Jakub Majmurek: Gierkiem i Trumpem PiS może znów wygrać
Kto z duetu PiS-PO wygrał politycznie sobotę? Jakby nam się nie podobały polityczne pomysły Kaczyńskiego i Ziobry, trzeba powiedzieć, że z tej rywalizacji zwycięsko wychodzi rządząca partia. I to nokautem - pisze w felietonie dla WP Opinie Jakub Majmurek
01.07.2017 | aktual.: 01.07.2017 21:40
Choć trwają wakacje, do sezonu ogórkowego w polityce ciągle daleko. W sobotę PiS zorganizowało swój kongres, PO radę krajową. Oba wydarzenia były nie tylko okazją do podsumowania polityki dwóch największych partii na półmetku obecnej kadencji, ale także do zarysowania punktów, wokół których spory toczyć się będą w zbliżającym się długim sezonie wyborczym, otwieranym przez wybory samorządowe w przyszłym roku.
Kto z duetu PiS-PO wygrał politycznie sobotę? Jakby nam się nie podobały polityczne pomysły Kaczyńskiego i Ziobry, trzeba powiedzieć, że z tej rywalizacji zwycięsko wychodzi rządząca partia. I to nokautem.
Populizm z ludzką twarzą
Przed kongresem politycy PiS anonimowo informowali media, że partia zamierza zwinąć niepotrzebnie pootwierane fronty, postawić na pragmatyzm, pokój społeczny, podkreślać sukcesy gospodarcze rządu. W sobotę faktycznie PiS poszedł w tym kierunku - choć nie do końca.
Wyraźnie dał znak, że w żadnej z budzących największe kontrowersje spraw – spór z Brukselą w sprawie relokacji uchodźców i praworządności, reforma edukacji i sądownictwa, Trybunał Konstytucyjny – nie zamierza cofnąć się ani o krok. Wyraźnie określił się także jako populistyczna partia skonfliktowana z elitami III RP, broniąca przed nimi "zwykłego człowieka". "Czy większość ma prawo wybrać rząd wbrew elitom?" – to postawione przez Jarosława Kaczyńskiego retoryczne pytanie będzie z pewnością wracać w politycznym przekazie PiS w najbliższych latach.
Jednocześnie rządząca formacja wiele zrobiła, by w Przysusze swojemu gniewnemu populizmowi nadać "ludzką twarz". Nie było dzielenia Polaków na lepszy i gorszy sort. Wyraźnie zamieciono pod dywan najbardziej drażniące i odstraszające centrowych wyborców kwestie, od całkowitego zakazu przerywania ciąży po Smoleńsk. W tej ostatniej kwestii nie tylko nie pozwolono wypowiedzieć się Macierewiczowi, ale unikano jakichkolwiek odniesień do języka znanego z miesięcznic na Krakowskim Przedmieściu. Prezes Kaczyński nic nie mówił o "zdradzie", "winie Tuska", czy przerażającej "prawdzie o Smoleńsku", która "już za chwilę" ujrzy światło dzienne.
Język wymierzonego w elity gniewu równoważyła opowieść o sukcesie gospodarczym, rosnącej zamożności polskich rodzin, władzy dotrzymującej obietnic i dbającej o dobrobyt i równe szanse obywateli – zwłaszcza tych z mniejszych ośrodków. Tak jakby PiS miało teraz przede wszystkim znaczyć Pomyślność (gospodarczą) i Solidarność (w uczciwym podziale dobrobytu).
Podsumowując, rządząca partia zaproponowała w sobotę połączenie gniewnego, wymierzonego w elity populizmu w stylu Donalda Trumpa z propagandą gospodarczego sukcesu w stylu Edwarda Gierka.
By Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej
Szczególnie "gierkowskie" przemówienie wygłosił premier Morawiecki. Chwalił się sukcesami rządu, rosnącą zamożnością wsi. Zapowiadał wielkie plany inwestycyjne państwa, skalą dorównujące projektom ministra Kwiatkowskiego w II Rzeczpospolitej.
Mówił o inwestycjach w infrastrukturę: od Centralnego Portu Komunikacyjnego, przez sieć superszybkich kolei (być może nawet próżniowych), po oplatające całą Polskę "bezkolizyjne ścieżki rowerowe". Obiecywał odbudowę przemysłu stoczniowego, szybki internet dla każdego i darmowe lektury w e-bookach. Polska Morawieckiego ma być centrum innowacji, a kapitał w niej ma być narodowy, służący polskim interesom.
Jak w czasach Gierka, ten program modernizacyjny ma jednocześnie dla PiS silnie godnościowy rys. Nie chodzi w nim bowiem tylko o to, by Polska była nowoczesnym, zamożnym krajem z gospodarką dającą ludziom możliwość rozwoju i życia na wysokim materialnym poziomie, ale także o to, by Polacy mogli być z Polski i jej gospodarczych osiągnięć dumni.
"Polska solidarna" raz jeszcze
W przemówieniu Morawieckiego padło też jedno, niezwykle ciekawe sformułowanie. Wicepremier ds. gospodarczych powiedział bowiem, że Polska być może niekoniecznie za wszelką cenę powinna walczyć o dogonienie zamożności państw zachodnich. "Zajmie nam to sto lat" – argumentował Morawiecki - a może lepiej zamiast tego wyścigu skupić się na pracy nad tym, byśmy byli dla siebie lepsi, bardziej solidarni – kontynuował swój wywód.
Odwołania do solidarności i wyrównywania szans nieustannie wracały zresztą na kongresie. PiS poruszał ten wątek wcześniej, ale nigdy tak często i na taką skalę – przynajmniej nie od wyborów w 2005 roku. Jeśli jest to świadoma decyzja zmiany, czy uzupełnienia obowiązującej w partii narracji na temat jej długoterminowych, politycznych celów, to trzeba przyznać, że okazać się może bardzo politycznie celna.
