Jakub Majmurek: Holendrzy zatrzymali populistę
Klęska Wildersa w Holandii pozwala wierzyć, że być może faktycznie Brexit i Trump były wypadkami przy pracy, nie wzorem dla demokratycznej polityki w najbliższych latach, pisze w komentarzu dla WP Opinie Jakub Majmurek.
16.03.2017 07:03
Wybory parlamentarne w Holandii nikogo na świecie na ogół specjalnie nie obchodzą. Holandia przez długi czas pozostawała stabilną, nudną, zamożną północno-zachodnią demokracją, gdzie kolejne koalicje rządowe sprawowały władzę wdrażając programy cieszące się szerokim społecznym poparciem. Czasem trochę bardziej przesunięte na prawo, czasem na lewo, zawsze tak samo dalekie od ekstremów.
Ten konsensualny model polityki zaczął być kwestionowany w ostatnich latach przez nowe, populistyczne siły, zbijające polityczny kapitał na obsłudze resentymentów narastających wokół takich kwestii jak migracja, wielokulturowość, obecność islamu w holenderskim społeczeństwie, czy deficyty demokracji w jednoczącej się Europie. Wszystkie te emocje w swoim przekazie skupiała Partia Wolności, kierowana przez Geerta Wildersa. W ostatnich sondażach przed odbywającymi się w środę w Holandii wyborami partia ta wydawała się mocną kandydatką do zwycięstwa.
Ta perspektywa wprawiała w przerażenie wszystkich tych, którym bliska jest wizja zjednoczonej, demokratycznej, otwartej Europy. Wilders nie tylko posługiwał się graniczącą z mową nienawiści retoryką, ale zapowiadał także m.in. wyprowadzenie Holandii z Unii Europejskiej i „deislamizację” kraju.
Pierwsza kostka domina
Przy tym najwięksi pesymiści nie wierzyli, że Wilders faktycznie mógłby stworzyć zdolny do przeprowadzenia takich zmian rząd. Nawet jeśli wygrałby wybory znacznie utrudniłaby mu to specyfika holenderskiego systemu wyborczego. W Holandii praktycznie nie ma progów wyborczych w wyborach parlamentarnych. Przez co w każdym parlamencie zasiada po kilka, a nawet kilkanaście różnych ugrupowań. Rządzące koalicje składają się na ogół z trzech, czterech partii. Gdyby więc nawet Partia Wolności zajęła pierwsze miejsce, mogłaby nie być zdolna do stworzenia wymaganej do rządzenia większości.
Taka sytuacja z europejskiej perspektywy byłaby jednak dopiero niebezpieczna. Obraz zwycięskiej partii odsuniętej od rządów umacniałby w Europie narrację o elitach „spiskujących”, by uciszyć „prawdziwy głos ludu”.
Niezależnie od tego, czy jego partia weszłaby do rządu, zwycięstwo Wildersa mogłoby się okazać pierwszą kostką populistycznego domina w Europie, początkiem nowej czarnej serii w zachodniej polityce. Po holenderskich wyborach czekają nas bowiem kolejne – późną wiosną we Francji i wczesną jesienią w Niemczech. Sukces Partii Wolności mógłby przetrzeć drogę do zwycięstw Marine Le Pen i alternatywie dla Niemiec, a w konsekwencji do końca Unii Europejskiej – przynajmniej w znanym nam kształcie.
Klęska populistów…
Wstępne wyniki z Holandii pozwalają jednak odetchnąć z ulgą wszystkim ciągle lokującym nadzieje w europejskim projekcie. W 150 osobowej niższej izbie holenderskiego parlamentu, Partia Wolności zdobyła – według wstępnych powyborczych prognoz około 19 mandatów –przed wyborami sondaże dawały jej nawet 40. 31 mandatów, 12 więcej niż populiści Wildersa, zdobędzie najpewniej Partia Ludowej na Rzecz Wolności i Demokracji (VVD), obecnego premiera, Marka Ruttego.
