć chorobę, którą jest niepłodność, stosując metodę, za którą jej wynalazca otrzymał Nagrodę Nobla, to poruszamy się w takich granicach absurdu, że odnoszenie się do tego w sposób merytoryczny jest niewiarygodne - powiedział minister zdrowia Bartosz Arłukowicz komentując projekt PiS.
- Twierdzenie, że parom cierpiącym na niepłodność należałoby prawnie zakazać korzystania z metod in vitro, uważam za próbę narzucania mniejszościowego poglądu etycznego całemu społeczeństwu. A pomysł, żeby do nieszczęścia bezdzietności dołączyć karanie za leczenie to po prostu barbarzyństwo. Bioetycy, którzy potępiają wszelkie próby leczenia niepłodności zaawansowanymi technikami medycznymi, należą do zdecydowanej mniejszości. W państwie demokratycznym jest czymś absolutnie nie do przyjęcia, podejmowanie prób narzucania jednego stanowiska wszystkim pozostałym. Nie oznacza to oczywiście, że z zarodkami ludzkimi nie należy obchodzić się ostrożnie. Ale potrzeba ostrożnego obchodzenia się z zarodkami nie oznacza usprawiedliwienia dla barbarzyństwa wobec ludzi już żyjących - twierdzi prof. Paweł Łuków, bioetyk i filozof z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według Anny Pszczoła, prezesa Fundacji Cud In Vitro (wspomagającej finansowo pary, których nie stać na wykonanie tego zabiegu), najgorzej, gdy się zbiorą panowie, którzy nie mają dzieci i zaczynają debatować o tym, co kobieta powinna robić ze swoim ciałem. - Pomysł jest po prostu straszny. Co mnie najbardziej boli, to chyba brak świadomości. PiS jak zwykle wykorzystuje niewiedzę swojego elektoratu, i że tak powiem brzydko, wciska im ciemnotę, co to się z tymi zarodkami nie dzieje, co to za dzieci ze szkła, z próbówki, co się ma w ogóle nijak do rzeczywistości.
"Dla nas 'wyrok in vitro' był swoistym wybawieniem"
Anna Pszczoła wraz z partnerem sami są parą, która nie może mieć dzieci. - Na pierwszą informację, że nie będę mogła mieć dziecka, zareagowałam tak, jak reaguje prawie 100 proc. par. Rozpacz! - opowiada Anna Pszczoła. - Przepłakane noce i dnie. Tragedia. Po czym zadałam sobie pytanie - dlaczego. Dlaczego ja mam nad tym płakać? Jeżeli mnie boli ząb, idę do dentysty i go wyrywam. Jeżeli mam problem z płodnością to idę, i sobie pomagam.
Dagmara Weinkiper-Hälsing wraz z mężem po roku bezskutecznych starań o dziecko skontaktowali się z lekarzem ginekologiem. Ten, po przeprowadzonym wywiadzie, skierował ich do państwowej kliniki leczenia niepłodności, gdzie przeprowadzono standardowe badania i oceniono ich szanse i możliwości. - Kombinacje mojego PCOS oraz bardzo słabe wyniki nasienia męża nie dawały nam szans na samodzielne, naturalne poczęcie. Zadano nam pytanie, czy chcemy podejść do IVF, zdecydowaliśmy się - opowiada Dagmara. - Dla nas "wyrok in vitro" był swoistym wybawieniem. Odsapnęliśmy, byliśmy w rękach fachowców. Od początku wierzyłam w doktorów, i nie pomyliłam się.