Narracja o gospodarczym sukcesie łatwo wyzwala bowiem aspiracje, jakich nie jest w stanie spełnić (spotkało to PO) i może trwać tylko tak długo, jak trwa dobra koniunktura. Pełne gniewu ataki na elity odstraszają część centrowego elektoratu. Walka z "genderem", "lewactwem" i "kłamstwem smoleńskim" nie interesuje nikogo, poza betonowymi zwolenni(cz)kami partii. Język odwołujący się do społecznej solidarności pozwoli PiS wyjść poza te nisze, sięgnąć po część ludowego elektoratu lewicy, czy zapewnić sobie poparcie do tej pory politycznie biernych obywateli. Już raz pomógł podwójnie wygrać PiS wybory w 2005 roku.
Jednocześnie solidarność w wersji PiS ma być wyraźnie ograniczona takim kryterium jak narodowość. Wyraźnie podkreślało to przemówienie Zbigniewa Ziobry (najsilniej skierowane do skrajnego skrzydła elektoratu partii), gdzie minister sprawiedliwości wykluczył pomoc uchodźcom. Uzasadnił to własną, nadzwyczaj ekscentryczną interpretacją ewangelicznej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, który "nie zaprosił potrzebującego do domu, tylko pomógł mu na miejscu" – tak jak robi to rząd Szydło z potrzebującymi Syryjczykami.
Nieprzekonująca PO
Na tle tego wszystkie Rada Krajowa PO wypadła nadzwyczaj blado i zwyczajnie nieprzekonująco. Raz jeszcze dostaliśmy znane co najmniej od 2005 roku straszenie PiS-em. Rządy PiS to zagrożenie dla wolności w Polsce, PiS wypycha nas z Europy, "dobra zmiana" "podpala państwo", na kluczowe stanowiska promuje niemających o niczym pojęcia miernych, ale wiernych amatorów – mówili kolejni zabierający głos na radzie politycy Platformy.
Jestem się w stanie zgodzić z większością tych stwierdzeń. Problem z tym, że w polityce nie wystarczy mieć racji, trzeba ją umieć jeszcze sensownie przedstawić wyborcom. PO – co odzwierciedlają sondaże – tego dziś nie potrafi. W sobotę Platforma pokazała, że nie potrafi ani Polaków skutecznie PiS-em przestraszyć – bo wszystkie te ostrzeżenia powtarza bez skutku od dwóch lat – ani przeciwstawić PiS-owskiej wizji państwa żadnej swojej idei.
Na sobotniej radzie krajowej głównej opozycyjnej partii nie usłyszeliśmy żadnego nowego, programowego pomysłu, który wyraźnie pokazałbym wyborczyniom czym się partia Schetyny różni od PiS. Żadnego hasła, idei, umożliwiającego gromadzenie społecznego poparcia. "Konkrety po wakacjach" – usłyszeli potencjalni wyborcy partii.
Przykro mi Platformo, ale to jest niepoważne. Skoro już nie mieliście nic w sobotę nowego do powiedzenia, to naprawdę lepiej było nie robić żadnego publicznego wydarzenia, mającego "zrównoważyć" politycznie i medialnie kongres PiS, bo w ten sposób pokazujecie tylko, że gracie w innej kategorii wagowej.
To naprawdę może być druga kadencja
Jeśli cała opozycja będzie wyglądała tak, jak PO w sobotę, to PiS bez trudu wygra za rok samorządy, a za dwa drugą kadencję. O ile po drodze nie zdarzy się jakaś polityczna lub gospodarcza katastrofa.
Wizji przedstawionej przez PiS w Przysusze można i trzeba wiele zarzucić. Na kongresie padło wiele obietnic bez pokrycia i nieprawdziwych stwierdzeń (np. o rzekomo "działającym normalnie" Trybunale Konstytucyjnym). Projekty PiS pełne są sprzeczności. Nie da się budować innowacyjnej gospodarki, promując tak skrajny konserwatyzm obyczajowy i podsycając uprzedzenia wobec obcych, jak robi to partia z Nowogrodzkiej. Wezwania do solidarności ze strony PiS zatrzymują się na kwestiach faktycznie sprawiedliwego, naprawdę progresywnego systemu podatkowego. Transfery socjalne uruchomione przez rząd pani premier Szydło łączą się z bardzo anachroniczną koncepcją rodziny i miejsca kobiety w społeczeństwie, sprzeczną z aspiracjami zdecydowanej większości Polek. Ludowa, antyelitarna retoryka partii Kaczyńskiego kryje projekt bezprecedensowego zawłaszczania wszelkich publicznych instytucji przez nową, skupioną wokół Nowogrodzkiej, kastę.
Wreszcie, rządy PiS idą w pakiecie z irracjonalną polityką międzynarodową, skazującą Polskę na izolację w Europie. Łączą się z wyraźnie autorytarnymi tendencjami, oraz z demolowaniem państwowych instytucji. Rządy Kaczyńskiego cywilizacyjnie przesuwają nas na wschód i cofają o całe dekady w przeszłość. Opozycja nie powstrzyma jednak tego ruchu, jeśli jak Grzegorz Schetyna powtarzać będzie ciągle te same, coraz bardziej rytualne zaklęcia, w które mało kto już wierzy – być może nawet on sam już nie.
Jak nie podobałby mi się osobiście program PiS, to boję się, że to, co partia przedstawiła w Przysusze, może zadziałać. Połączeniem Trumpa, Gierka i solidarnościowych obietnic "dobra zmiana" naprawdę zapewnić sobie może kolejne lata rządów.
Jakub Majmurek dla WP Opinie