ŚwiatJames Błąd w Moskwie

James Błąd w Moskwie

Prezydent Władimir Putin rozdmuchał szpiegowską wpadkę brytyjskiej MI6. Prawdziwym celem było uderzenie w rosyjskie organizacje praw człowieka.

09.02.2006 | aktual.: 09.02.2006 10:21

Moskwa, grudzień 2005 roku. Brytyjski dyplomata rozgląda się nerwowo i niepewnym krokiem maszeruje przez park na przedmieściach stolicy Rosji. Pod pachą taszczy wydrążony kamień z ukrytym w środku nadajnikiem. Miesiąc później 27-letni Marc Doe zobaczy siebie samego w telewizji. Tę samą wątpliwą przyjemność miało trzech jego kolegów z brytyjskiej ambasady w Moskwie sfilmowanych podczas nurkowania po krzakach i odbierania raportów z "gadającego kamienia".

Kremlowska Rossija z dumą pokazała dekonspirację groźnej siatki szpiegowskiej, a Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB)
poinformowała o aresztowaniu Rosjan podejrzanych o współpracę z brytyjskim wywiadem. Informatorzy wypadli na filmie z ukrytej kamery jeszcze gorzej niż Doe: zatrzymali się w krzakach przy drzewie, gdzie zakopano "kamień". Na zdjęciach jeden wykorzystuje okazję, by oddać mocz, inny - zapewne sfrustrowany, że urządzenie nagrywające nie chce zapisać jego raportu - kopie z całej siły w wydrążony kamień. Żaden z dwójki Rosjan (podobnie jak i czwórki dyplomatów) nie zdawał sobie sprawy, że każdy ich ruch rejestrowały ukryte kamery FSB.

22 stycznia telewizyjne dzienniki pokazują Rosjanom punkt odbioru tajnych danych szpiegowskich przez pracowników ambasady, którzy podłączali do "kamienia" swoje palmtopy. W londyńskim Foreign Office i siedzibie MI6 powstają specjalne grupy kryzysowe. Ale jest już za późno na ratowanie honoru ojczyzny Jamesa Bonda. Niewiele dają także dementi: ambasada mówi o "absurdalnych zarzutach", ministerstwo spraw zagranicznychspraw zagranicznych udaje zdumienie, a premier Tony Blair twierdzi, że o całej sprawie dowiedział się z telewizji.

Śmierdząca fuszerka

Tego dnia George Blake, słynny brytyjski podwójny agent, który po ucieczce do ZSRR w 1966 roku dożywa swoich dni w pensjonacie dla sowieckich szpiegów, musiał się zapewne krztusić ze śmiechu nad codzienną porcją płatków. Jego rodacy, którzy mają z Rosją długie szpiegowskie porachunki, tym razem odwalili wyjątkową fuszerkę. W przeciętnym Brytyjczyku cała ta historia budzi w równej mierze poczucie złośliwej radości co upokorzenia.

W "Podręczniku dla szpiega" - książce, którą każdy mały Anglik w wieku 9-10 lat czyta z wypiekami na twarzy - nikt nie próbowałby robić czegoś równie głupiego (rekomendowane tam sposoby w rodzaju pisania sokiem cytrynowym na serwetce byłyby z pewnością po stokroć bardziej efektywne). Nafaszerowany techniką głaz należał bardziej do repertuaru Q, zwariowanego wynalazcy, który zaopatrywał Jamesa Bonda w śmiercionośne spinki do mankietów i wybuchające pióra. Pomysł z kamieniem należał jednak z pewnością do najmniej udanych.

- W mojej opinii, jeśli ci agenci zostaną wydaleni, Wielka Brytania przyśle nowych, bystrzejszych i wtedy trudniej będzie nam ich namierzyć - kpił w żywe oczy prezydent Władimir Putin, sam, bądź co bądź, były oficer sowieckiego wywiadu. Rosyjska władza nienawidzi Wielkiej Brytanii za udzielanie schronienia czeczeńskiemu separatyście Ahmedowi Zakajewowi i oligarsze Borysowi Bierezowskiemu.

Ale prawdziwym celem szarży Putina nie jest Londyn. Wkrótce po programie (znawcy Rosji mogą się od razu spodziewać, że intryga będzie miała dalszy ciąg) okazuje się, że Marc Doe zajmował się w ambasadzie akceptowaniem brytyjskich grantów dla organizacji pozarządowych, a jego "klientami" są przede wszystkim znane rosyjskie grupy obrony praw człowieka. Według FSB to właśnie 12 takim grupom Brytyjczycy postanowili przekazać ponad 300 tysięcy funtów. A FSB może liczyć na wierne Kremlowi media, które dowodzą teraz, że promowanie społeczeństwa obywatelskiego w Rosji za cudze pieniądze to zdrada ojczyzny.

- Myślę, że w tym przypadku można śmiało powiedzieć, że pieniądze śmierdzą. Dla wielu stanie się teraz jasne, dlaczego Rosja przyjęła nowe uregulowania dotyczące organizacji pozarządowych - powiedział Putin. Szpiegowski skandal spadł mu z nieba jak na zamówienie. W grudniu podpisał ostrą ustawę wprowadzającą ograniczenie w zatrudnianiu cudzoziemców przez organizacje pozarządowe. Nowe prawo pozwala także Kremlowi zamknąć każdą organizację, która zostanie uznana za niekonstytucyjną.

