Jakub Majmurek: "Młode wilczki z PiS chcą wziąć nas za twarz" (Opinia)
W PiS, choć partia wyraźnie wygrała wybory i zdobyła 2,3 miliona nowych wyborców, nastroje dalekie od entuzjazmu. "Zasługiwaliśmy na więcej” - mówił Kaczyński. Zaczynają się pojawiać interpretacje czemu partia dostała mniej, niż "zasługiwała”. Od wczoraj swoją w mediach przedstawia europoseł Patryk Jaki: PiS przegrało, bo było zbyt miękkie. Zwłaszcza wobec "lewackich” mediów i uczelni.
Wroga socjalizacja pod flagą tęczową
Jaki ogłosił swoje myśli w środę rano na swoim profilu na facebooku i rozwinął w wywiadzie, jaki w czwartek ukazał się w "Rzeczpospolitej”. Przedstawia tam szeroką diagnozę przyczyn rozczarowującego wyniku PiS. Jego zdaniem, większość Polaków poparła opozycję, bo przeciw PiS wystąpił "patologiczny układ”, stworzony przez postkomunistyczne i część solidarnościowych elit, który uczynił sobie z Polski "państwo prywatne”. PiS w pierwszych dwóch latach twardo występowało przeciw temu układowi w sądownictwie, w połowie kadencji się jednak cofnęło. Wszystko w imię kompromisu z Brukselą. Do kompromisu jednak nie doszło, a PiS w wyborach zapłacił za to cenę.
Winę za ten wynik ponosić ma też osłaniająca władzę "układu” sieć instytucji, na czele z uczelniami i mediami. Nie tylko panuje w nich liberalno-lewicowa hegemonia, ale toczy się także "wroga socjalizacja” społeczeństwa, w wyniku której nowe pokolenie Polaków nigdy nie pozwoli prawicy sprawować władzy. Chyba, że ta – jak Torysi w Wielkiej Brytanii – skapituluje przed "tęczową ofensywą”. Jaki deklaruje, że sam raczej na zawsze odejdzie z polityki, niż przed nią ustąpi.
PiS jego zdaniem tymczasem kompletnie problem "tęczowej ofensywy” zaniedbał. "Pozwolił” na powrót Lewicy do Sejmu, nic nie zrobił z opanowanymi przez "lewacką ideologię” uczelniami. Odpuścił media, które – wychylone skrajnie na lewo i kontrolowane przez obcy kapitał – "kołyszą polską łodzią”.
Państwo narodowo-katolickiego drylu
Słowa Jakiego łatwo jest wyśmiać. Kuriozalna jest zwłaszcza sugestia, że biedujący na akademickich pensjach lewicowi uczeni to część wszechpotężnego, rządzącego Polską układu, a zasiadający w ministerstwach, spółkach Skarbu Państwach i świetnie płatnych posadach w Parlamencie Europejskim politycy PiS to ktoś w rodzaju współczesnych "żołnierzy wyklętych”.
Niestety nie są one śmieszne. Nie wypowiada ich ekscentryczny performer w stylu Wojciecha Cejrowskiego, ale polityk, który nawet jeśli po sromotnej klęsce w Warszawie został odsunięty na boczny tor, ciągle odgrywa istotną rolę na polskiej prawicy – i będzie w przyszłości jeszcze większą. A "filozofia” państwa i polityki, jaką można zrekonstruować z jego wypowiedzi może być przerażająca.
Z pewnością zaś nie mieści się już w ramach liberalnej demokracji. Ta opiera się bowiem na wolnej konkurencji idei, wartości, koncepcji dobra wspólnego i wyrażających ich w przestrzeni publicznej instytucji. W "filozofii” Jakiego wszelkie przestrzenie oparte na innych wartościach, niż te jakie są bliskie europosłowi i jego partii, to obszary "wrogiej socjalizacji”, których władza nie powinna tolerować. Korzystanie przez obywateli ze swoich praw do wolności słowa i zgromadzeń to zagrażająca podstawom cywilizacji "tęczowa ofensywa”. Wypełnianie przez media ich prawa do krytyki i kontroli władzy to "trzęsienie narodową łodzią”. Granicą wolności badań naukowych wyraźnie ma być zespół przekonań rządzącej partii na temat takich kwestii, jak ludzka seksualność i normy, jakie powinny ją regulować.