- Do samej stymulacji hormonalnej podchodziłam tylko raz. Na szczęście, bo nie był to okres łatwy zarówno dla mnie, jak i dla mojego męża. Przejście klimakterium w 14 dni, potem samodzielne robienie zastrzyków w brzuch, balansowanie pomiędzy ogromną nadzieją i przerażającym strachem, że może się nie udać. Po pierwszym transferze zarodka miesiączka pojawiła się zwyczajnie, jak stały, nieproszony gość. Byliśmy załamani. To było Boże Narodzenie 2006. W lutym 2007 podeszliśmy do pierwszego transferu zamrożonego zarodka, w marcu do drugiego. Ciąża i poronienie w jej siódmym tygodniu. Kolejny transfer odbył się w maju i po dziewięciu miesiącach niemożliwe stało się możliwym! Cudowne, upragnione, wyczekiwane stworzenie pojawiło się w naszym życiu i zmieniło je diametralnie. Lilly Krystyna Margareta sprawiła, że staliśmy się rodzicami. Dokładnie półtora roku po urodzeniu naszej córeczki wróciliśmy po pozostałe maleństwa, zamrożone w klinice. Udało się za pierwszym razem, nasz świat wzbogacił się o chłopców - Noela i
Leona.
Dagmara, która aktualnie mieszka w Szwecji, polską debatę na temat procedur zapłodnienia in vitro śledzi od paru lat. - Początkowo śmiałam się, czytając wypowiedzi ludzi zajmujących ważne stanowiska, a nazywających dzieci poczęte dzięki in vitro "dziećmi Frankensteina". Geografia poczęcia zaćmiła prawdę o problemie, o cierpieniu, o chorobie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś wymyka się spod kontroli i jest, w moim odczuciu, łamaniem praw człowieka. Nazywanie dzieci poczętych dzięki in vitro mordercami swojego nienarodzonego rodzeństwa, świadczy o niedouczeniu i ignorancji. Najstarsze dziecko ze szkła w Polsce ma już 23 lata, te dzieci są niejednokrotnie dyskryminowane i obrażane - nie kryje oburzenia Dagmara.
- W Szwecji, gdzie mieszkam, co siódma para ma kłopoty z zajściem w ciążę (w Polsce co czwarta). Problem jest na tyle duży, że już od 1989 roku wprowadzono pierwsze regulacje prawne dotyczące procedur zapłodnienia pozaustrojowego (Polska jak dotąd w żaden sposób ich nie uregulowała). W związku z prawem każdego obywatela do korzystania z opieki zdrowotnej i ustaleniem, że niepłodność jest chorobą, in vitro jest refundowane z budżetu państwa. W Szwecji każda para mająca za sobą stabilny, co najmniej dwuletni związek (mieszkanie razem), ma prawo do trzech finansowanych przez państwo podejść do in vitro (wraz z transferami zamrożonych zarodków) - opowiada Dagmara.
W tej chwili in vitro jest pełnopłatne jedynie w Polsce, Rosji, Rumunii, Mołdawii, na Ukrainie oraz na Litwie. W Holandii, Norwegii i Chorwacji ubezpieczyciel pokrywa koszty trzech cykli, a w Niemczech cztery, podobnie w Słowacji i w Słowenii. Węgry zaś refundują aż pięć cykli. W Czechach refundują trzy procedury: hormonalną stymulację, hodowlę oraz przeniesienie zarodków. W Hiszpanii refundacja jest całkowita, dotyczy jednak tylko zabiegów przeprowadzonych w publicznych ośrodkach. W Wielkiej Brytanii o ewentualnym sfinansowaniu decyduje ubezpieczyciel. Krajem, w którym nie ma żadnych ograniczeń i gdzie państwo w 100 proc. pokrywa in vitro, jest Francja.
Całkowity koszt in vitro w Polsce jest stosunkowo wysoki. Nie jest on zawsze taki sam - może wynieść 10 tys. zł., ale i 18 tys. zł. Zależy to od leków, które są podawane i od ceny narzuconej przez klinikę.
Internetowe podziemie
Brak prawa w tym zakresie powoduje, że w sieci kwitnie handel komórkami jajowymi. Powstała nawet specjalna strona robimydzieci.com, na której ogłaszają się zarówno osoby, które chcą kupić komórki jak i kobiety, które chcą własną komórkę sprzedać.
