Kaczyński sobie nie poradził. Ale ma większy problem niż Małopolska

Kogo Jarosław Kaczyński wystawi na prezydenta, to dziś dla niego największy problem. Nie bunt w Małopolsce, tylko znalezienie takiego kandydata, który co najmniej wejdzie do II tury wyborów prezydenckich - mówi Wirtualnej Polsce prof. Antoni Dudek, politolog z UKSW w Warszawie. Jego zdaniem Zjednoczona Prawica nie rozpadnie się do czasu wyborów.

To, z czym sobie prezes nie poradził, to jest eksplozja lokalnych ambicji, które wyszły najpierw na Podlasiu, a teraz w Małopolsce - mówi WP politolog prof. Antoni Dudek
To, z czym sobie prezes nie poradził, to jest eksplozja lokalnych ambicji, które wyszły najpierw na Podlasiu, a teraz w Małopolsce - mówi WP politolog prof. Antoni Dudek
Źródło zdjęć: © WP
Paweł Buczkowski

02.07.2024 | aktual.: 02.07.2024 18:44

Paweł Buczkowski: Poseł Jan Krzysztof Ardanowski zapowiada utworzenie nowego ugrupowania na prawicy. Podobno najważniejsi politycy Prawa i Sprawiedliwości przyglądają się tym działaniom z obojętnością. Czy rzeczywiście?

Prof. Antoni Dudek: Tak reagują, bo prezes w tej sprawie jeszcze się nie wypowiedział. W PiS wszyscy czekają na sygnał od prezesa. Tak samo było z akcją posła Marcina Horały z posłanką Pauliną Matysiak z partii Razem w sprawie CPK. To było zdumiewające dla większości obserwatorów polskiej sceny politycznej, ale zareagowały wyłącznie władze Lewicy. Przecież dla większości polityków PiS umowa Horały z "lewaczką" z partii Razem to zbrodnia polityczna. A na temat Horały nikt się nie wypowiedział. Zapadła głucha cisza, w domyśle: "skoro nie ma sygnału potępieńczego od prezesa, więc widocznie to akceptuje". Ardanowski rzeczywiście prowadzi jakieś działania, ale tak naprawdę wszyscy czekają, aż potępi go prezes. Taki jest mechanizm partii, która w istocie rzeczy jest sektą polityczną. Wszyscy czekają na to, co powie guru sekty. Oczywiście po cichu politycy PiS szepczą między sobą, zastanawiają się, czy Ardanowskiemu się uda, kto z nim rozmawia, kto z nim pójdzie. Natomiast ja nie spodziewam się do czasu wyborów prezydenckich dużego rozłamu w PiS-ie. Uważam, że jest to mało prawdopodobne, choć oczywiście bunt w Małopolsce jest kłopotliwy. Natomiast nie sądzę, żeby to się rozprzestrzeniło na resztę Polski.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mówi pan, że w PiS-ie wszyscy czekają na głos guru, ale z drugiej strony to, co się dzieje w Małopolsce, pokazuje, że prezes chyba jednak stracił kontrolę nad partią.

Oczywiście, że tak. Gdyby nie stracił, to nie byłoby tej sytuacji. Ale proszę uwzględnić, że PiS po ośmiu latach straciło władzę, kiedy prezes ich przekonywał, że tę władzę utrzymają. To było potężnym wstrząsem. Jak na skalę tego wstrząsu, to PiS się trzyma znakomicie, czego dowodem są wyniki kolejnych wyborów samorządowych i do Parlamentu Europejskiego. Natomiast to, z czym sobie prezes nie poradził, to jest eksplozja lokalnych ambicji, które wyszły najpierw na Podlasiu, a teraz w Małopolsce. W tym sensie ma problem. Ale on takich buntów miał już w przeszłości sporo. I dopóki np. Beata Szydło, która stoi za buntem w Małopolsce, otwarcie publicznie nie zaatakuje Kaczyńskiego, jest to ciągle kryzys o ograniczonym zasięgu. To przecież jej ludzie zbuntowali się przeciwko Ryszardowi Terleckiemu i jego kandydatowi Łukaszowi Kmicie na marszałka województwa.

Mistrzostwo Kaczyńskiego polega na tym, że on przez lata potrafił te różne frakcje i grupy równoważyć. Teraz mu się to trochę wyrwało spod kontroli. Ale to jeszcze nie jest taka faza, jak niektórzy przeciwnicy PiS-u rozumują w kategoriach myślenia życzeniowego, że to się zaraz rozleci, wszyscy wszystkich zaraz powyklinają i rozejdą i PiS zniknie jak sen złoty. Tak nie będzie. Będą różne spory i konflikty, ale w Platformie Obywatelskiej przez 8 lat jej bycia w opozycji też się różne rzeczy działy, a mimo to Platforma przetrwała, chociaż była znacznie mniej spójna niż Prawo i Sprawiedliwość.

