Jedna wiadomość zmieniła ich życie. Ukrainka odnalazła w Polsce rodzinę
Zaczęło się od wiadomości, którą Julia napisała do Klary na rosyjskim portalu VKontakte jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. Kobietę zaciekawiło nazwisko Polki - takie samo nosiła przed ślubem jej prababcia, która przed II wojną światową żyła w Polsce. Na odpowiedź czekała kilka miesięcy. Było warto.
18.04.2022 | aktual.: 18.04.2022 21:51
- Założyłam ten profil kilka lat temu. Jestem na piątym roku filologii rosyjskiej i chciałam w ten sposób utrzymywać kontakt ze znajomymi poznanymi na wyjazdach do Rosji i na Białoruś. Długo nie wchodziłam na ten profil. Po długiej przerwie zajrzałam tam w marcu - mówi Klara Kmak.
3 marca przyniosła na uczelnię dary dla potrzebujących Ukraińców. Czekając na otwarcie punktu zbiórki, przeglądała media społecznościowe.
- Pomyślałam, że napiszę do znajomych ze Wschodu wiadomość, wpis potępiający. Zobaczyłam, że na skrzynce jest wiadomość z listopada od Julii Kaliuk. Napisała:
"Dzień dobry. Szukam swoich krewnych. Czy może Pani powiedzieć, jak nazywa się Pani ojciec? Możliwe, że jesteśmy krewnymi". Dodała, że jej babcia nazywała się przed ślubem Ulianna Michałowna Kmak.
- Byłam w szoku. Było mi głupio, że dopiero teraz zobaczyłam tę wiadomość, zwłaszcza w okolicznościach wojny w Ukrainie. Od razu odpisałam, że mój tata to Paweł Kmak, a dziadek nazywał się Michał Kmak. Dodałam, że zapytam rodziców o więcej szczegółów. Zapytałam też Julię, czy jest bezpieczna. Nie odpisywała przez kilka dni. Codziennie wchodziłam na ten portal i sprawdzałam. Odezwała się dopiero 12 marca - mówi nam Klara.
Julia krótko po ataku Rosji na Ukrainę opuściła kraj razem z pięcioletnią córeczką Sofią. Nazywa ją zdrobniale Sonia.
Odkrywanie rodzinnych korzeni
Przed wyjazdem do Polski Julia mieszkała z rodziną w mieście Horiszni Pławni na lewym brzegu Dniepru w obwodzie połtawskim. Do dekomunizacji w 2016 roku miasto nosiło nazwę Komsomolsk. Jest tam jedna z największych rud żelaza w Europie. Mąż Julii pracuje jako kierowca i dużo jeździł po Europie. Oboje pod koniec zeszłego roku rozpoczęli planowanie wyjazdu do Polski na stałe. Matka Julii powiedziała jej, że mają w Polsce rodzinę.
- Wiedziałam, że mój dziadek był Polakiem, po prababci Uliannie Kmak, która była Polką - mówi Julia.
Nie miała jednak okazji jej poznać. Zmarła, gdy matka Julii miała 15 lat.
Klara i Julia ustaliły, że mają wspólne korzenie. Prababcia Julii Ulianna była siostrą pradziadka Klary Mikołaja.
Zobacz także: Czy Putin odpowie na zatopienie "Moskwy"? Zaskakujące słowa w rosyjskiej TV
Julia próbowała odtworzyć drzewo genealogiczne. Szukała dokumentów. W ukraińskich archiwach był jednak błąd i w akcie zgonu jej dziadka Hryhorija wpisano jako miejsce urodzenia Białoruś zamiast Polski. Błąd popełniono również w nazwisku. Nazwisko Gubała zmieniono na Gubalo (Ulianna Kmak wyszła za mąż za Justyna Gubałę). Reszta szczegółów się zgadzała: miastem urodzenia była Florynka w powiecie nowosądeckim.
Udało się znaleźć kolejne dokumenty. Julia kontynuowała poszukiwania z mężem podczas wakacji w Krakowie. Część dokumentów, będących śladami po pradziadku Justynie Gubale, była w Przemyślu, nie w Krakowie. Klara odnalazła część dokumentów przy pomocy Kamila Kmaka - pasjonata lokalnej historii. Choć mają to samo nazwisko, to nie znali się wcześniej. Jak twierdzi Kamil Kmak, pokrewieństwo może być dalekie i najprawdopodobniej sięga kilkuset lat wstecz. W Przemyślu udało się znaleźć metryki chrztu, dzięki którym ustalono, że pradziadek Klary i prababcia Julii mieli tych samych rodziców.