Co ważne, Rutte spokojnie będzie w stanie zbudować w parlamencie potrzebną wielkość 76 głosów bez Wildersa. Zasiadająca wspólnie z nim w Parlamencie Europejskim w międzynarodówce liberałów partia D66 – bardziej lewicowo-liberalna od prorynkowej VVD – zdobyła wedle prognoz 19 mandatów, taką samą liczbę chadecka CDA. Dotychczasowi koalicjanci Ruttego, socjaldemokraci z Partii Pracy (PvdA) mogą liczyć na około dziewięć mandatów. Te cztery centrowe, liberalne, pro-europejskie partie dysponowałyby – jeśli wyniki się potwierdzą – większością 78 głosów. Niewielką, ale mogą ją wzmocnić albo Zieloni albo mniejsze partie.
Partia Wolności może być skutecznie izolowana w parlamencie.
...i establishmentu
Jednak także dotychczas rządzące Holandią partie nie mają tak naprawdę powodów do wielkiej radości. Wyraźnie widać, że ich poparcie topnieje. Partia Ruttego straci najpewniej około 10 mandatów w stosunku do poprzedniego parlamentu. Współrządzący z nim socjaldemokraci osiągnęli jeden z najgorszych wyników w historii. W poprzednim parlamencie mieli 38 mandatów, w tym prognozy dają im 9 – aż o 29 mniej.
Skąd te spadki? Trzeba będzie poczekać na dokładne analizy elektoratu, ale już dziś można powiedzieć, że zwłaszcza za odpływ elektoratu od socjaldemokratów odpowiada z pewnością neoliberalna polityka gabinetu Ruttego. Jego rząd podwyższył wiek emerytalny, ograniczył holenderskie państwo dobrobytu, wycofał państwo z wielu obszarów, przenosząc jego zadania na samorządy i mechanizmy rynkowe. Nawet gdy rząd Ruttego realizował progresywne polityki – przejście holenderskiej gospodarki na energie odnawialne – to ich koszty przerzucane były na uboższych obywateli. Za zmianę modelu energetycznego płacili wszyscy Holendrzy w wyższych rachunkach za elektryczność, nie finansowały ich np. progresywne podatki nałożone na kapitał. Wydaje się więc, że holenderskie społeczeństwo odrzuciło nie tylko nowy populizm, ale także zużyte i nie rozchodzące się coraz bardziej z rzeczywistością dogmaty lat 90.: „mały rząd”, „tanie państwo”, „rynkowe rozwiązania” itp.
Potwierdzałby to fakt, że najwięcej w wyborach zyskali holenderscy Zieloni, pomnażając liczbę swoich mandatów czterokrotnie: z czterech do szesnastu. Partia ta znajdowała się w wyraźnej opozycji do redukującej niderlandzkie państwo dobrobytu polityki Ruttego. Podobnie jak sytuująca się na lewo od socjaldemokracji Partia Socjalistyczna – wedle prognoz zdobędzie około 13 mandatów, wyprzedzając socjaldemokratów z Partii Pracy.
Sukces Zielonych jest tym bardziej znaczący, że partia ta twardo stało na pro-europejskim i otwartym kulturowo stanowisku – w przeciwieństwie do Ruttego, którego stronnictwo przejęło część populistycznych, anty-imigranckich postulatów. Stało m.in. na stanowisku, że zasiłki społeczne powinny przysługiwać wyłącznie holenderskim obywatelom, sprzeciwiało się posiadaniu podwójnego obywatelstwa przez Holendrów, sporo mówiło o konieczności bardziej forsownej „integracji imigrantów”.
Konsekwencje dla Europy…
Utworzenie nowego rządu w Holandii, jak zwykle zajmie pewnie dobrych kilka tygodni. Polityczne konsekwencje środowych wyborów będą jednak już dziś odczuwalne na całym kontynencie. W polityce ważne są nastroje i psychologia. Sukces pro-europejskiego frontu w Holandii dodaje skrzydeł podobnym siłom we Francji i w Niemczech. Osłabia Marine Le Pen i Frauke Petry. Daje nadzieję wszystkim tym, którzy liczą na to, że pogłoski o śmierci europejskiego projektu są co najmniej przesadzone.