Dlatego ja bym był ostrożny z twierdzeniem, że prezes już nad niczym nie panuje. W przyszłym roku będzie kongres PiS, zobaczymy czy w ogóle ktoś się ośmieli wystartować przeciwko niemu. Zobaczymy, w jakiej będzie kondycji fizycznej, ile dostanie głosów. To wszystko dopiero przed nami. W najbliższym czasie istotna będzie też przede wszystkim decyzja, kogo Kaczyński wystawi na prezydenta. To jest dzisiaj dla niego największy problem. Nie bunt w Małopolsce, tylko znalezienie takiego kandydata, który co najmniej wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. To wbrew pozorom nie jest prosta sprawa. Po tym, jak zdezawuował już publicznie Morawieckiego, Szydło i Witek, którzy się wydawali takimi kandydatami, prezesowi lista potencjalnych kandydatów się skurczyła do wąskiej grupy młodych działaczy. Wylansowanie kogoś takiego nie będzie takie proste.

Myśli pan, że wchłonięcie Suwerennej Polski przez PiS jest już przesądzone?

Cała Suwerenna Polska nie zostanie wchłonięta, bo też nie wszystkich Kaczyński będzie u siebie chciał. On sobie weźmie niektórych. Janusz Kowalski przecież zrobił to, co zrobił, bo mu powiedziano, że może. Zresztą to nie jest tak, że on sobie nagle ogłosił, że on już nie będzie w Suwerennej Polsce i przechodzi do PiS. Powiedziano mu: "słuchaj, Janusz, teraz będzie kwarantanna, będziesz wiernie służył, zasłużysz się, to może kiedyś cię przyjmiemy do PiS-u". Nie każdy dostanie taką przepustkę, na pewno nie ci ze ścisłego otoczenia Zbigniewa Ziobry z Ministerstwa Sprawiedliwości, bo za nimi będzie się ciągnął smród Funduszu Sprawiedliwości i Lasów Państwowych. Kowalski był w Ministerstwie Rolnictwa, więc tam - zdaje się - nie było tego typu afer. Natomiast cała reszta, moim zdaniem, pójdzie w rozsypkę.

Jeśli mówimy o rozliczeniach. W tej kadencji wpłynęło już do Sejmu 25 wniosków o uchylenie immunitetu posłom. W zdecydowanej większości chodzi o polityków Zjednoczonej Prawicy. W przypadku uchylenia immunitetu dla Michała Wosia prezes PiS mówił o "represjach politycznych". Czy te wnioski nie będą jednak dla PiS bardziej wzmacniające wewnętrznie, niż szkodzące?

Oczywiście. Nic tak nie konsoliduje, jak strach. Najlepszym dowodem była cała historia obozu postkomunistycznego w latach 90. tych, gdzie buzowało od sporów, namiętności, konfliktów, ale wszyscy się trzymali razem, bo wiedzieli, że gdzieś tam nad nimi wisi dekomunizacja. Teraz nad PiS-em wisi "depisyzacja". Myślę, że to jest główny program Tuska, który właściwie nie ma żadnego programu pozytywnego poza tym, że mówi, że trzeba szykować się do wojny i "depisyzować" jak najgłębiej. To jest oczywiste, że to będzie ich konsolidowało. Każdy zarzut będzie uznawany za przejaw represji politycznej. Tylko że to nie jest argument za tym, żeby ich nie rozliczać. Pytanie tylko, czy ta prokuratura, a zwłaszcza sądy są dzisiaj w Polsce w stanie te sprawy oceniać. Ja mam wrażenie, że to środowisko zostało kompletnie zdemolowane wewnętrznie. Na razie jesteśmy na etapie uchylania immunitetów, później dopiero będą akty oskarżenia, zaczną się procesy. W Polsce to może trwać długie lata, więc te rozliczenia są dzisiaj w fazie embrionalnej.

Ostatnie dni to także powrót w glorii chwały posłanki Moniki Pawłowskiej, o której w lutym prezes mówił, że dla niego, dla partii, ona "w parlamencie nie istnieje". Tymczasem mijają cztery miesiące i pani poseł uśmiechnięta wraca do klubu PiS. Z partii w ogóle nie była wyrzucona, cały czas ponoć była w zarządzie wojewódzkim w Lublinie. Dlaczego prezes przymknął oko?

