Jakub Majmurek: PiS wepchnął nas w bagno
W Sejmie RP działy się już różne gorszące rzeczy. Nie tylko w PRL, nie tylko za sanacji, ale także po roku ’89. W całej jednak historii III RP nie mieliśmy do czynienia z takim pogwałceniem podstawowych zasad parlamentaryzmu, jakie mogliśmy obserwować w piątek. Obóz władzy kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego przekroczył kolejną granicę.
17.12.2016 | aktual.: 17.12.2016 22:24
Anarchia sejmikowa
Nie chodzi przy tym ani o kwestię dostępu mediów do parlamentu (można tu by racjonalnie podyskutować nad regulacjami), ani o faktycznie obcesowe i niepotrzebne wykluczenie posła Szczerby z obrad. To drobnostki. W piątek w nocy w Sejmie stało się coś znacznie poważniejszego. Posłowie PiS, w sytuacji zablokowania sali plenarnej przez opozycję, przenieśli się do Sali Kolumnowej i tam na posiedzeniu kadłubowego Sejmu (PiS plus przystawki) przyjęli jedną z najbardziej kluczowych dla państwa ustaw: budżetową. Straż marszałkowska twierdzi, że dostała polecenie, by nie wpuszczać posłów opozycji. Nie mieli okazji przedyskutować projektu i wnieść poprawek. Nikt nie był w stanie wiarygodnie sprawdzić list obecności i policzyć kworum.
Nawet jeśli postępowanie to nie łamało litery regulaminu - a prawnicy raczej przekonują, że łamało - to gwałciło ono samą ideę parlamentu, jako miejsca, gdzie władza i opozycja na równych prawach mogą spotkać się i w opisany procedurami sposób dyskutować nad najważniejszymi dla państwa sprawami. PiS nowoczesny parlament zmienił wczoraj w znany z kart sarmackich pamiętnikarzy zajazd szlachecki. Wprowadził do procesu stanowienia prawa ducha sejmikowej anarchii, jaki po raz ostatni kwitnął na ziemiach polskich w czasach saskich i stanisławowskich.
Prawica lubuje się w rekonstrukcjach historycznych. Wczoraj zafundowała nam rekonstrukcję najgorszych stereotypów z dziewiętnastowiecznej antypolskiej rosyjskiej czy pruskiej propagandy, przekonującej, iż jesteśmy narodem niezdolnym do samodzielnego bytu politycznego, wiecznie skłóconym i zanarchizowanym. Otto von Bismarck przekonujący, iż wystarczy dać się Polakom rządzić samym, by ci się wykończyli, miałby spory ubaw, gdyby mógł wczoraj widzieć to, co działo się Warszawie.
Bo jeden kryzys to za mało
Najgorsze jest jednak to, że cała ta sytuacja kładzie fundamenty pod kolejny konstytucyjny kryzys. Jakby jeden z Trybunałem Konstytucyjnym nie wystarczył rządowej większości. Nie wiadomo dziś właściwie, czy budżet został, czy nie został legalnie przyjęty. Czy przyszłoroczne wydatki państwa mają, czy nie mają podstawy prawnej.
Poprzedni rok kończyliśmy w sytuacji, gdy nie było wiadomo co jest, a co nie jest wyrokiem sądu konstytucyjnego i kto w nim właściwie zasiada, a kto nie. Kolejny rok, w którym PiS sprawuje rządy kończymy w sytuacji, gdy nie wiadomo czy państwo ma budżet. Państwo bez sądu konstytucyjnego może istnieć, państwo bez budżetu nie istnieje nawet teoretycznie.