Przesiedlenia
Jak mówi nam Kamil Kmak, przed II wojną światową małopolska Florynka była jednym z głównych ośrodków zamieszkiwanych przez Łemków, czyli mniejszości karpackich Rusinów. To stosunkowo nieliczna grupa etniczna zamieszkująca Beskid Niski na zachód od Bieszczad, aż po Pieniny.
Florynka jest opiewana w łemkowskiej poezji. Przez wieki wyznawano tam grecki katolicyzm, choć na przełomie lat 20. i 30. zaczęto wracać do prawosławia. We Florynce żyło ok. 1200 mieszkańców. Mieszkały tam głównie rodziny łemkowskie, ale również polskie, żydowskie, romskie, słowackie, rosyjskie i ukraińskie. Była to bogata wieś. Jej mieszkańcy pod koniec XIX w. emigrowali zarobkowo do Stanów Zjednoczonych. Dzięki kapitałowi zza oceanu wieś się rozwijała. W 1918 r. Łemkowie podjęli próbę ustanowienia własnej republiki, by podkreślić odrębność od Polaków i Ukraińców. To właśnie we Florynce odbył się wielki wiec 500 delegatów ze 130 wsi łemkowskich w Beskidach.
Samo nazwisko Kmak mogło przywędrować do Polski z Węgier. Michał Kmak, przodek Julii i Klary, był Polakiem i ożenił się z Łemkinią Anną Kaniuk. Ich dzieci uważały się za Łemków. Mieli troje dzieci: Mikołajak, Juliannę i Marię. W spisie ludności sporządzonym w dwudziestoleciu międzywojennym pradziadek Klary widnieje jako Mykoła Kmak. Jego siostra Julianna została żoną Justyna Gubały.
- Mój dziadek Michał urodził się w latach 30. we Florynce, identyfikował się jako Łemk. Zmarł, gdy byłyśmy małe i nie było okazji o tym porozmawiać. Wiem, że po II wojnie światowej został wysiedlony na ziemie odzyskane na zachód Polski. Nasza rodzina mieszkała tam długo, przez kilka pokoleń - mówi nam Klara.
Po II wojnie światowej rozpoczęły się wysiedlenia w ramach akcji "Wisła". Rodzina została rozdzielona. Chciano zniszczyć tożsamość Łemków, co się nie udało, bo na Dolnym Śląsku i w Lubuskiem powstały łemkowskie stowarzyszenia oraz cerkwie.
Julianna wraz z mężem Justynem została przesiedlona na Wschód, na teren obecnej Ukrainy. Tam znaturalizowano ich nazwiska. Odtąd nazywali się Ulianna i Justyn Gubalo. Ich syn, a dziadek Julii, w dokumentach nosił imię Hrihorij. W Polsce, przed przesiedlaniami, mógł nazywać się Grzegorz. Całe życie posługiwał się też nazwiskiem Gubalo. Krótko przed śmiercią pojechał do Lwowa i tam w jednym z urzędów dowiedział się, że podczas przesiedleń zmieniono mu nazwisko.
Rodzina z Ukrainy była w kontakcie z krewnymi w Polsce
Brat Julianny, Mikołaj Kmak, wraz ze swoją rodziną - w tym synem Michałem, dziadkiem Klary - trafił na ziemie odzyskane. Tam też jego potomkowie żyją do dziś. Jego wnuk Paweł przyjechał do Gdańska na studia, gdzie zamieszkał na stałe i tu urodziły się jego córki Klara i jej starsza siostra Weronika.
Rodzina, pomimo rozłąki przez perypetie historyczne, utrzymywała ze sobą kontakt. Wujek Klary i Weroniki pamięta, że w latach 60. na pogrzeb pradziadka Mikołaja przyjechali krewni z Ukrainy. Był jednak wtedy dzieckiem i nie pamiętał dobrze szczegółów tamtego spotkania. Można się domyślać, że Julianna przyjechała na pogrzeb brata.
Julia twierdzi również, że siostra jej matki utrzymywała kontakt z rodziną w Polsce. Jej mama wiedziała o kuzynach: Pawle, Janie, Michale i Marcie. To się zgadza. Ojciec Klary i Weroniki ma na imię Paweł, a wśród piątki rodzeństwa są siostra Marta i bracia Michał i Jan.
