Japonia stawia na odważniejszą politykę bezpieczeństwa. Ale to nie koniec japońskiego pacyfizmu
W ciągu ostatniego półrocza Japonia uchwaliła rekordowy budżet obronny, zniosła zakaz eksportu uzbrojenia i zreinterpretowała swoją pacyfistyczną konstytucję. Krytycy twierdzą, że Tokio budzi upiory przeszłości i straszą powrotem japońskiego militaryzmu. Czy na pewno mają rację?
23.01.2015 | aktual.: 23.01.2015 17:12
Tokijski dworzec Shinjuku jest najruchliwszą stacją przesiadkową na świecie - codziennie przewijają się przez nią ponad trzy miliony pasażerów. Zwykle zdyscyplinowane tłumy Japończyków niemal bezgłośnie przemykają przez perony i przejścia do miejsc pracy i innych obowiązków. Jednak 29 czerwca 2014 bezkresna rzeka ludzi przystanęła na chwilę, zaciekawiona widokiem eleganckiego mężczyzny po sześćdziesiątce, wspinającego się na konstrukcję jednej z kładek dla pieszych.
Dzierżący megafon w dłoni 60-latek najpierw ogłosił, że zamierza popełnić samobójstwo, a następnie przez godzinę wygłaszał polityczne tyrady przeciwko japońskiemu rządowi. Na koniec oblał się łatwopalną cieczą i podpalił. Mężczyzna trafił do szpitala w ciężkim stanie, a jego desperacki czyn zszokował japońskie społeczeństwo.
Jakiej niegodziwości dopuściły się władze, że pchnęły statecznego obywatela do tak dramatycznego aktu? Otóż kilka dni wcześniej rząd Shinzo Abego zapowiedział przyjęcie nowej interpretacji konstytucji, która pozwoli japońskiej armii brać udział w obronie zaatakowanych sojuszników. W każdym normalnym kraju taka decyzja zostałaby odczytana jako coś zupełnie naturalnego i przyjęta ze zrozumieniem. Ale nie w Japonii.
Skrajny pacyfizm
Tragiczne doświadczenia i trauma II wojny światowej sprawiły, że po roku 1945 politykę Japonii zdominował skrajny pacyfizm, który z biegiem lat stał się częścią japońskiej tożsamości narodowej. Duży wkład w taki stan rzeczy miała napisana pod dyktando Amerykanów i obowiązująca do dziś konstytucja, stanowiąca w słynnym Artykule 9, że naród japoński "wyrzeka się wojny" i nie "uznaje prawa państwa" do jej prowadzenia oraz nie będzie posiadać sił zbrojnych. Tak daleko idących antymilitarystycznych zapisów próżno szukać w konstytucjach innych pokonanych państw Osi - Niemiec czy Włoch.
Trudno jednak mówić, by Kraj Kwitnącej Wiśni był całkowicie bezbronny, bo restrykcyjne prawo nie przeszkadza mu utrzymywać formacji, która prócz nazwy nie różni się prawie niczym od pełnoprawnych sił zbrojnych i tak się składa, że jest jedną z dziesięciu najpotężniejszych armii świata. Chodzi o Japońskie Siły Samoobrony, których istnienie być może stoi w sprzeczności z duchem konstytucji, ale, co paradoksalne, sami jej autorzy, czyli Amerykanie, pchnęli Japończyków do ich powołania. W obliczu zimnowojennej rywalizacji Waszyngton potrzebował bardziej wiarygodnego sojusznika w regionie, który mógłby wziąć na siebie większy ciężar w kwestii własnego bezpieczeństwa. Również sami Japończycy szybko uświadomili sobie, że gdyby nie amerykańskie bazy, byliby zupełnie bezbronni, a przecież nic nie jest dane raz na zawsze.
Japońskie Siły Samoobrony (JSDF) to twór unikalny w skali światowej. Formalnie nie jest to wojsko, więc w sensie prawnym służący w niej personel składa się z cywilów. W miarę możliwości nie stosuje się w jej szeregach terminologii wojskowej (np. czołgi początkowo były określane jako "pojazdy specjalne"), zasadniczo nie dysponuje też czysto ofensywnymi środkami bojowymi, jak lotniskowce, pociski balistyczne czy piechota morska (aczkolwiek istnieją wyjątki od tej reguły). Ponadto przez lata JSDF podlegały nie ministerstwu, lecz znajdującej się niżej w hierarchii rządowej agencji obrony. Zmieniło się to dopiero w 2006 roku.