Trudno też wyobrazić sobie, jak po sobotniej akcji z Sali Kolumnowej parlament mógłby normalnie wrócić do pracy. Posłowie opozycji nie mogą uznać, że nic się nie stało i jak gdyby nigdy nic wrócić do procedowania ustaw. Nie chodzi tylko o to, że przełknięcie żaby, jaką opozycji w Sejmie upichcił PiS byłoby wizerunkowo nie do zniesienia. Jeśli bowiem faktycznie straż marszałkowska miała polecenie, by nie wpuszczać posłów opozycji do sali, gdzie głosowano budżet, to mamy do czynienia z jawnym bezprawiem, którego opozycja po prostu nie może tolerować.
Niepokojąca dynamika
Ze swojej strony PiS też nie będzie chciał cofnąć się o krok i ustąpić. Umiejętność przyznania się do błędu i wycofania nie należą do mocnych stron Jarosława Kaczyńskiego. Do tej pory do wycofania się z mało ważnego dla partii projektu PiS skłonić było w stanie wyłącznie masowe ruszenie setek tysięcy kobiet w całej Polsce.
Jeśli obie strony nie będą gotowe ustąpić czeka nas ciągły klincz paraliżujący prace parlamentu. Rządząca partia wciągnęła w zupełne bagno siebie, a wraz z sobą całą polską demokrację.
Oczywiście, PiS ma w Sejmie absolutną większość i może dalej obrażony na opozycję gromadzić się w Sali Kolumnowej i przegłosowywać kolejne ustawy: o zmianie ordynacji wyborczej, kolejnych dotacjach dla fundacji ojca Rydzyka itd. Jak będzie chciał może nawet nadać Jarosławowi Kaczyńskiemu dożywotni tytuł Ojca Narodu i Naczelnika Państwa, oraz umieścić jego kota w państwowym godle. Problem w tym, że rosnąca grupa Polaków i Polek nie będzie uznawać takich aktów za prawomocne.
Grozi nam polityczny chaos kadłubowego, nieuznawanego przez opozycję parlamentu, kolejnych demonstracji na ulicach, zaostrzającej retorykę władzy. Historia ruszyła z kopyta, sytuacja może rozwijać się w bardzo nieciekawą stronę. Na razie ciągle możliwe jest jakieś polityczne rozwiązanie, akceptowalne dla wszystkich aktorów. Za chwilę możemy przekroczyć linię, gdy już go nie będzie. Gdy PiS stanie przed sytuacją, gdy będzie musiał albo ustąpić przed masowym protestem albo użyć siły. Za kilka dni kluczowe może stać się pytanie „jakie stanowisko zajmuje właściwie dowództwo armii i policji”.
Czas prezydenta
By uniknąć takiego scenariusza klasa polityczna musi wykazać się dojrzałością i umiarkowaniem. Obu tych cech zabrakło w piątek w nocy kierownictwu PiS, zwłaszcza marszałkowi Kuchcińskiemu i prezesowi Kaczyńskiemu.
Bardziej koncyliacyjne w tonie było przemówienie premier Szydło. Brzmiało ono jednak raczej jak początek kampanii wyborczej PiS, niż jak próba zażegnania konfliktu. Nie zawierało żadnej oferty skierowanej do opozycji, pełne za to było wyliczeń wszystkich osiągnięć rządów, głównie transferów socjalnych. Wyglądało to tak, jakby PiS przygotowywał się na mobilizację poparcia klas ludowych w dalszym konflikcie z opozycją i protestującymi.
Kryzys otwiera teraz pole dla interwencji prezydenta Dudy. Jako głowa państwa nie należąca do żadnej partii, dysponująca bezpośrednim demokratycznym mandatem powinien wystąpić jako mediator. Zebrać wszystkich liderów parlamentarnych i pozaparlamentarnych stronnictw, od PiS, przez Kijowskiego, po zarząd Razem, zamknąć ich w Pałacu Prezydenckim i powiedzieć: "ludzie, siedzimy tu, aż się nie dogadacie". Na razie prezydent tylko zapewnia o gotowości do mediacji. Na stronie Kancelarii Prezydenta umieścił też dość koncyliacyjne, ale też raczej bezbarwne oświadczenie.