Poszukując polskich krewnych, Julia pisała jeszcze do kilku osób za pośrednictwem VKontakte i Facebooka. Gdy nowo poznane kuzynki rozpoczęły korespondować, do Julii napisał jeszcze wujek Klary i Weroniki.
Przyjazd do Polski
Na koniec maja tego roku Julia wraz z mężem i córeczką planowała przeprowadzkę do Polski. 27 lutego jej mąż miał wyjechać w kolejny zagraniczny kurs, jednak wojna zatrzymała go w kraju.
Uciekając przed wojną, Julia wraz z córką trafiła do Koszalina. Sonia pomimo bariery językowej bez trudu nawiązała relację z córką polskich gospodarzy, która była w tym samym wieku. Zaczęła "podłapywać" polskie słowa, a jej koleżanka rosyjskie. W połowie marca udało się zorganizować jej przyjazd do Gdańska. Na razie na krótko. Julia była nieco zawstydzona przed spotkaniem. Klara była bardzo ciekawa nowej kuzynki.
- Byłam bardzo szczęśliwa, gdy przyszłam na dworzec odebrać dziewczyny. Nie obawiałam się, nie czułam, że spotykam się z obcą osobą. Sonia na początku była trochę zawstydzona, ale szybko się polubiłyśmy - mówi Klara.
- Byłam onieśmielona, trochę przestraszona - wspomina ze śmiechem Julia. - Przez pewien czas utrzymywałyśmy kontakt. Gdy się spotkałyśmy, nie czułyśmy, że jesteśmy dla siebie obce. Klara zna rosyjski, więc jest jej łatwiej mi pomagać. Wszystko jest dla nas nowe. Martwię się sytuacją mojej rodziny w Ukrainie. Mój mąż nadal tam jest i nie jest mu łatwo - dodała.
Przeprowadzka do Gdańska
Julia i Sonia wróciły jeszcze na kilka dni do Koszalina. Klara i Weronika znalazły dla nich mieszkanie w Gdańsku, a dla Sonii dwujęzyczne przedszkole.
- Poruszyliśmy niebo i ziemię, by znaleźć dwupokojowe mieszkanie dla Julii. Rozpoczęłyśmy przygotowania do przyjazdu dziewczyn. Pomogło nam wielu dobrych ludzi, również moi znajomi z pracy. Julia i jej córka miały ze sobą tylko jedną walizkę, a udało nam się stworzyć dla nich dobry, ciepły kąt. Sonia pyta czasami o swoje koleżanki, zastanawia się, czy jeszcze żyją. Widać, że wojna też ją dotknęła. Znalazłyśmy dla niej przedszkole, w którym została ciepło przyjęta. Ani przez moment nie byłyśmy osamotnione w tej pomocy, bo było z nami wielu ludzi - mówi Weronika.
- Bardzo się cieszymy, bo wcześniej nie miałyśmy w Gdańsku rodziny. Zostałyśmy ciociami. Julia może liczyć na nas, na naszych rodziców. Wszyscy bardzo cieszymy się, że nasza rodzina się powiększyła. Nikt się tego nie spodziewał - dodaje Klara.
Rodzice Klary i Weroniki polubili Julię i jej córkę. Krewni z województwa lubuskiego chcą również poznać nową kuzynkę. Gdy Julia przyjechała do Gdańska, stwierdziła, że ojciec Klary i Weroniki jest bardzo podobny do jej dziadka Hryhorija, który zmarł cztery lata temu. Podobnego zdania były siostry z Gdańska, widząc zdjęcie dziadka nowej kuzynki.
Julia chce zostać w Polsce i znaleźć pracę. W Ukrainie pracowała w korporacji taksówkarskiej jako menedżerka i jako nauczycielka języka angielskiego. Nie zna dobrze polskiego, więc podczas spotkania rozmawia z nami płynną angielszczyzną. Sonia bez problemu odnalazła się w przedszkolu.
- Chcę znaleźć pracę i nauczyć się języka polskiego. Mogę porozumiewać się po angielsku, ale chciałabym też po polsku. Chciałabym, by mój mąż mógł do nas przyjechać - mówi Julia.
Napisz do autora: rafal.mrowicki@grupawp.pl