Japończycy nie poprzestali tylko na tym. Jeszcze w latach 60. przyjęli zasadę, że będą przekazywać na obronność nie więcej niż 1 proc. Produktu Krajowego Brutto. W czasach napędzanego zimną wojną wyścigu zbrojeń było to rzeczywiście niewiele, zresztą Japonia była wtedy krajem relatywnie ubogim i nikt nie śmiał marzyć, że w ciągu zaledwie ćwierćwiecza osiągnie status drugiej potęgi gospodarczej świata (aktualnie trzeciej, bo w ostatnich latach jej miejsce zajęły Chiny). W efekcie dziś 1 proc. japońskiego PKB to całkiem pokaźna kwota rzędu 50 mld dol., co plasuje Japonię w ścisłej globalnej czołówce pod względem wielkości nakładów na wojsko.
- Użycie sił zbrojnych przez Japonię jest ograniczone jedynie do funkcji samoobrony, więc pod tym względem nie jest ona pełnoprawnym członkiem wspólnoty międzynarodowej. Natomiast jeżeli chodzi o potencjał bojowy, posiada ona jedną z najnowocześniejszych i najlepiej wyposażonych armii świata - wskazuje w rozmowie z Wirtualną Polską Rafał Ciastoń, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego specjalizujący się w zagadnieniach zbrojeń w Azji.
Strach przed Chinami i Koreą Północną
Ogromna większość Japończyków jest dumna z powojennego pacyfizmu. Jednak z upływem lat coraz bardziej zaciera się pamięć o wojennej hekatombie, do której doprowadziły nacjonalistyczne rządy japońskich militarystów i ślepe posłuszeństwo mas. W rezultacie Tokio - ostrożnie i małymi krokami - pogłębiało swoją asertywność w polityce bezpieczeństwa, a zmiany te przyspieszyły wraz z końcem zimnej wojny i nowym ładem globalnym. Ich odzwierciedleniem była większa aktywność JSDF na arenie międzynarodowej - udział w misjach pokojowych ONZ, logistyczne wsparcie operacji w Iraku i Afganistanie czy uczestnictwo w akcji antypirackiej u wybrzeży Somalii. Z zachodniej perspektywy były to działania symboliczne, jednak dla Japończyków stanowiły poważny wyłom w powojennej polityce neutralności.
Przełomem okazało się dojście do władzy premiera Shinzo Abego, będącego przedstawicielem pokolenia Japończyków urodzonego już po wojnie i nie pamiętającego jej okropności. Rozpoczynając w grudniu 2012 roku swe rządy Abe miał jasny plan, który miał przywrócić Japonii dawny blask. Jego założenia były proste - rozruszać pogrążoną od lat w stagnacji gospodarkę oraz odejść od radykalnego pacyfizmu. Temu drugiemu celowi przyświecają przede wszystkim dwa względy.
Po pierwsze, w Kraju Kwitnącej Wiśni narasta poczucie zagrożenia ze strony rosnących w potęgę Chin oraz nieobliczalnej Korei Północnej. - Japończycy są zaniepokojeni gwałtowną rozbudową chińskich sił zbrojnych, zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym. Z drugiej strony w znaczącym stopniu na japońską politykę bezpieczeństwa wpływa potencjalnie groźny program rakietowy i nuklearny Korei Północnej oraz pewnego rodzaju nieprzewidywalność reżimu w Pjongjangu - podkreśla Ciastoń. - Abe jest postrzegany w polityce japońskiej jako "jastrząb", ale jego poglądy znajdują podatny grunt w społeczeństwie właśnie z powodu obaw przed Państwem Środka i reżimem Kimów - dodaje.
Tak się składa, że dojście Abego do władzy zbiegło się z zaostrzeniem sporu między Tokio i Pekinem o znajdujący się w japońskich rękach archipelag Senkaku (przez Chińczyków nazywany Diaoyu). Jest to zresztą jedno z wielu roszczeń terytorialnych Państwa Środka na okalających go akwenach. W ostatnich dwóch dekadach chińskie wydatki na zbrojenia rosły bez mała w dwucyfrowym tempie i coraz agresywniejsza postawa Pekinu budzi niepokój nie tylko w stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz również w Wietnamie, Korei Południowej, na Filipinach i Tajwanie. Drugim motorem zmian w japońskiej polityce bezpieczeństwa jest pogłębiająca się świadomość tamtejszych elit, że ich ojczyzna musi wreszcie zacząć odgrywać na arenie międzynarodowej rolę adekwatną do jej wagi gospodarczej. Japoński pacyfizm jest rzeczą bez precedensu w nowożytnej historii świata, bo jeszcze nigdy tak potężne ekonomicznie państwo nie prowadziło tak rygorystycznej polityki neutralności. Ale przeważać zaczyna pogląd, że uchylanie się Tokio od
odpowiedzialności za bezpieczeństwo zbiorowe szkodzi przede wszystkim samym Japończykom, bo wiąże im ręce w sytuacji dynamicznie zmieniających się uwarunkowań międzynarodowych w ich bezpośrednim sąsiedztwie.
