Jakub Majmurek: Blokady miesięcznic to podkładanie się PiS
W poniedziałek kolejna miesięcznica smoleńska w Warszawie i kolejna próba blokady tego wydarzenia przez Obywateli RP. Obywatelom towarzyszyć mają politycy. Choć zapowiadający swój udział w blokadzie Lech Wałęsa jest na razie w szpitalu, to oprócz niego zjawić się mieli Władysław Frasyniuk i Stefan Niesiołowski. Zapowiada się więc spór polityczny o najwyższej temperaturze.
09.07.2017 | aktual.: 10.07.2017 08:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tak jak miesiąc temu wiadomości obiegną obrazy znoszonych z ulicy blokujących czy spisywanych przez policję legend antykomunistycznej opozycji. PiS będzie mówił o manipulacji, prowokacji, "totalnej opozycji" uniemożliwiającej ludziom modlitwę i uczczenie pamięci ofiar katastrofy. Co z tego wszystkiego politycznie wyniknie?
Obawiam się, że – dla przeciwników PiS – nic dobrego. Blokowanie miesięcznic jest dziś bowiem politycznym błędem. Więcej, to podkładanie się rządzącej partii. Blokady dostarczają amunicji związanemu z nią kompleksowi medialno-propagandowemu, pomagają też raczej niż przeszkadzają PiS rozegrać Smoleńsk na swoją korzyść. Wreszcie, blokady podnosząc temperaturę politycznego sporu do wrzenia, wypłukują go jednocześnie z jakichkolwiek treści. Co na dłuższą metę psuje polską scenę publiczną – i tak w nie najlepszej już formie.
Smoleński problem PiS
Na miejscu wybierających się w poniedziałek na blokadę zadałbym sobie pytanie: "czy jeśli nasz przeciwnik chce się pokazać od najgorszej strony, to należy mu w tym przeszkadzać?". A właśnie od tej strony PiS prezentuje się Polkom i Polakom w centrum Warszawy dziesiątego każdego miesiąca.
Smoleńsk jest bowiem dla PiS tyleż źródłem siły, co wizerunkowym i politycznym problemem. Konsoliduje twardy elektorat, ale jednocześnie odstrasza umiarkowanych wyborców. Partia rozpoznała to przed podwójnie wygranymi wyborami w 2015, gdzie kwestia Smoleńska całkowicie niemal zniknęła z politycznego przekazu. Nie pojawiła się także wcale na niedawnym kongresie w Przysusze. Jednocześnie PiS tak wiele politycznie zainwestował w Smoleńsk, że nie może się z tej narracji wycofać bez poważnych strat. Musi organizować kolejne miesięcznice.
Wielu wyborców, którzy oddali głos na partię w 2015 roku, smoleńskie ekstrawagancje jest w stanie co najwyżej z bólem tolerować. Im bardziej partia będzie kwestię smoleńską cisnęła na miesięcznicach i apelach poległych, im mocniej będzie uprawiała kult Lecha Kaczyńskiego, tym trudniej będzie jej tych wyborców przekonać, by ponownie oddali na nią głos.
Sytuacja, gdy po prawie dwóch latach rządów PiS nie przedstawił – jak co miesiąc zapowiada z drabinki pod Pałacem Prezydenckim prezes Kaczyński – żadnej "porażającej prawdy o Smoleńsku", skłania Polki i Polaków do niewygodnych dla obecnej władzy pytań, czy taka "prawda" w ogóle istnieje. Blokady miesięcznic i całe zamieszanie wokół nich pozwalają PiS uciec od tego pytania. Dostarczają amunicji do narracji mediów Karnowskich i Sakiewicza: "patrzcie, oni tak boją się «prawdy o Smoleńsku», że gotowi są blokować ulicy i użyć przemocy, by nas powstrzymać".
Demokracja nie polega na wzajemnym blokowaniu się
Media te będą też przedstawiać blokowanych uczestników miesięcznicy jako ofiary, którym uniemożliwiono korzystanie z ich praw do wolności zgromadzeń. Niestety, nie będą w tym bez racji. Blokada miesięcznicy faktycznie ogranicza prawo jej uczestników do manifestowania swoich poglądów w przestrzeni publicznej.
Wolność zgromadzeń jest też wolnością dla demonstrowania swoich przekonań przez grupy, których poglądy uznajemy za absurdalne, oburzające, głupie, niewarte dyskusji. Obejmuje przeciwników szczepień, zwolenników restauracji monarchii w Polsce, turbo-Słowian sławiących przewagi tysiącletniego imperium Lechitów, kreacjonistów, zwolenników całkowitego zakazu aborcji, itd. itp. Przysługuje także wyznawcom smoleńskich teorii spiskowych.