Przymknął oko, bo na bezrybiu i rak ryba. Liczy się każda szabla, a skończyła się sprawa tłumaczenia, że ona weszła na miejsce Mariusza Kamińskiego. Dopóki prezes twierdził, że tamci (razem z Maciejem Wąsikiem - red.) są legalnymi posłami, nie mógł jej tolerować formalnie. Ale w momencie, w którym już są europosłami, można już wziąć posłankę Pawłowską. Zawsze będzie jeden głos więcej. To jest pragmatyka Kaczyńskiego. Na tym polega problem, że jego fani nie dostrzegają skali cynizmu politycznego prezesa, która jest po prostu niewyobrażalna. Bez tego on by już dawno zniknął z polskiej polityki. To widać na klasycznym przykładzie posłanki Pawłowskiej.

Ale żeby była jasność, w jakiejś zmieniającej się konfiguracji prezes przypomni sobie, że to właściwie "jest osoba nam od zawsze obca i wroga". Tak jak za jakiś czas powie, o tym, jak to przez Ziobrę i jego ludzi Prawo i Sprawiedliwość straciło władzę i właściwie w ogóle Ziobro wystąpi w roli głównego kozła ofiarnego. To - myślę - jest tylko kwestia czasu. Prezes z taką interpretacją prędzej czy później wystąpi, tylko w tej chwili uważa, że jest nagonka Tuska na ziobrystów, więc on nie może się do tego przyłączać. Natomiast przyjdzie taki moment, że powie: "owszem, są tam tacy porządni patrioci, jak poseł Kowalski, którzy zostali w błąd wprowadzeni, ale trafili na właściwą ścieżkę. A ci pomagierzy Ziobry niestety skompromitowali prawicę". Ostatnio upubliczniony list Kaczyńskiego z 2019 roku pokazuje, że on sobie świetnie zdawał sprawę, co się dzieje w Solidarnej Polsce. Ale oczywiście dopóki mu to było na rękę, to tolerował.

A czy Monika Pawłowska nie jest przykładem dla radnych sejmiku małopolskiego, że można bezkarnie się buntować przeciwko prezesowi?

Ale ona jest mu potrzebna. Gdyby ci radni dzisiaj powiedzieli: "prezesie, wybacz, jednak poprzemy Kmitę", no to oczywiście prezes ich przytuli do serca i wybaczy. Problem polega na tym, że tam jest grupa radnych, która tego Kmity nie chce, a prezes oczywiście nie chce ustąpić. Im bardziej oni ślą przez różnych posłańców słowa: "prezesie kochany, już każdego poprzemy, tylko nie tego strasznego Kmitę, bo honor nam nie pozwala, nawet niech sam Terlecki będzie marszałkiem", to prezes wciąż mówi: "ma być Kmita i koniec".

To jest taka metoda samca alfa: "musi być na moim i kropka, ani kroku wstecz, bo pokażę słabość". Tam się pewnie toczą cały czas negocjacje w obie strony. Z jednej strony podejrzewam, że PiS-owcy, którzy mają jeszcze resztkę lojalności wobec Kaczyńskiego, chcą nakłonić go, żeby PiS zgłosił jakiegoś innego kandydata. Z drugiej strony cała reszta radnych spoza PiS-u próbuje przewerbować tych buntowników na swoją stronę.

Tylko moim zdaniem zaczęli za ostro, bo zaproponowali im PSL-owskiego wojewodę Krzysztofa Klęczara. Wiadomo, że dla buntowników z PiS-u to nie jest ciekawe. Jak jednemu z nich zaproponują, żeby to on został marszałkiem, a drugiemu, żeby został wicemarszałkiem, to nastąpi to, co na Podlasiu: PiS straci władzę w Małopolsce. Tylko najwyraźniej ta druga strona, antypisowska, w dalszym ciągu nie jest skłonna pójść tak daleko w ustępstwach. Rezultat ewentualnych przedterminowych wyborów w Małopolsce na dziś jest nieprzewidywalny. Tym bardziej, że gdyby nastąpiły, to zaangażowałby się Tusk i byłby nalot rządu na Kraków, pojawiłyby się obietnice superpieniędzy dla regionu. Kaczyński gra tu bardzo pokerowo, bo moim zdaniem teraz gdyby doszło do przedterminowych wyborów, wynik PiS-u byłby gorszy. Chociaż tak naprawdę w te wybory przedterminowe za bardzo nie wierzę.

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl

Czytaj także:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (439)