Podobnie jak w czasie zimnej wojny, Japończyków do wzmocnienia polityki obronnej usilnie namawiają Stany Zjednoczone. Dla Tokio sojusz z USA jest najważniejszym filarem bezpieczeństwa, również ze względu na możliwość wykorzystania amerykańskiego odstraszania nuklearnego. Z kolei Waszyngton widzi w Kraju Kwitnącej Wiśni główną przeciwwagę dla chińskiej dominacji w regionie.
- Japończycy dążą do tego, by aktywniej kreować politykę bezpieczeństwa w najbliższym otoczeniu. Nie chcą tylko biernie kryć się pod parasolem ochronnym, który rozpostarli nad nimi Amerykanie, ale również być elementem tego parasola - opisuje obrazowo ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. - Myślę, że w przypadku chociażby sporu o Senkaku, Japończycy woleliby bardziej liczyć na własne zdolności obronne niż oczekiwać, że to Amerykanie zapewnią im status quo - dodaje.
Rekordowy budżet obronny
Abe najchętniej poszedłby na całość i zmienił konstytucję, odrzucając pacyfistyczny Artykuł 9. To jest jednak wykluczone, bo ani nie dysponuje stosowną większością w parlamencie, ani nie zdobył poparcia społecznego dla tego pomysłu - według badań opinii ewentualną zmianę ustawy zasadniczej popiera tylko niewiele ponad jedna trzecia Japończyków. Na razie więc japoński premier musiał zadowolić się wspomnianą reinterpretacją jej zapisów, co i tak wywołało wielotysięczną demonstrację przed siedzibą rządu i dziesiątki mniejszych protestów w całym kraju.
W tym przypadku racja była jednak po stronie premiera, bo mimo wszystko ponad połowa Japończyków poparła jego działania. Według wcześniej obowiązującej interpretacji, gdyby w pobliżu japońskich granic zaatakowane zostały siły amerykańskiego sojusznika, Japończycy mogliby się jedynie biernie przyglądać. Dziś mogą ruszyć im z pomocą, by wspólnie odeprzeć agresora. Widać więc wyraźnie, że nowa wykładnia zapisów konstytucji była krokiem niezbędnym i aż dziw bierze, że zwlekano z nią przez tyle lat.
Mniej więcej w tym samym czasie podjęto również decyzję o złagodzeniu bardzo restrykcyjnych regulacji uniemożliwiających eksport uzbrojenia. Warto wiedzieć, że Japonia dysponuje prężnym i nowoczesnym przemysłem zbrojeniowym, który z powodu polityki neutralności był odcięty od globalnych rynków. - Jeżeli chodzi o zaawansowanie technologiczne japońskich konstrukcji, to znajdują się one w czołowej dwójce-trójce państw świata, wespół ze Stanami Zjednoczonymi - ocenia Ciastoń.
Po otwarciu się na zagranicę japońska zbrojeniówka może wyciąć dla siebie pokaźny kawałek tortu w światowym handlu bronią, zwłaszcza w dziedzinie przemysłu okrętowego, elektroniki militarnej i pojazdów opancerzonych. Tokio liczy ponadto, że dzięki międzynarodowej współpracy i wymianie technologii wzmocniony zostanie potencjał również jego przemysłu obronnego.
