Jarosław Gugała dla WP: komu bije dzwon na Wall Street?
Siedemset miliardów dolarów miało wystarczyć na uratowanie amerykańskich finansów i gospodarki. Plan Henry’ego Paulsona był oczekiwany z wielkimi nadziejami. Media i opinia publiczna na świecie wyczekiwały z niecierpliwością na jego uchwalenie. Miał to być sygnał oznaczający uspokojenie i przełamanie kryzysu. I rzeczywiście, następnego dnia po uchwaleniu - giełdy poszły w górę. Naiwnym wydawało się, że znowu wszystko wróci do normy… Niestety, nie było do czego wracać, bo normą była spekulacyjna bańka - a każda bańka nadymana bez opamiętania musi w końcu pęknąć.
07.10.2008 | aktual.: 07.10.2008 10:45
A czym nadymano tę bańkę? Głównie pieniędzmi, ale nie tylko… Amerykańskie banki zasypane ogromnymi zasobami gotówki straciły wszelki umiar. Udzielały kredytów hipotecznych każdemu. Nawet tym, którzy na pewno sami sobie by ich nie udzielili. Wszystko wydawało się bezpieczną operacją finansową, teoretycznie mającą przecież oparcie w nieruchomościach. A przecież nieruchomości od dziesięcioleci były bezpieczną inwestycją; nigdy nie taniały i po latach dawały dobry zysk. Jednak w końcu zbudowano na kredyt tyle domów i mieszkań, że rynek już nie był w stanie ich wchłonąć. Zadziałało po prostu prawo popytu i podaży. Podaż była tak wielka, że nie było już chętnych i zbudowana z wirtualnych znaczonych kart spekulacyjna konstrukcja zaczęła się chwiać i rozpadać. Plan Paulsona został wymyślony po to, żeby przywrócić równowagę na rynku hipotecznym i pewnie byłby wystarczający, gdyby chodziło tylko o proste naruszenie równowagi popytu i podaży…
Jednak spekulantów nie można oszukać taką prostą i tanią operacją. Oni wiedzą doskonale, do jakich rozmiarów nadmuchali spekulacyjną bańkę i czym ją wypełnili. Okazuje się, że nie tylko pieniędzmi. W dużej mierze również niczym. Pustką wirtualnej wartości pochodzącej z tak zwanych „derywatów”, czyli uzyskiwanych dzięki skomplikowanym algorytmom pochodnych od realnej wartości.
Gdy kupujemy dom i zakładamy, że obok niego powstaną same piękne wille i luksusowa infrastruktura ogrodów i parków, to możemy dodać do realnej wartości dodatkową wartość spodziewanego luksusu. Jeśli jednak obok naszego domu zamiast parku powstanie spalarnia śmieci, wytwórnia asfaltu albo droga szybkiego ruchu – to wartość naszej nieruchomości może wkrótce okazać się dużo niższa od naszych oczekiwań. Jeśli wiemy, że obok powstaną spalarnie śmieci, fabryki asfaltu i wojskowe pasy startowe dla hałaśliwych myśliwców - a my mimo to dodajemy do wartości domu pochodną luksusu – to albo jesteśmy frajerami, którzy dają się komuś oszukać albo oszustami, którzy naciągają naiwnych.
Jeśli świadomie przy pomocy będącego rzeczywiście w naszej dyspozycji miliona dolarów „lewarujemy”, czyli uruchomiamy i wykorzystujemy miliard – to możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć, że prawa rynkowe prędzej czy później zweryfikują spekulacyjną nadwyżkę od realnego miliona do wirtualnego miliarda… Dlaczego więc to robimy? Możliwości jest kilka: jesteśmy zawodowymi spekulantami, którzy sprzedają ludziom gruszki na wierzbie; jesteśmy nieświadomi i naiwni oraz zakładamy, że można bezkarnie i bezterminowo „lewarować”. Nie mamy innego wyjścia i musimy „lewarować”, bo jesteśmy w spirali spekulacyjnej, z której wypadnięcie grozi niebytem, nawet fizycznym. Musimy więc „rolować” stare długi kolejnymi kredytami oraz pod zastaw dawno zastawionych dóbr, brać wysoko oprocentowane pożyczki na kupno nowych, których wartość jest coraz bardziej wirtualna, itd., itp.
Okazuje się, że w ekonomii obok wspaniałych dzieł i profesjonalnych poradników istnieją również kolorowe pisma. Okazuje się, że obok wysokiej klasy fachowców w świecie finansów funkcjonują zwyczajni hochsztaplerzy i tak zwani celebryci. Na tych ostatnich można zrobić najlepszy interes świata, kupując ich za tyle, ile są warci - a sprzedając za tyle, ile uważają, że są warci…
I oto mamy właśnie do czynienia z pierwszą weryfikacją wartości. Sito rynku przepuszcza spekulacyjną pustkę i wyławia grudki prawdziwego kruszcu. Problem polega miedzy innymi na tym, że już nikt nikomu nie wierzy i wszyscy uważają, że gra jest uczciwa jak poker. Czyli, że każdy oszukuje jak umie - a wygra w końcu najbardziej bezczelny...
Tymczasem innego planu niż Plan Paulsona - obliczonego na przywrócenie prostej równowagi na rynku kredytów hipotecznych – po prostu nie ma. Europa, która oczekiwała pozytywnych skutków wpompowania w amerykańskie szambo złych kredytów – 700 miliardów dolarów pochodzących ze skarbu Stanów Zjednoczonych, sama zaczyna chwiać się pod ciężarem swojej spekulacji. Coraz wyraźniej widać, że plan Paulsona nie wystarczy. Europejskie banki za chwilę mogą dołączyć do amerykańskich upadłych gigantów. Spekulanci wiedzą, że w tych warunkach nie ma co inwestować w produkcję. Spadają ceny energii i surowców. Europejskiej gospodarce grozi stagflacja, czyli mieszanina marazmu z inflacją.
Pękająca bańka spekulacji obryzga wszystkich. Niestety także tych, którzy z „lewarowaniem”, „rolowaniem”, „derywatami” oraz „algorytmami” - nie mają nic wspólnego. Czyli nas wszystkich… A może w dobie globalizacji takich, którzy nie mają nic wspólnego z amerykańską spekulacją już na świecie nie ma? Wkrótce się okaże…