Brexit uruchomił czarną, populistyczną serię w świecie zachodnim. Za nim poszło katastrofalne zwycięstwo Trumpa w Stanach. Gdy w bezprecedensowej „trzeciej turze” austriackich wyborów prezydenckich kandydat Zielonych Alexander van der Bellen pokonał kandydata prawicowo-populistycznej Partii Wolności Norberta Hofera, komentatorzy zastanawiali się czy to tylko nic nie znaczący dla szerszych, globalnych trendów przypadek, czy nadzieja na to, że czarna seria demokracji okazała się o wiele krótsza, niż się wydawało. Klęska Wildersa w Holandii pozwala wierzyć, że być może faktycznie Brexit i Trump były wypadkami przy pracy, nie wzorem dla demokratycznej polityki w najbliższych latach.
Z drugiej strony, najgorszą reakcją europejskich elit na wyniki Holandii, byłoby pogrążenie się w samozadowoleniu. Dzień przed wyborami Wilders powiedział, że „tego dżina nie da się z powrotem zagnać do butelki”. Miał niestety rację. Wszystkie problemy, na których wzrastają nowe populistyczne ruchy – ekonomiczna niepewność, wycofywanie się państwa z obszarów, gdzie wcześniej gwarantowało bezpieczeństwo, napięcia związane z wielokulturowością, poczucie deficytu demokracji – są realne i wymagają odpowiedzi, których obecne europejskie elity często nie potrafią udzielić.
...i lekcje dla Polski
Jakie wyniki z Holandii mają znaczenie dla Polski? Takie, że na razie Unia się nie wali. I o ile PiS, nie zapędzi się w swojej „suwerennej europejskiej polityce” do Polexitu, zjednoczona Europa ciągle stanowić będzie przestrzeń, w jakiej Polska może realizować swoje interesy związane z bezpieczeństwem, rozwojem gospodarczym i społecznym.
Myślę też, że holenderskie wybory dostarczają ciekawej lekcji w naszych własnym zmaganiom z destrukcyjnym, prawicowym populizmem spod znaku PiS, czy Kukiz ’15. Analitycy przed wyborami przewidywali, że kluczowa dla zwycięstwa bądź klęski Partii Wolności będzie mobilizacja lewicowo-liberalnego elektoratu D66 i Zielonych, głównie z wielkich ośrodków miejskich, takich jak Amsterdam i Rotterdam. Mobilizacja chyba się powiodła, frekwencja w środę przekroczyła 80% - była najwyższa od 30 lat.
To daje nadzieję także nad Wisłą. Prawicowy populizm jest głośny, zdeterminowany, świetnie zorganizowany i gotów tłumnie stawić się do urn. Ale ciągle nie mówi w imieniu całości społeczeństwa – ani w Polsce, ani w Holandii. W Polsce na PiS głosowało ostatnio niecałe 6 milionów wyborców – to mniej niż jeden na pięciu uprawnionych do głosowania. Naprawdę można zmobilizować się i ich przegłosować. Dali przykład Holendrzy, jak zwyciężać mamy.
Po drugie, sukcesy holenderskich Zielonych – a wcześniej van der Bellena w Austrii – pokazują, że w walce z prawicowym populizmem nie warto upodabniać się do niego, przejmować jego haseł. Jak po ogłoszeniu exit polls powiedział lider holenderskich Zielonych Jesse Klaver: „Nie warto oszukiwać ludzi. Trzeba stać przy swoich zasadach. Być za Europą, za uchodźcami”. Wbrew specom od politycznego marketingu wyborcy są w stanie docenić taką szczerą postawę, poprzeć grupę osób, które w coś autentycznie wierzą i są w stanie bronić tej wiary, nawet gdy pozornie wydaje się ona stać w sprzeczności do nastrojów społecznych. Co szczególnie polecam polskiej opozycji.
Jakub Majmurek dla WP Opinii