Powyższym działaniom towarzyszy wzrost nakładów na wojsko, które rosną systematycznie już od kilku lat. W połowie stycznia bieżącego roku padł rekord - rząd przyjął najwyższy budżet obronny w powojennej historii Japonii. Realizowany za te środki proces modernizacji JSDF i zakupy nowego uzbrojenia jasno wskazują, czego i kogo najbardziej obawiają się władze w Tokio. W czasie zimnej wojny Japonia żyła w strachu przed inwazją ze strony Związku Radzieckiego, więc pokaźna część jej potencjału bojowego była skoncentrowana w północnej części Wysp Japońskich. W tamtym okresie duży nacisk kładziono na rozwój wojsk lądowych. - Obecnie zostały one w znaczący sposób zredukowane, zwłaszcza w zakresie czołgów i artylerii. Natomiast wzmocniono komponent morski i lotniczy oraz obronę przeciwrakietową, a środek ciężkości japońskich sił został przesunięty na południe, w kierunku archipelagu Senkaku i innych spornych terytoriów - wskazuje Rafał Ciastoń.
Nie ulega wątpliwości, że rozbudowa sił powietrznych i marynarki wojennej (która jest flotą potężniejszą od brytyjskiej Royal Navy, a pod względem nowoczesności ustępuje jedynie marynarce amerykańskiej) jest reakcją na ekspansywną politykę Chin i jej celem jest wzmocnienie zdolności utrzymania kontroli nad przyległymi przestrzeniami powietrznymi i morskimi. Natomiast poczynione przez Tokio w ostatnim czasie inwestycje w potencjał amfibijno-desantowy mają umożliwić odzyskanie panowania nad japońskimi terytoriami, gdyby wpadły w ręce sił wroga.
W podobnym duchu należy odczytywać rozwój japońskich sił obrony antybalistycznej, który jest motywowany potrzebą neutralizacji potencjalnie groźnego programu rakietowego Korei Północnej.
Powrotu do przeszłości nie będzie
"Jastrzębia" polityka Shinzo Abego rodzi obawy przed obudzeniem upiorów przeszłości. Krytycy ostrzegają, że może to być wstęp do powrotu japońskiego nacjonalizmu i remilitaryzacji Kraju Kwitnącej Wiśni. Najcięższe oskarżenia padają oczywiście ze strony Chin, gdzie panuje silny resentyment antyjapoński, związany przede wszystkim z japońską agresją i krwawą okupacją w czasie II wojny światowej. Jednak jeśli demony nacjonalizmu rzeczywiście miałyby powrócić, to akurat prędzej w Państwie Środka niż w Japonii. Komunistyczne władze celowo podsycają wielkochiński szowinizm, by skonsolidować społeczeństwo wokół silnych rządów partii i odwrócić uwagę od narastających problemów wewnętrznych.
Nie da się ukryć, że Shinzo Abe ma ciągoty nacjonalistyczne i nie szczędzi pochwał pod adresem czasów imperialnych. Ale poglądy te nie odnajdują odzwierciedlenia w poglądach większości Japończyków. Japoński militaryzm rodem z pierwszej połowy XX wieku nigdy nie powróci, bo był wypadkową specyficznych uwarunkowań geopolitycznych, kompletnie odmienna była też ówczesna Japonia. Okropieństwa II wojny światowej i późniejsze zerwanie z haniebną przeszłością przeorały świadomość i postawy mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, a boom gospodarczy i forsowna modernizacja zmieniły również panujące tam stosunki społeczne.
Powrót do agresywnej polityki spotkałby się nie tylko ze zdecydowanym sprzeciwem japońskiego społeczeństwa, ale również nie znalazłby uznania w oczach Stanów Zjednoczonych, głównego gwaranta bezpieczeństwa Japonii. Priorytetem polityki zagranicznej każdego japońskiego rządu zawsze było utrzymanie jak najbliższego sojuszu z Waszyngtonem i nic nie wskazuje na to, by miało to się zmienić w dającej się przewidzieć przyszłości. Z drugiej strony trudno uwierzyć, by Biały Dom miał kiedykolwiek przymknąć oczy na destabilizowanie przez Tokio kruchej równowagi bezpieczeństwa w regionie.
Obserwowane w ostatnich latach zmiany w japońskiej polityce bezpieczeństwa nie są zatem niczym innym, jak próbą dostosowania jej do nowych wyzwań w zmieniającym się środowisku międzynarodowym oraz częściową "normalizacją" statusu Tokio na arenie globalnej i regionalnej. Podejmowane przez Abego decyzje mają charakter ściśle defensywny, a Kraj Kwitnącej Wiśni nadal pozostaje demokratycznym, przewidywalnym aktorem polityki międzynarodowej. Powrotu do mrocznej przeszłości nie będzie i najwyższa pora, by Japonia wyzbyła się w końcu paraliżującego strachu przed samym sobą.
Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska