PolskaJarucka: nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia

Jarucka: nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia

W Sądzie Okręgowym w Warszawie trwa pierwsza rozprawa w procesie Anny Jaruckiej, byłej asystentki ministra spraw zagranicznych - Włodzimierza Cimoszewicza. Oskarżona jest ona m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, który rzekomo uprawniał ją do zmiany oświadczenia majątkowego jej szefa.

Jarucka: nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia
Źródło zdjęć: © PAP

Anna Jarucka oświadczyła, że nie przyznaje się do żadnego ze stawianych jej zarzutów. Twierdzi, że nie miała żadnego powodu do zemsty na Cimoszewiczu. Grozi jej do 5 lat więzienia.

Anna Jarucka powiedziała przed sądem, że nigdy nie fałszowała żadnego upoważnienia Włodzimierza Cimoszewicza. Powtórzyła, że w kwietniu 2002 roku Cimoszewicz upoważnił ją do zmiany oświadczenia majątkowego.

Nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia pana ministra, wykorzystując faksymile jego podpisu - powiedziała Jarucka. Dodała, że gdyby chciała fałszować, to mogłaby wykorzystać jego oryginalny podpis, bo wielokrotnie zostawiał jej kartki podpisane in blanco.

"Zniszczona rodzina i kariera"

Anny Jaruckiej broni znany warszawski adwokat Jacek Dubois. Przed wejściem na salę rozpraw zapowiedział, że nie będzie składał żadnych wniosków, na przykład o zwrot sprawy do prokuratury. Poinformował też, że z tego co mu wiadomo, jego klientka Anna Jarucka będzie składać obszerne wyjaśnienia. Oskarżona nie chciała rozmawiać z dziennikarzami.

Do sądu przyszedł także Włodzimierz Cimoszewicz. Powiedział, że nie sądzi, by motywem działania Jaruckiej była zemsta. Zasugerował, że podczas kampanii zarysowywała się zmiana polityczna. Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy politycy, którzy zasiadali wówczas w sejmowej komisji śledczej do spraw PKN Orlen dzisiaj są ministrami. Może o to chodziło - powiedział Cimoszewicz. Podkreślił, że w związku ze sprawą Jaruckiej została zniszczona jego rodzina i kariera polityczna, ale nie żałuje że zszedł ze sceny politycznej.

Po wysłuchaniu wyjaśnień Anny Jaruckiej przed sądem Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że jego była asystentka mówi nieprawdę. Były minister spraw zagranicznych ponownie zapewnił, że nigdy nie dokonywał zmian w swoim sejmowym oświadczeniu majątkowym.

Cimoszewicz przypomniał, że śledztwo w tej sprawie zostało umorzone. Prokuratura uznała, że Cimoszewicz po prostu pomylił się i swój błąd poprawił. Działania te nie były niezgodne z prawem, więc śledztwo zostało umorzone.

Włodzimierz Cimoszewicz nie wie, jaki dokument z jego podpisem Jarucka przekazała sądowi, bo go nie widział. Dodał, codziennie rozdaje dziesiątki swoich autografów.

Cimoszewicz powiedział także, że będzie chciał być oskarżycielem posiłkowym jako pokrzywdzony. Jego zdaniem, Jarucka nie powinna trafić do więzienia, ale powinna usłyszeć że jest przestępcą. Nie miałam żadnego powodu do zemsty na panu Cimoszewiczu - powiedziała przed sądem sama Jarucka.

Pomyłka, a nie kłamstwo

O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz, jako szef MSZ, miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen.

Sam Cimoszewicz mówił, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r., kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze posiadał akcje PKN Orlen (sprzedał je w styczniu 2002 r.).

Zdaniem Jaruckiej, Cimoszewicz skłamał, twierdząc, że się pomylił. Komisja śledcza zawiadomiła Prokuraturę Okręgową w Warszawie o przestępstwie Cimoszewicza. Prokuratura uznała jednak, że Cimoszewicz fakt posiadania akcji zataił nieumyślnie i umorzyła śledztwo. Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się zaś sprawą rzekomego upoważnienia dla Jaruckiej i - m.in. po badaniach grafologicznych - uznała, że zostało ono sfałszowane. Według ustaleń prokuratury, motywem działania byłej asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech. Cimoszewicz jednak odmówił.

Jarucka oświadczyła przed sądem, że nigdy nie prosiła Cimoszewicza o jakąkolwiek protekcję w związku z planami wyjazdu męża na placówkę MSZ. Cały okres współpracy z Cimoszewiczem bardzo dobrze wspominam - powiedziała.

Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą co do okoliczności związanych z wystawieniem tego upoważnienia. Jeszcze inny zarzut dotyczy ukrywania w jej mieszkaniu dokumentów z MSZ, w tym związanych z oświadczeniem Cimoszewicza - znalezionych u niej w styczniu 2005 r. podczas rewizji przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

"Zmasowana akcja czarnej propagandy"

Akt oskarżenia przeciw Jaruckiej prokuratura wysłała do Sądu Okręgowego w styczniu 2006. Proces może - przynajmniej w części - toczyć się za zamkniętymi drzwiami. Cimoszewicz może być oskarżycielem posiłkowym w procesie.

Była asystentka, która odpowiada z wolnej stopy, nie przyznała się do zarzutów. Wielokrotnie zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej".

Anna Jarucka wywołała zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek - oświadczył. Zrezygnował "w proteście przeciw deprawowaniu obyczaju politycznego w Polsce przez część polityków i część dziennikarzy".

W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" w 2005 r. Jarosław Kaczyński mówił, że to poseł PO Konstanty Miodowicz (były szef kontrwywiadu UOP) oraz Wojciech Brochwicz (były wiceszef MSW) "utkali sprawę Anny Jaruckiej". To było "powszechne przekonanie" świata polityki, ale nie moja szczególna wiedza - zeznał premier jako świadek w procesie, jaki Miodowicz wytoczył rzecznikowi Cimoszewicza Tomaszowi Nałęczowi za jego wypowiedzi o roli, jaką poseł PO miał odegrać w sprawie Jaruckiej.

Miodowicz przyznawał, że to on prosił Jarucką, by napisała oświadczenie dla komisji śledczej, bo "prywatnie zwierzyła się przypadkiem jego znajomemu (czyli Brochwiczowi)" o sprawie. Miodowicz twierdzi, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka.

Przegrana z Michnikiem

W oddzielnym procesie Jarucka pozwała MSZ za mobbing, żądając 50 tys. zł zadośćuczynienia. Zarzuca ona resortowi - którego pracownicą formalnie pozostaje, przebywając na długotrwałym zwolnieniu - że miał w nim powstać spisek "w celu pozbawienia jej środków do życia". Były wiceszef biura kadr MSZ Roman Kowalski zeznał ostatnio w tym procesie, że rozmawiał wiele razy z Jarucką, gdy przedstawiała kolejne zwolnienia lekarskie, zarazem deklarując "koniec współpracy z resortem". Dodał, że rozmowy te prowadził w obecności osób trzecich - od czasu, gdy miała ona powiedzieć: Jakby wyglądało, gdybym wychodząc od pana rozerwała sobie biustonosz?.

W 2006 r. Jarucka przegrała proces cywilny, jaki wytoczył jej redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik. Na mocy nieprawomocnego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie Jarucka ma przeprosić Michnika za to, że przed komisją śledczą powiedziała, iż był on członkiem "grupy trzymającej władzę".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)