Kampania prezydencka we Francji pełna emocji
Tegoroczną kampanię prezydencką we Francji eksperci określają mianem "kampanii emocji". Bowiem to nie wyłożone środki decydowały o jej przebiegu - a w ostateczności osiągnięciu celu, jakim jest zwycięstwo konkretnego kandydata - lecz gra wizerunkiem, który najlepiej zapadnie w pamięci wychodzącemu z domu do punktu wyborczego Francuza.
21.04.2007 | aktual.: 21.04.2007 20:18
Znaczenie miały także debata ideologiczna, zastosowana w czasie kampanii wyborczej strategia, konsultacje polityczne i badania sondażowe.
Ponadto francuskie prawo od 1992 roku zakazuje używania w celach politycznych wielkich billboardów czy telewizyjnych spotów komercyjnych. Każdy z 12 kandydatów miał więc na przedstawienie swego programu tyle samo czasu antenowego, a swoje plakaty mógł rozwieszać jedynie w wyznaczonych miejscach.
8 mln euro kandydata centrum Francois Bayrou, czy 35 mln euro Nicolasa Sarkozy'ego (faworyta sondaży, reprezentanta centroprawicy) ma się nijak do 200-300 mln dolarów wykładanych przez każdego z kandydatów w kampaniach amerykańskich - tłumaczył, przyglądający się francuskim wyborom, Eryk Mistewicz, doradca polityczny, należący do Europejskiego Stowarzyszenia Konsultantów Politycznych, kreator wizerunków zarówno polskich, jak i zagranicznych polityków.
Ważniejsze jest, że po zapadnięciu ciszy wyborczej Francuzi zostali zostawieni na kilkadziesiąt godzin z ostatnimi obrazami tej kampanii: Nicolasem Sarkozym jadącym na koniu niczym samotny jeździec i ostatni sprawiedliwy z westernu, Francois Bayrou śpiewającym wraz z tłumem ludzi wspólną pieśń zwycięstwa z dala od paryskich elit i (przedstawicielką socjalistów) Segolene Royal podającą ręce swoim zwolennikom i partyjnym notablom Partii Socjalistycznej - podkreślił Mistewicz.
Jego zdaniem, z tych właśnie obrazów wyborcy wyłonią ten, który im się najbardziej spodoba. I zadecydują, dochodząc do lokalu wyborczego. Bo pamiętajmy, że wychodząc z domu 20%. Francuzów wciąż nie będzie wiedziało na kogo odda swój głos. Zadecyduje obraz pozostawiony na ostatniej prostej tej fazy kampanii - zauważył ekspert.
Według niego, "krzykliwy i schorowany" kandydat nacjonalistów Jean-Marie Le Pen nie będzie już miał takiego znaczenia.
Mistewicz tłumaczył również, jakie mechanizmy wpływały na podjęcie przez francuskich wyborców decyzji w głosowaniu. Jego zdaniem, w pierwszej turze są to emocje pozytywne: Francuzi zagłosują na tego, kogo chcą wesprzeć, czyje idee wydadzą się im bliskie, a osobowość ciekawsza.
W pierwszej turze nie oddają swojego głosu strategicznie, patrząc na to, kto ma więcej szans, ale kierując się głosem serca. Umysł pojawia się dopiero w drugiej turze. Wtedy dochodzą do głosu emocje negatywne - tego, który z dwóch kandydatów wyda się im bardziej antypatyczny i groźny dla ich kraju, który jest najdalszy od ich ideału, wyeliminują - mówił.
Porównując sposoby pozyskiwania wyborców, Mistewicz ukazał też różnice między działaniami poszczególnych kandydatów do Pałacu Elizejskiego.
Sarkozy i Royal to dwie przeciwności. Royal pyta ludzi, dokąd chcą iść, pochyla się nad nimi i towarzyszy im w ich niedoli. Sarkozy zaś wie, co trzeba zmienić, proponuje wspólną drogę, porywa za sobą tłumy. Royal wciąż kluczy, zastanawia się, w widoczny sposób zabiega o taki czy inny fragment elektoratu. Sarkozy idzie prosto, zdecydowanie, nawet jeśli to co robi wydaje się być błędem w czasie wyborczym - podkreślił.
Jego zdaniem, kampania Royal pożerana była przez pięciu czy sześciu innych kandydatów lewicy - od komunistów i trockistów po alterglobalistów. Sarkozy zaś - zauważył - zebrał premię za zjednoczenie rozbitej przez lata i nie potrafiącej współpracować ze sobą prawicy. Ma też o wiele lepiej zorganizowane zaplecze, niczym posłuszną armię - dodał Mistewicz.
Kampania Bayrou w jego opinii to bardzo dobrze zrealizowana idea "człowieka z ludu", który wydaje się być spoza politycznych elit.
Mało kto pamięta, że trzydzieści lat temu był on najmłodszym francuskim posłem, zbudował sporą centrową partię, która była w koalicji rządzącej. Jego kandydatura jest pochodną badań pokazujących, że pierwszą cechą "portretu roboczego przyszłego prezydenta Francji" - badania, które co parę dni zlecały wszystkie sztaby - jest łączenie, a nie agresywna obrona swoich idei czy to lewicowych czy prawicowych. A co za tym idzie spokój, praca i pewna doza normalności - zaznaczył Mistewicz. (sm)
Michał Zabłocki