Blokowanie cudzej demonstracji powinno być w dobrze urządzonej demokracji środkiem ekstremalnym, zarezerwowanym dla szczególnych wypadków. Takich, gdy dana demonstracja łamie porządek prawny, wzywa do nienawiści rasowej, zachęca do przemocy lub sama stanowi akt przemocy (np. demonstracja narodowców usiłujących uniemożliwić wystawienie niepodobającej się im sztuki teatralnej). Rzucanie co miesiąc związanych ze Smoleńskiem dzikich oskarżeń i pogróżek, rozgrywanie tragedii dla politycznych celów – jakkolwiek nie budziłoby w nas moralnego sprzeciwu – nie jest mimo wszystko takim przypadkiem.
Blokady miesięcznic z pewnością spotkają się też z odpowiedzią. Druga strona – niekoniecznie sam PiS, ale choćby narodowcy - będzie czuła się bardziej ośmielona, by blokować lewicowe i liberalne demonstracje: manify, marsze równości, wiece poparcia dla uchodźców. Prawidłowo funkcjonująca demokracja naprawdę nie powinna polegać na wzajemnym blokowaniu się na ulicach przez różne, niezgadzające się z sobą grupy.
Tak się nie wywalczy wolności zgromadzeń
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że w ostatnich blokadach miesięcznic chodzi o coś jeszcze: walkę o prawo do wolności zgromadzeń, poważnie ograniczoną przez przepchniętą przez PiS ustawę, praktycznie uniemożliwiającą prowadzenie kontrdemonstracji. Zgadzam się, że ustawa ta poważnie ogranicza swobodę manifestowania przez obywateli swoich poglądów w przestrzeni publicznej. Nawet jeśli za obsadzonym przez PiS-owskich dublerów Trybunałem Konstytucyjnym uznamy, że nie narusza ona litery konstytucji, to z pewnością narusza jej ducha. Skandalem jest też to, iż od początku pisana była po to, by nikt Kaczyńskiemu w comiesięcznym smoleńskim rytuale nie przeszkadzał.
Warto zmusić rządzącą partię do tego, by ustawę zmieniła. Także poprzez uliczne protesty i – jeśli to konieczne – akty obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ale – znów – powiązanie walki ze skandaliczną ustawą z kwestią miesięcznic jest receptą na klęskę. Gwarancją, że PiS w kwestii prawa o zgromadzeniach nie cofnie się ani o krok.
Kształt ustawy o zgromadzeniach powinien wyłonić się z dyskusji na temat tego, jak racjonalnie chcemy urządzić sferę publiczną, jak negocjować w niej obecność różnych, często wchodzących ze sobą w bardzo gwałtowny spór poglądów, postaw i wrażliwości. Blokady miesięcznic taką dyskusję zastępują rytualną przepychanką wokół smoleńskich totemów. Opozycja nie ma dziś żadnych szans, by te uliczne, smoleńskie zapasy wygrać.
Męczeństwo nie zastępuje pracy
Gdy Obywatele RP zaczynali swoje demonstracje przeciw miesięcznicom, zakładali, iż ich aktywność sprowokuje PiS-owską władzę, zmuszając ją do odsłonięcia swojego opresyjnego oblicza przed opinią publiczną, która porażona obrazami przemocy odwróci się od partii. Taka taktyka bywa czasami sensowna, ale wszystko wskazuje na to, iż w "Polsce PiS" nie działa – nie ma dla niej sprzyjających warunków społecznych.
Taktyki tego typu sprawdzają się bowiem najlepiej w systemach autorytarnych, gdzie obywatele nie mają możliwości swobodnego organizowania się w partie polityczne, stowarzyszenia i ruchy społeczne, artykułujące ich żądania w sferze publicznej. A Polska PiS, choć bez wątpienia przesunęła się w ciągu prawie dwóch lat władzy Jarosława Kaczyńskiego w autorytarną stronę, ciągle nie jest takim państwem. Pozostaje działającą demokracją. Nawet jeśli bez wątpienia działa gorzej niż dwa lata temu.
W demokracji bardzo rzadko wygrywa się taktyką polegającą głównie na ściąganiu na siebie represji władz. Ruch praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych czy przypadek brytyjskich sufrażystek to naprawdę rzadkie wyjątki. I naprawdę nijak nie da się ich odnieść do sytuacji w Polsce roku 2017. Tu, dziś, polityczne męczeństwo pod ciosami pałek policji ministra Błaszczaka nie zastąpi ciężkiej, codziennej politycznej pracy, jaką wykonać musi każda opozycja myśląca o przejęciu władzy.
Na czym polegać ma ta praca opozycji? Na kontrolowaniu rządu i rozliczaniu go z jego polityki w parlamencie. Formułowaniu nowych propozycji programowych i atrakcyjnie przestawiających je narracji. Spotkaniach z wyborcami i montowaniu systemu wyborczych sojuszy, zdolnych pokonać ten, stworzony przez Nowogrodzką. Na tym warto skupić energię – nie warto jej poświęcać na jałowe i przeciwskuteczne przepychanki na Krakowskim Przedmieściu.
Jakub Majmurek dla WP Opinie