Powód? Trudno o prostszy. Rosyjska oligarchia, jedyna, która bezkarnie mogła do niedawna finansować partie i ruchy polityczne, jest już pod butem Kremla. Opozycja działająca bez zgody Putina wie, że nie dostanie ani kopiejki. Cała działalność obywatelska opiera się na zachodnich grantach. Gdyby je odciąć, obrońcy praw człowieka, przeciwnicy wojny w Czeczenii, matki zwalczające wojskową falę i przeciwnicy rasizmu domagający się tolerancji dla kaukaskich mniejszości zostaną zepchnięci do zagraconego pokoju z powielaczem.

Prezent dla Kremla

Zarzut Putina opiera się jednak na pokrętnym tłumaczeniu. Nawet jeżeli Doe był agentem, jego związki z rosyjskimi organizacjami były czysto techniczne. Obrońcy Brytyjczyków twierdzą, że płatności były transferami funduszy ministerstwa spraw zagranicznych na rzecz rozwoju społeczeństwa obywatelskiego Rosji. Wielka Brytania nigdy nie ukrywała, że udziela corocznie pomocy finansowej rosyjskim niezależnym organizacjom, szczególnie tym zajmującym się ochroną praw człowieka i środowiska naturalnego. Pomoc ta zamyka się pokaźną kwotą około 500 tysięcy funtów rocznie i jest całkowicie jawna.

Część brytyjskich funduszy trafiła do obrońców praw człowieka, takich jak Moskiewska Grupa Helsińska - organizacji wydającej co roku pokaźny raport o łamaniu praw człowieka w Rosji, kierowanej przez dawną weterankę ruchu dysydenckiego, wyrzuconą w 70. latach z ZSRR Ludmiłę Aleksiejewą. Grupa od razu wyczuła w aferze wstęp do kompromitowania ruchu praw człowieka. Tydzień później dysydenci próbowali demonstrować pod Łubianką - w efekcie 20 osób trafiło do aresztu.

Zdaniem Aleksiejewej Putin wywołał aferę, by usprawiedliwić restrykcje wobec niezależnych organizacji. Ale Brytyjczykom rosyjscy działacze też nie mają za co dziękować. Ich głupia wpadka nastąpiła w okresie, gdy idea społeczeństwa obywatelskiego jest w Rosji coraz bardziej zagrożona. Analitycy nie mają wątpliwości, że telewizyjny dokument nie przypadkiem nadano akurat w czasie, gdy Kreml forsuje ustawę ograniczającą działalność organizacji pozarządowych. - Dali Putinowi prezent i osłabili wiarygodność zachodnich krytyków Kremla, którzy mówią, że Rosja coraz bardziej odchodzi od demokracji - zauważa James Owen z londyńskiego Centrum Polityki Zagranicznej.

Pomarańcze za srebrniki?

Moskwa z pewnością boi się nowej pomarańczowej rewolucji i chce wciągnąć w swoją orbitę wszelką działalność pozarządową, po to by nie przerodziła się ona w polityczną opozycję. Strachem napawają ją zwłaszcza organizacje o charakterze "agresywnym", takie jak Fundacja Sorosa. To one ściągają gromy na siebie, a przy okazji na innych. Obrońcy praw człowieka są ofiarami tego procesu. - Ruch praw obywatelskich zawsze był w Rosji postrzegany jako zagrożenie dla państwa. Kreml chce go kontrolować - mówi Irina Siemienienko, politolog z Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych (IMEMO) w Moskwie.

Czy rzeczywiście możliwe jest, by brytyjski rząd próbował wpływać na rosyjską politykę wewnętrzną, przekazując za pośrednictwem MI6 pieniądze organizacjom charytatywnym i obrońcom praw człowieka? A może po prostu Kreml upiekł aferę z dwóch naturalnych rzeczy - tego, że obce ambasady bardzo często rozdają granty, i tego, że te same ambasady - to norma - zawsze mają struktury zajmujące się szpiegostwem. - Każdy, kto myśli, że szpiegowska gra skończyła się wraz z końcem zimnej wojny, popełnia błąd - mówi "Przekrojowi" brytyjski ekspert od wywiadu Phillip Knightley. - Większość szpiegów pracuje z własnej ambasady.

Wielka Brytania nie tylko nie jest wyjątkiem, ale uchodzi za bardzo zainteresowaną infiltracją Rosji. - Rola Rosji jako dostawcy energii dla Zachodu i ostatni spór Gazpromu z Ukrainą przypomniały ludziom, że Rosja jest odradzającym się mocarstwem. Brytyjczycy czują się zagrożeni i dlatego chcą trzymać rękę na pulsie - mówi.

Szkoda, że tym razem rachunek do zapłacenia otrzymają także ludzie, którzy zapewne nie mieli z ich planami nic wspólnego. Szkoda też, że znów wielu ludzi uwierzy w lansowaną przez ekipę Putina wizję: szpiedzy są wśród nas! To ona doprowadziła do skazania na więzienie rosyjskich naukowców Igora Sutiagina i Walentina Daniłowa, którzy współpracowali z zagranicznymi placówkami, to ona wysłała za kratki wojskowego dziennikarza Grigorija Paśkę.

W ubiegłym tygodniu Putin gniewnie odrzucił argumenty krytyków, którzy twierdzą, że Moskwa nie zasługuje na przewodniczenie grupie G8. Putin nazwał krytyków Rosji ,psami, które szczekają, podczas gdy karawana jedzie dalej". Nie ujawnił tylko kierunku jazdy.

Tom Parfitt, Moskwa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)