Taka interwencja jest też w interesie samego prezydenta. Pozwoliłaby mu zyskać podstawową niezależność i podmiotowość we własnym obozie. Gdyby prezydent doprowadził do rozwiązania kryzysu, opinia publiczna byłaby mu w stanie wybaczyć wiele rzeczy, jakie robił do tej pory. Andrzej Duda potężnie zapunktowałby przed przyszłymi wyborami prezydenckimi, których prezydent nie wygra bez poparcia osób spoza twardego elektoratu PiS.
Czy prezydent zdolny jest tu samodzielnie zagrać? Do tej pory robił wszystko, by wytworzyć we mnie przekonanie, że do żadnej samodzielnej gry nie jest zdolny. Chciałbym, by pokazał mi, że byłem w błędzie.
Po co wam to?
Patrząc na to wszystko, co się teraz dzieje, nie mogę wyjść ze zdumienia nad swoistym genem samobójczym zapisanym w politycznym DNA PiS. Naprawdę nie wiem, po co partii Kaczyńskiego to wszystko. Po kiego grzyba w sytuacji, gdy ma się bezwzględną większość w Sejmie pakować się w sytuację, gdy tak kluczowe ustawy jak budżetowa procedowane są w sposób pozwalający na ich podważenie? Po co w sytuacji, gdy ma się obie izby parlamentu, rząd i prezydenta, eskalować konflikt na ulicach?
Część komentatorów stawia tezę, że PiS gra tu na przesilenie, które pozwoli mu na przejęcie otwarcie dyktatorskiej, autorytarnej władzy. Trudno mi w to uwierzyć. Koszty związane z reakcją międzynarodowego otoczenia byłyby dziś zbyt duże dla takiego scenariusza. Obserwując sytuację, widzę raczej wymykający się wszystkim stronom chaos, niż zaplanowany pięć ruchów do przodu złowieszczy plan wzięcia Polski za mordę. Choć dynamika rozwoju sytuacji może pójść w stronę, gdy pokusa rozwiązań wprost autorytarnych, siłowych i niekonstytucyjnych stanie się zbyt silna dla władzy do odparcia.
Jeśli jednak PiS nie gra na wygaszenie demokracji, to za to, co się dzieje dziś prędzej czy później zapłaci słony rachunek przy urnie wyborczej. Ludzie od władzy oczekują przede wszystkim umiejętności zapewnienia spokoju i elementarnego porządku. Wyborcy nie chcą żyć w ciągłym politycznym dreszczowcu. Przy pierwszej próbie jego wprowadzenia podziękowali PiS po dwóch latach w 2007 roku. Partia jak widać zupełnie nie wyciągnęła lekcji z tej klęski.
Większe zło
Nie wiem, czy obecne kierownictwo jest w ogóle zdolne do tego, by taką lekcję wyciągnąć. PiS raz jeszcze udowadnia, że jest partią toksyczną, dobrą głównie w destrukcji, nie potrafiącą z nikim współpracować w ramach demokratycznych instytucji. Wyborcy prawicy naprawdę zasługują na lepszą reprezentację. Polska potrzebuje silnej, nowoczesnej prawicy, zdolnej reprezentować tożsamość i interesy konserwatywnej części społeczeństwa. Nie umiejący rządzić inaczej niż przez kryzys PiS kierowany przez Kaczyńskiego tego nie potrafi. Może w partii czas na zmianę przywództwa?
Nieprawicowi wyborcy dostają z kolei obecnie potwierdzenie, że ci, którzy straszyli PiS przez ostatnie lata mogli mieć jednak sporo racji. Sam byłem zawsze przeciw polityce sprowadzającej się do próby zastraszenia ludzi, by wybrali „mniejsze zło”. Ale dziś, gdy widzę jak naprawdę wygląda "większe zło", zaczynam się zastanawiać, czy miałem rację.
Jakub Majmurek dla WP Opinii
Jakub Majmurek - filmoznawca i politolog. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.