- Witam, jestem zdrową kobietą w wieku 25 lat - pisze kobieta na forum. - Mam swoją dwójkę zdrowych dzieci i byłam dawczynią już dwa razy. Urodziły się dwie śliczne dziewczynki. Moja grupa krwi to Rh+. Posiadam badania sprzed miesiąca - wszystkie są w normie (poziom hormonów, krew, AMH, HIV, anty-HCV i inne). Nie jestem obciążona genetycznie, nie mam również nałogów. Byłam również badana ginekologicznie i nie ma problemu z byciem dawczynią . Moje "honorarium" to 3000 zł. Dojadę do każdej kliniki, najchętniej w Warszawie, bądź w Poznaniu. Z góry zaznaczam, że koszt przejazdu pokrywają państwo sami. Jeśli są państwo zainteresowani, to proszę o kontakt na maila - pisze jedna z kobiet.
W Łodzi powstał pierwszy oficjalny bank komórek jajowych. W rzeczywistości w co drugiej klinice są takie banki. Mimo tego wiele osób szuka komórek jajowych na własną rękę.
- Nie wiem, dlaczego część z osób korzysta z komórek na czarnym rynku. Na pewno to wynika z ceny, ale i z łatwości. Kobieta powinna być anonimowa w przypadku dawczyni. Co z komórki powstanie, jakie dziecko się urodzi, czy dziecko będzie miało jakieś wady genetyczne, to kliniki starają się wyeliminować. Natomiast do takiej dawczyni z Internetu za jakiś czas może przyjść kobieta i powiedzieć: "słuchaj, dziecko mam chore, musisz mi pomóc". Kobieta, która dała komórkę może także poczuć nagle instynkt macierzyński "to dziecko jest moje". Dlatego jest dobrze, jeśli to się odbywa w całkowitej anonimowości i za pośrednictwem kliniki. Żeby to było jak najbardziej higieniczne z punktu widzenia i dawczyni i biorcy - tłumaczy Anna Pszczoła, prezes Fundacji Cud In Vitro.
Metoda in vitro budzi i będzie budziła mieszane uczucia. - Nie jest to decyzja łatwa i dlatego uważam, że powinna być pozostawiana jednostce. Jestem za prawem człowieka do decydowania o swoich wyborach w zgodzie z indywidualną wrażliwością, światopoglądem i konkretną sytuacją. Brak uregulowań w prawie polskim stwarza zagrożenia zarówno dla pacjentów klinik, jak i dla dzieci w nich poczętych - uważa Dagmara.
- Obiecałam sobie, że za dwa miesiące sama podejdę do in vitro - zdradza Anna Pszczoła. Gdyby się okazało, że ustawa PiS przejdzie, to po prostu wyjadę za granicę. Chęć posiadania dziecka jest tak wielka, że myślę, iż inne matki będą do tego podchodziły w ten sam sposób.
Fundacja Cud In Vitro ma w planach akcję "Spacer z wózkami". - Nie chodzi o to, żeby w wózkach były tylko dzieci z in vitro, ale wszystkie dzieci. Wychodzimy z założenia, że każde dziecko jest cudem i czy to jest dziecko urodzone w sposób naturalny, czy dziecko poczęte z in vitro, to jest równie ważnym obywatelem. Mam taką nadzieję, że to przełamie temat tabu, jakim teraz jest in vitro - tłumaczy Anna Pszczoła. Był taki moment, że wszyscy mówili na temat AIDS, ludzie wymyślali niestworzone historie. W momencie, kiedy zaczęło się na ten temat mówić więcej, gdy temat zaczął być poruszany, np. w serialach, wtedy ludzie zaczęli rozumieć tematykę. I ja mam ciągle taką nadzieję, że będą się oswajać z in vitro - mówi Anna Pszczoła.
Ewa Koszowska, Wirtualna Polska