Kaczyński interweniował ws. Dubienieckiego?
Polityczne instruowanie prokuratury, interwencja prezesa PiS i śledzenie przelewów Marty Kaczyńskiej przez CBA, takie kulisy postępowania w sprawie Marcina Dubienieckiego ujawnia "Newsweek".
Mateusz Dubieniecki to były zięć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który został oskarżony i spędził w więzieniu 14 miesięcy w związku z zarzutem kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Grupa Dubienieckiego miała dopuścić się oszustwa finansowego na kwotę 14 mln złotych, które należały do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON).
Jak pisze "Newsweek" zwrot w sprawie przeciw Mateuszowi Dubienieckiemu nastąpił w momencie, gdy władzę w kraju objęło Prawo i Sprawiedliwość, a na czele prokuratury stanął Zbigniew Ziobro.
Wszystko zaczęło się od powołania w Prokuraturze Regionalnej w Krakowie przez Bogdana Święczkowskiego - prokuratora krajowego - nowego zespołu śledczych. Celem zespołu, na którego czele stanął prokurator Marek Sosnowski miało być poprowadzenie sprawy Dubienieckiego.
Jak opisuje tygodnik, w wyniku podjętych działań, nowy śledczy już po paru dniach podjął decyzję o wypuszczeniu podejrzanego na wolność - a warto zaznaczyć, że akta sprawy liczyły 400 tomów. Decyzja prokuratora Sosnowskiego nie została jednak wydana bez sprzeciwu sądu, który chwilę wcześniej uznał, że Dubieniecki może dopuszczać się niszczenia dokumentacji oraz nakłaniania świadków do składania fałszywych zeznań.
Jak twierdzi "Newsweek", decyzja Sosnowskiego o zwolnieniu Dubienieckiego kłóci się z logiką prawniczą, ponieważ prokurator wypuszczając zięcia prezydenta na wolność, jednocześnie obejmuje go policyjnym dozorem oraz zakazem opuszczania kraju. Ponadto na Dubienieckiego została nałożona kaucja w wysokości 3 mln zł.
Jak wynika z ustaleń pisma mimo, iż prokurator Sosnowski wyraźnie działał na korzyść podejrzanego, to Dubieniecki podejmował starania i negocjacje z krakowską prokuraturą ws. uchylenia zakazu opuszczania kraju.
Mateusz Dubieniecki relacjonując jedno ze spotkań mówi tak: - Jeden z prokuratorów (z ustaleń "Newsweeka" wynika, że chodzi właśnie o Sosnowskiego) wyraźnie przyznał, że środki zapobiegawcze są stosowane wobec mnie bezpodstawnie, ale z obawy przed opinią publiczną prokuratura nie może ich uchylić na tym etapie postępowania, bo zostałaby rozszarpana przez media. Na moje pytania, kto w takim razie decyduje o uchyleniu tych środków, padło stwierdzenie, że dobrze by było, żeby takie polecenie przyszło z samej góry. Dopytałem, czy chodzi o interwencję najwyższego czynnika politycznego. Prokurator nie zaprzeczył.
Takiemu przebiegowi wydarzeń kategorycznie zaprzecza Włodzimierz Krzywicki - rzecznik Prokuratury Regionalnej. Zdaniem rzecznika, Sosnowski nie domagał się ingerencji polityków, a w toku postępowania nie było mowy o żadnym nacisku ze strony władzy.
Jak pisze gazeta problem polegał na tym, że do rozmowy miało dojść 4 stycznia (data podana przez Mateusza Dubienieckiego), a tego samego dnia w sprawie śledztwa interweniował prezes PiS. Według "Newsweeka" Jarosław Kaczyński wysłał do Zbigniewa Ziobry pismo, do którego dołączył list z dziewięcioma pytaniami od obrońcy podejrzanego Łukasza Rumszeka.
Lider Prawa i Sprawiedliwości chciał wiedzieć, jaki był powód zatrzymania Dubienieckiego w czasie kampanii parlamentarnej. A także w jakim celu wytwarzano dokumenty, które mogły obciążyć jego najbliższych (chodzi o dokument CBA, gdzie, wśród podejrzanych, widnieje Marta Kaczyńska, która miała otrzymać 50 tys. zł z cypryjskiej firmy swojego byłego męża) oraz dlaczego były zięć prezydenta ma zakaz opuszczania kraju.
Czytając dalej dowiadujemy się, że prezesowi PiS po czterech tygodniach odpisał Bogdan Święczkowski, zastępca Zbigniewa Ziobry, który w odpowiedzi - jak wyjaśnia prokuratura - ustosunkował się jedynie do zarzutów stawianych przez obrońcę Dubienieckiego. Tym samym prokuratura zapewniła, że żadne informacje ze śledztwa nie zostały ujawnione. Jednak samego pisma nie chce pokazać.
Jak zauważa tygodnik, w śledztwie przeciwko prezydenckiemu zięciowi dyskusyjna pozostaje również kwestia aresztu. Chodzi tu o sposób rozpatrywania wniosków, które powinny odbywać się według kolejności wpływu, czyli losowo. Natomiast w rzeczywistości w sprawie Dubienieckiego trzykrotnie orzekała ta sama krakowska sędzia Barbara Pankiewicz. Co jak ustalił adwokat Łukasz Rumszek jest bardzo trudne do zrobienia, ponieważ szanse na trzykrotne otrzymanie tej samej sprawy, zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, wynoszą 1:2197.