Kaczyński wybrał najlepszy dla PiS termin wyborów samorządowych. Słowo klucz: "mobilizacja"
To będzie najkrótsza - ze wszystkich możliwych wariantów - kampania wyborcza. I jednocześnie najbardziej intensywna. Szef rządu spełnił prośbę Jarosława Kaczyńskiego. Dla PiS wybrana data jest korzystna, ale niesie za sobą pewne zagrożenia.
Prawu i Sprawiedliwości zależy na wysokiej frekwencji w wyborach samorządowych, pełnej mobilizacji wyborców w całej Polsce. Najwyższą frekwencję zapewnia jedynie data 21 października.
Powód? 28 październia to ostatnia niedziela miesiąca. A więc niedziela handlowa. Rządzący obawiają się, że gdyby zarządzili wybory właśnie na ten dzień, do urn poszłoby mniej wyborców - bo wielu z nich wybrałoby zakupy i wyjście do galerii handlowej, a nie pójście do lokali wyborczych.
Poza tym, 28 października zmieniać będziemy czas letni na zimowy. To może wywołać pewne problemy organizacyjne w lokalach wyborczych. No i gdyby wybory zarządzono w ten dzień, to druga tura musiałaby być przeprowadzona 11 listopada. W Święto Niepodległości. Nie jest to dobry czas na wybory.
Kurs na wysoką frekwencję
Jak mówi się nieoficjalnie w PiS, centrali partii na Nowogrodzkiej zależy na wysokiej frekwencji w pierwszej turze wyborów z prostego powodu - wówczas namaszczeni przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego kandydaci będą mieli większe szanse, by wejść do tury drugiej.
A druga tura to już będzie prawdziwy bój i wielkie wyzwanie dla PiS, które przecież dziś w miastach prezydenckich jest po prostu słabe.
PiS liczy na swoich wyborców w długii weekend
W drugiej turze - która przypadnie 4 listopada - siłą rzeczy frekwencja będzie niższa niż w turze pierwszej.
4 listopada bowiem - nietrudno zauważyć - łączy się z długim weekendem po Wszystkich Świętych. Wielu ludzi będzie po prostu w domach, z rodziną, na wyjazdach, stojąc w korkach. Nie jest to dzień idealny "pod wybory".
Ale wyborcy PiS uchodzą za bardzo zmobilizowanych (98 proc. z nich wg sondażu WP deklaruje udział w wyborach). I prezes Kaczyński liczy na to, że zakończą oni swój długi weekend wcześniej. Poświęcą dzień i wrócą wspierać swoją partię (głosowanie "na odległość" z oczywistych powodów w wyborach samorządowych jest niedopuszczalne).
Niższa frekwencja szansą dla obecnych włodarzy
Niższa frekwencja oznacza z kolei większe szanse dla obecnie urzędujących prezydentów i burmistrzów miast (a większość z nich jest przedstawicielami opozycji spod sztandaru Platformy Obywatelskiej i lewicy lub włodarzami niepartyjnymi). A żeby dokonać zmiany w danym mieście, do urn musi udać się tzw. elektorat zmiany. Czyli ten najbardziej zmobilizowany, by wymienić nielubianego prezydenta lub burmistrza.
Ci prezydenci i burmistrzowie, którzy rządzą obecnie, mogą cieszyć się z krótkiej, bo około dwumiesięcznej kampanii. W tej sytuacji duże większe szanse mają ci, którzy od kilku miesięcy (zresztą niezgodnie z prawem) prowadzą kampanię. W tym przypadku dobrze obrazuje to przykład Warszawy - tu rywalizacja toczy się już od wiosny, a kandydaci na prezydenta zaprezentowali już większość swojego programu. Długa kampania w stolicy zwiększa jak na razie szanse Patryka Jakiego.
Słowem kluczem dla Jarosława Kaczyńskiego w wyborach samorządowych będzie "mobilizacja". Dotyczy to i polityków jego partii, i wyborców. Stawka jest ogromna.
Zobacz także: Rytel, rok po tragicznej nawałnicy