Gdyby słowa Jakiego doprowadzić do logicznego końca i wcielić w polityczną praktykę, otrzymalibyśmy państwo, gdzie nie ma żadnego realnego pluralizmu, a rząd zamiast stać na straży podstawowych wolności obywateli i wspierać instytucje utrzymujące demokratyczny ekosystem, organizuje dryl, socjalizujący wszystkich do bliskim sprawującej władzę partii wartości – jak można się domyśleć, w przypadku Jakiego byłoby one narodowo-katolickie.
To tylko walka buldogów pod dywanem?
Oczywiście, trzeba wziąć poprawkę na kontekst w jakim padają te słowa. W obozie rządzącym zaczęło się bowiem przeciąganie liny między różnymi frakcjami. Z wyborów wzmocnione wyszły sprzymierzone z PiS mikro-partie: Porozumienie Jarosława Gowina, oraz Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro, której oddanym działaczem jest Jaki.
Gowinowcy twierdzą, że PiS zbyt ostro zagrał na polaryzację, Ziobryści przeciwnie. Gowinowcy chcą utrzymania Morawieckiego na stanowisku premiera, Ziobro od dawna chciał zmiany obecnego szefa rządu. We wspominanym wywiadzie w "Rzeczpospolitej”, Jaki pytany, czy Morawiecki powinien pozostać premierem, odpowiada, że najlepszym kandydatem na ten urząd byłby Jarosław Kaczyński. Całą jego narrację na temat słabszego od oczekiwań wyniku PiS można odczytać jako zawoalowaną krytykę Morawieckiego. Obecny premier miał przecież zawalczyć o centrowego wyborcę. Jaki i inni Ziobryści wydają się mówić: ten zabieg się nie tylko nie udał, ale zraził też część antysystemowego elektoratu, który przeniósł swoje poparcie na Konfederację.
Nie można więc wykluczyć, że sam Jaki w to co mówi o "tęczowej ofensywie” i "wrogiej socjalizacji” wierzy średnio. Zwłaszcza, że zaledwie rok temu, gdy ubiegał się o stanowisko prezydenta Warszawy, zapewniał, iż nie będzie zakazywał parady równości, ani cenzurował w żaden sposób pracy podległych miastu instytucji kultury. Nawet jeśli jednak takie słowa mają czysto cyniczny charakter, jeśli są tylko narzędziem w walce w obozie rządzącym, to i tak pozostają niebezpieczne. Przesuwają bowiem granicę tego, co można w Polsce powiedzieć, ku prawej ścianie. Torują drogę politykom, którzy naprawdę wierzą, że wszelkimi środkami trzeba powstrzymać "tęczową zarazę”. Wytwarzają klimat przyzwolenia dla werbalnej i nie tylko werbalnej przemocy wobec społeczności LGBT.
Nie-prawica powinna życzyć zdrowia Kaczyńskiemu
Wszystkie te wypowiedzi Jakiego pokazują jeszcze jedno: nie-prawica powinna życzyć Kaczyńskiemu zdrowia. Bo wcale nie jest tak, że wycofanie się z polityki obecnego lidera PiS koniecznie otworzy drogę do ucywilizowania tego, co na polskiej scenie politycznej rozciąga się na prawo od PO. Może być wręcz przeciwnie. Młode pokolenie PiS – nie tylko Jaki – często jest jeszcze bardziej skrajne, autorytarne, populistyczno-antyliberalne niż Kaczyński. Punktem odniesienia są dla niego nowe populistyczno-prawicowe siły spod znaku Steve’a Bannona, nie zachodnioeuropejska chadecja. "Przychodzi czas w polityce na prawicę tożsamościową” – mówi wprost Jaki.
Taka prawica być może nigdy nie zdobędzie takiej władzy, jak PiS Kaczyńskiego. Dla lewicy i liberałów, dla polskiej demokracji liberalnej, może jednak stać się źródłem problemów, przy których era Kaczyńskiego będzie się jawić, jak utracony wiek złoty.
Jakub Majmurek dla WP Opinie