Kandydaci do UE nie chcą być zwodzeni
Dziennik niemiecki "Nürnberger Zeitung" krytycznie komentuje ujawnione w ostatnich tygodniach zahamowanie, widoczne w pertraktacjach miedzy UE a kandydatami do niej.
29.05.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Gazeta pisze, że biedni krewni muszą się czuć na zawsze odrzuceni. Dawniej mówiono wiele o historycznej szansie i moralnym obowiązku. Ale kiedy teraz nadszedł czas konkretów, w elitarnym klubie UE zapanował strach i trwoga. Rozszerzenie Unii Europejskiej na Wschód? Najwcześniej w 2004 roku. Termin jest zmieniany raz po raz.
UE zmarnowała wiele czasu. Niezbędne reformy, umożliwiające przyjęcie nowych członków, przesunęła na sam koniec. W czasie, gdy kraje oczekujące dopasowały swoje gospodarcze i demokratyczne struktury do unijnych, starzy członkowie targowali się o swoje przywileje.
Według dziennika to Berlin przyczynił się w dużej mierze do frustracji kandydatów. Kanclerz Schröder, mając w perspektywie walkę wyborczą, zażądał rozciągnięcia okresu przejściowego na otwarcie rynku pracy UE do 7 lat. Tym sposobem nie zyskał sobie sympatii ani w Warszawie, ani w Pradze.
Obawa, że Polacy i Czesi tysiącami zaleją niemiecki rynek pracy, jest przesadna. Po uzyskaniu członkostwa wzrośnie dobrobyt w krajach Europy Wschodniej, a migracja masowa nie nastąpi. Okazało się to już, gdy Hiszpania i Portugalia zostały przyjęte do UE w 1986.
Kandydaci naciskają, zresztą słusznie, że nie chcą być już dłużej zwodzeni. Ich starania muszą być wynagrodzone konkretnym terminem, w innym przypadku ich zapał będzie słabnąć, a to nie będzie nikomu służyło. W szczególności Niemcom, którzy z rozszerzenia na Wschód będą czerpać największe korzyści. (M.J./pr)